Natalia Maliszewska to jedna z największych gwiazd polskiego sportu ostatnich lat. Dwa lata temu była naszą wielką nadzieją na medal olimpijski na igrzyskach Pekin 2022.
Niestety, Maliszewska była zamknięta w covidowej izolacji, gdy odbywała się rywalizacja na 500 metrów, czyli na jej koronnym dystansie. - Nad utratą szansy walki o medal olimpijski pracowałam - jakkolwiek to nie zabrzmi - jak nad utratą kogoś bliskiego. Ja to przepracowywałam pod kątem żałoby, miałam te wszystkie stadia, które przechodzi człowiek po stracie najbliższej osoby - mówi nam teraz Natalia w szczerym wywiadzie.
Rozmawiamy również o drugiej bardziej trudnej sytuacji, jaka spotkała Maliszewską. Chodzi o zawieszenie za złamanie przepisów antydopingowych. Zawodniczka została zdyskwalifikowana na 14 miesięcy za to, że trzykrotnie kontrolerzy antydopingowi nie zastali jej we wskazanym przez nią samą miejscu i o wyznaczonym przez nią czasie.
Zawieszenie Maliszewskiej skończy się 10 lipca, natomiast już lada chwila, 11 maja, Natalia będzie mogła wrócić do treningów z reprezentacją Polski.
Natalia Maliszewska: Oczywiście! Przychodzi moment, w którym skończy się bardzo trudny dla mnie czas. Długo czekałam na powrót do treningów z kadrą, więc jestem podekscytowana. Mimo że tak naprawdę w samym treningu nie zmieni się nic, bo dalej będę jeździła na rowerze oraz chodziła na siłkę i na pilates. Pilates to w ogóle jest moje odkrycie z czasu zawieszenia. To moja nowa zajawka, którą się jaram i fascynuję od dobrych czterech miesięcy! Śmieję się, że już stopień mojego zaawansowania jest wysoki.
Ha, ha, tak.
A wiesz, co jest najlepsze? Że po tylu latach jeżdżenia na łyżwach czuję, że się rozwijam. I fizycznie, i psychicznie. Szczerze powiedziawszy, osiem miesięcy mojego zawieszenia to był dla mnie ogromny skok rozwojowy. Ja wiem, że o skokach rozwojowych to się mówi u dzieci, ale uważam, że to jest właśnie bardzo dobre nazewnictwo tego wszystkiego, co się wydarzyło.
Bo za mną coś przełomowego. I nawet ten pilates jest częścią przełomu. W Białymstoku trafiłam na taką świetną instruktorkę, Anetę, która mi pokazała, że to nie są jakieś tam linki i sprężynki, dzięki którym robię trening, tylko że to jest forma budowania kobiecości. A dzięki temu budowania pewności siebie. Pilates niesamowicie modeluje ciało i jaram się tym, że nie pamiętam, kiedy w swoim życiu wyglądałam tak dobrze jak teraz. Ale poza tym wyglądem, mocnym corem [to grupa mięśni tworzących gorset dla całego organizmu] i stabilizacją oraz angażowaniem wszystkim mięśni, czuję, że chociaż mnóstwo lat trenuję, to nie pamiętam, czy kiedykolwiek czułam się tak dobrze, jak teraz. Lepiej czuję ciało - to może brzmi dla kogoś śmiesznie, ale przez ostatnich kilkanaście lat to, co się działo z moim ciałem, to było trwanie w nawyku i używanie go w taki sposób, jaki wydawał mi się najlepszy. Teraz wiem, że nie był, że znalazłam coś więcej - mam prostszą sylwetkę, nie garbię się aż tak dużo i może już nie wyglądam jak zgred, co w mojej dyscyplinie jest w sumie typowe, ha, ha! Nigdy w życiu nie byłam tak aktywna i tak stabilna pod kątem mięśniowym, nigdy tak dobrze nie rozumiałam swojego ciała. Teraz wiem, że chcąc podnieść 100 kilogramów w przysiadzie, muszę nie tylko mieć siłę, ale też muszę wiedzieć, jak używać ciała, żeby ten ciężar dźwigać. Nauczyłam się tego.
Tak, właśnie o to chodzi! Z tą maszyną to jest ładnie powiedziane. Mój sport jest bardzo wymagający i często o końcowym wyniku decydują drobne rzeczy, a ja przez ostatnie miesiące tak słuchałam swojego ciała, tak trenowałam, że myślę, że odrobiłam bardzo dobrą lekcję i zmaksymalizuję to, co będę potrafiła zrobić. Tak, ciało to jest moja maszyna i nikt poza mną nie jest w środku tej maszyny, a więc nikt tak dobrze jej nie czuje. Ale też wiem, że chociaż czasami cholernie mi się nie chce, to muszę. Dyscyplina też jest kluczowa, bo robienie czegoś wtedy, kiedy ci się chce, to za mało. Musisz iść na trening zawsze, nawet wtedy, kiedy ci się koszmarnie nie chce, nawet gdy ciało odmawia posłuszeństwa. Chociaż tu trzeba odróżnić zmęczenie od przetrenowania.
Tak, miałam do przepracowania dużo trudnych rzeczy. W moim przypadku terapia to nic nowego, bo już po igrzyskach w Pekinie uznałam, że potrzebuję pomocy. Wtedy zauważyłam, że nie kontroluję siebie i tego, co się dzieje w mojej głowie. Natrafiłam na wspaniałą osobę, na Martynę, z którą spotykam się raz w tygodniu, żeby obgadać wszystko, co się dzieje w moim życiu, a ona ładnie wyłapuje rzeczy, które opowiem lub nazwę. To, co ważne, analizujemy. Dzięki niej i dzięki mojej determinacji wróciłam do sportu z uśmiechem. Gdybym nie odzyskała radości, gdybym spróbowała wrócić, gdy byłam wciąż rozżaloną na to, co się stało, to nie miałabym takiego zapału, jaki po powrocie miałam. Pamiętam, jak po Pekinie trenerka powiedziała mi, że chce ode mnie tylko jednej rzeczy: żebym za jakiś czas wróciła na lód z uśmiechem. I ja właśnie taka wróciłam.
Dwa lata temu po igrzyskach zaczęła się moja podróż życiowa z pomocą z zewnątrz, czyli z terapeutką, a teraz znów tę pomoc dostałam, w kolejnym bardzo trudnym momencie. Szczerze? Moja terapia jest tak dobra, że ja jej nawet nie nazywam terapią, tylko spotkaniem z przyjaciółką, która mi pomaga zrozumieć siebie.
Igrzyska. To była moja sportowa, wewnętrzna strata. Nad utratą szansy walki o medal olimpijski pracowałam - jakkolwiek to nie zabrzmi - jak nad utratą kogoś bliskiego. Ja to przepracowywałam pod kątem żałoby, miałam te wszystkie stadia, które przechodzi człowiek po stracie najbliższej osoby. Każde stadium było wypisz, wymaluj jak u ludzi, którym umarł ktoś absolutnie najbliższy. Dokładnie tak to przepracowywałyśmy i z czasem zaczęłam się z tym godzić. Ale długo pytałam dlaczego, choć minęło od tego dużo czasu, choć ja już umiem o tym opowiadać, to nagle przychodzi taki moment, w którym znów mnie to zaczyna łamać i nie mogę o tym mówić. Myślałam sobie "kurde, może jednak jeszcze jest coś, czego tu nie przepracowałam?". Ale w końcu zrozumiałam, że wydarzenia z Chin uderzyły we mnie tak mocno, że wspomnienia mogą zawsze wywoływać we mnie takie emocje jak smutek, jak poczucie straty. Ja to mogę odczuwać, pod warunkiem że już umiem nad tym panować, że słowo "igrzyska" już nie wzbudza we mnie strachu, że w przygotowaniach do igrzysk nie będę się stresowała i myślała: "Ojej, kiedyś zamknęli mnie z izolatce, to ciekawe, co mi się na tych igrzyskach przytrafi". Myślę, że wykonałam wzorową pracę.
Do przodu! Zdecydowanie! Mój mózg jest nastawiony pod igrzyska tak, że to, co było, to jest już moja przeszłość, a przyszłość przede mną i mam na nią wpływ.
Tak, byłam bardzo mocna, dlatego tak bardzo bolało, że szansa uciekła. Gdybym czuła, że jestem w formie takiej być może na medal, gdybym się nie czuła wystarczająco pewnie, to myślę, że dużo szybciej bym się otrząsnęła po tym zamknięciu w izolatce. A czułam się tak przygotowana i tak mój mózg pracował, że ja wiedziałam, że zrobię to, co umiem najlepiej i zdobędę medal olimpijski. Czułam się tak dobrze przygotowana, moja forma fizyczna i mentalna były na takim poziomie, że chciałam to tylko pokazać. Dlatego tak strasznie we mnie uderzyło to, że nie mogłam, że nie miałam szansy. Myślałam sobie, że wolałabym w tej formie spieprzyć bieg i mieć pretensje do siebie, że się wywaliłam, dostałam dyskwalifikację czy - mówiąc brzydko, ale dobitnie - zesrałam się ze stresu, że to igrzyska. A ja musiałam siedzieć pod kluczem i nic nie mogłam zrobić. Czułam się tak, jakby ktoś mi powiedział: "Ha, ha, ha, nie ma takiej opcji, żebyś coś zrobiła, zostajesz w izolacji".
O Jezu! Aż mam ciarki, bo nie wiedziałam o tym! Generalnie to tak tam było, że komuś covid wyszedł, a komuś nie i w pewnym momencie myślałam, że to nic innego niż loteria. Powiem tak: ktoś się chyba nieźle przy tym bawił, bo wyniki moich testów były jak na karuzeli - raz tak, raz tak. I nagle, po moim koronnym dystansie, po 500 metrach - byłam już negatywna do samego końca igrzysk. To jest, kurczę, zaskakujące.
A co do twojego pytania, jak się czułam, to powiem ci, że jak mnie o trzeciej w nocy nagle z izolatki wypuścili i przywieźli karetką do wioski olimpijskiej, to czułam się jak najgorszy zbir. Bo do wioski mnie nie chcieli wpuścić. A jak już mnie wpuścili, to się bałam, że po mnie wrócą i znów mnie zabiorą do izolacji, uznając, że mnie w tej wiosce jednak nie powinno być. Teraz jak o tym opowiadam, to się śmieję, ale wtedy okropnie się bałam. Nigdy się nie bałam tak, jak wtedy.
Kontakt był, internet działał. Miałam więc kontakt z Piotrkiem [Michalskim - panczenistą, wówczas partnerem Natalii], z Pati [Maliszewską, siostrą, również reprezentantką Polski w short tracku], z naszą psycholog, która była na igrzyskach. Ale tak naprawdę ja w tym wszystkim chciałam to przeżyć na swój sposób i nie prosiłam się o kontakt, o jakąś pomoc, bo ja chciałam tylko jednego - żeby mnie wypuścili.
Tak, jedzenie w izolacji było okropne. Posiłki dla nas jechały z wioski olimpijskiej i po półgodzinnej podróży wszystko było zimne. Poza tym dostawaliśmy cokolwiek - nikt się nie zastanawiał, co lubimy i czego potrzebujemy.
Moja kwestia moją kwestią, natomiast co do Piotrka, to do dziś się zastanawiam, dlaczego ludzie mówili "Ojej, nie wyszło". Starałam się przekonać Piotrka, że te wyniki były jego wielkim sukcesem. Nigdy nie był tak wysoko, żaden Polak nigdy nie był tak wysoko. Stworzył historię, a wielu mówiło o jego startach tak, jakby to była porażka. To było przykre, że osiągnął coś wielkiego, ale nie widziałam w nim szczęścia. Pamiętam, jak rozmawialiśmy o tym, że był tak blisko medali, że nawet nie wierzył, że aż tak. A teraz już wie, że jest zdolny do wielkich rzeczy.
Tak, tak! Ale naprawdę fajnie, że oba dystanse Piotrkowi super poszły, że zrobił kawał dobrej roboty, że trzymał w napięciu mnóstwo ludzi, bo pewnie pół Polski do końca liczyło, że ten medal będzie.
Zgadza się, tor długi przygotowuje się gdzie indziej.
Tak, potrwa do 10 lipca. Oficjalnie zawieszona zostałam 11 września, a w 14 miesięcy kary wliczono już cztery miesiące, które minęły w trakcie postępowania. I uznano, że 11 maja 2024 roku, czyli równo rok od początku zawieszenia, będę mogła wrócić do centralnego szkolenia, zatem dołączam do kadry na zgrupowaniu, które rozpocznie się 13 maja. Po dwumiesięcznym okresie treningowym mogłabym wrócić do startów, ale wtedy sezon się jeszcze nie zacznie, więc do startów wrócę jesienią.
Tak, i bardzo się cieszę, że tak to się zakończyło, że opuściłam jeden sezon startowy i już do kolejnego normalnie rozpoczynam przygotowania. To śmiesznie zabrzmi, ale idealnie się wszystko ułożyło. Bo moja kara polegająca na odcięciu od kadry kończy się 11 maja, a 13 maja kadra przyjedzie tu, na Teneryfę, gdzie trenuję sama od jakiegoś czasu.
Na początku wydawało mi się, że nie będę w stanie oglądać zawodów, bo nie przełknę, że mnie tam nie ma. Później jednym okiem oglądałam, bo sezon pod kątem wyników był bardzo interesujący i fajnie się oglądało naszych. A w końcu się tak wkręciłam, że nawet przyjechałam na Puchar Świata do Gdańska i oglądałam wszystkich z zewnątrz.
Z trybun, bo nie mogłam być w strefach dla zawodników. Byłam z biletem jak zwykły kibic.
Nie było żadnych dociekliwości ze strony ludzi. Podchodzili zrobić sobie wspólne zdjęcie, dzieciaki chciały autografy, było normalnie. Ale widziałam się też z wieloma znajomymi, z którymi się dawno nie widziałam. Myślę, że z nimi było normalnie dlatego, że jak na mój widok mówili niepewnie "Hej, jak u ciebie?", to im odpowiadałam z wielkim uśmiechem, z energią, że wszystko jest dobrze, że jestem szczęśliwa, że moja strefa mentalna jest na bardzo dobrym poziomie. Było po mnie widać optymizm. A myślę, że nawet więcej - że było widać to, że nie zmarnowałam żadnego miesiąca z tej przymusowej przerwy, że pracowałam nad sobą, że robiłam coś nowego w sferze fizycznej i coś niesamowitego w mentalnej. Miałam czas odetchnąć i zrobić wielką analizę swojego życia, swojej przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. Przeszłam wielkie oczyszczenie i wokół siebie zrobiłam wielkie czyszczenie. Zyskałam tak dużą nową energię, że nią uspokajałam ludzi, którzy myśleli, że się zamknęłam, że siedzę i płaczę! Tak też było, zły czas też miałam. Ale poprzez pracę wyszłam na taką drogę, że czuję się bardzo dobrze i umiem uspokoić tych, którzy się martwili. Dalsze rozmowy zaczynające się tymi pytaniami "Hej, jak u ciebie?" toczyły się tak, że ludzie mi mówili: "Jak to dobrze widzieć cię w takiej formie, bo ja się martwiłem/martwiłam, jak ty sobie z tym wszystkim radzisz".
Powiem szczerze: w ubiegłych latach myślałam o tym, że przydałaby mi się roczna przerwa, że dobrze byłoby dać odpocząć i ciału, i psychice, ale chyba nie miałabym jaj, żeby taką przerwę sobie zrobić, żeby odpuścić. Życie napisało za mnie dobry scenariusz i z tego, co wyglądało na kłopot, wzięłam mnóstwo dobrego. Uważam, że zyskałam dwa razy więcej, niż zyskałabym normalnie, jeśli kontynuowałabym karierę. Czuję się zupełnie inaczej. To jest naprawdę dziecięcy skok rozwojowy!
Niektóre rzeczy trudno jest zwykłemu człowiekowi wytłumaczyć, gdy nie jest on zagłębiony w temat. Wiem, jak wyglądały nagłówki artykułów, choć szczerze mówiąc, bardzo mało widziałam, bo odcięłam się od internetu na jakiś miesiąc. Dopóki ludzie nie przeczytali, za co tak naprawdę zostałam zawieszona, mogli kojarzyć tę sytuację jak najgorzej. Doceniałam pytania ludzi wokół mnie, którzy chcieli wiedzieć dokładnie, co się stało, ale wiem też, że nie wszystkim mogłam tę historię opowiedzieć. Oczywiście chciałoby się porozmawiać z tymi wszystkimi ludźmi, którzy mogli mi przykleić łatkę, ale to nierealne, więc musi mi wystarczać to, co wiem ja, co wiedzą osoby mi najbliższe i te, które mnie po prostu zapytały, o co chodzi. Wydarzyło się to, co się wydarzyło, nie mam na to wpływu, bo to już jest przeszłość, a teraz jestem tylko w stanie zapracować na swoją przyszłość, czyli znów jeździć godnie z biało-czerwoną flagą na piersi i znów reprezentować nasz kraj jak najlepiej.
Kara, która została na mnie nałożona, nie jest za bycie nieuczciwą, tylko jest za niedopilnowanie formalności związanych z systemem. Biorę za to wszelką odpowiedzialność. Opinii innych nie jestem w stanie zmienić. Ale mogę porozmawiać z każdym, kto zapyta, o co dokładnie poszło. I prawdopodobnie reakcja będzie podobna do tych, z którymi już się spotkałam - kiedy mówię o systemie, w którym muszę na kwartał do przodu podać swoją lokalizację, czyli dokładny adres, godzinę mojej dostępności i wskazówki, aby jak najłatwiej można mnie było znaleźć i przeprowadzić niezapowiedzianą kontrolę, to miny ludzi przypominają te, jakie się widzi przy pytaniach o ufo, ha, ha! Ale to wcale nie jest śmieszne, bo każda życiowa sytuacja - wypadek, opóźniony samolot - komplikuje nasze zlokalizowanie. Mówię o skrajnych sytuacjach, ale przecież one się zdarzają. Przykładowo powinniśmy być w domu, tak jak wpisaliśmy w system, a jesteśmy w szpitalu z kimś bliskim. Od razu odpowiadając na ewentualne pytanie: tak, w systemie można zmienić dane nawet na chwilę przed rozpoczęciem godzinowego okienka na kontrolę, ale w takich sytuacjach rzadko kiedy to jest nasz priorytet. I nie mówię, że system jest dobry lub zły. Po prostu mówię tu o byciu zwykłym człowiekiem. Bez złych intencji.
Już nie chcę omawiać tych trzech sytuacji, które mnie kosztowały zawieszenie. To jest totalnie za mną. Raz to wytłumaczyłam i zostawiam, bo tak jest dla mnie zdrowiej.
Maliszewska wytłumaczyła to w grudniowej rozmowie z Polsatem. Na nagraniu od drugiej minuty i 58. sekundy:
Tak, i chyba tak już będzie. Po każdej aktualizacji danych pobytowych robię screen, żeby mieć potwierdzenie w razie czego. Lepiej być przesadnie ostrożnym, ubezpieczonym. Uraz na pewno został.
Tak, miałam odzew i z Polski, i ze świata. Sportowcy rozumieli, o co chodzi i wielu pisało, że byli w podobnej sytuacji i że to, co się wydarzyło u mnie, ich przeraziło. Przekazywali, że życzą mi dużo wytrwałości, że trzymają za mnie kciuki. To było miłe - widzieć, że są osoby, które wiedzą, o co chodzi i chcą mnie podnieść na duchu. Wsparcie z zewnątrz, ale i od naszych, polskich sportowców, dużo dla mnie znaczyło. Jestem wdzięczna zwłaszcza tym, którzy odezwali się więcej niż raz, którzy starali się być w kontakcie.
- Pojechałam odwiedzić babcię i zastałam ją w bardzo złym stanie. Tak złym, że liczyły się minuty, bo tak jest przy udarach i niedokrwieniach. Czułam w tej sytuacji dużą odpowiedzialność, a po wszystkim zrozumiałam, że jestem wielką szczęściarą. Tata tego dnia pracował od rana do wieczora, mój brat studiuje poza Białymstokiem, a siostra była na zgrupowaniu z kadrą, na którym byłabym i ja, gdyby nie zawieszenie. Na szczęście byłam na miejscu i babci pomogłam, a teraz wszyscy się cieszymy, że ona żyje i jest zdrowa. Do tego stopnia, że nadal wyczekuje ciepłych, ładnych dni, żeby mogła pojechać na działkę i popracować. Poczułam, że zdecydowanie byłam w miejscu i w czasie, w którym powinnam być. Ta sytuacja mi wszystko zrekompensowała!
- Zdecydowanie tak. Cieszę się, że zauważasz różnicę.
- W sumie tak. Ale pod warunkiem, że to przepracujemy. Moim zdaniem to jest tak, że co nas nie zabije, to nas nie zabije i dopiero od nas zależy, co będzie dalej, jak z tego wyjdziemy, jak sobie poradzimy. Może być tak, że coś nas nie zabije, ale zostaniemy w bardzo złym miejscu mentalnie, w największym dole, w depresji.
- Teraz nie, ale po wydarzeniach z igrzysk w Pekinie tak.
- Nie, to nie było potrzebne, pomogła terapia. Wtedy było trudniej, a teraz było o tyle lepiej, że nie byłam taka zobojętniała. Nie zapomnę jednej sytuacji: wiedząc, że długo nie użyję łyżew, chciałam je schować, nie mieć ich na widoku. Spróbowałam i przeszłam atak paniki. Do tego stopnia, że przez moment nie byłam w stanie oddychać, a później długo płakałam. Po zawieszeniu miałam naprawdę duże emocjonalne fale, ale cieszę się, że je miałam. To znaczyło, że chociaż coś się ze mną działo, że nie byłam taka neutralna i bylejaka jak po Pekinie. Teraz łatwiej było mi samą siebie rozczytać. Po igrzyskach wewnętrznie byłam wrakiem i chowałam się, nie wychodziłam. Wtedy zupełnie nie rozumiałam, co się ze mną dzieje. A teraz wszystko z siebie wylewałam. I lepiej szło mi przepracowywanie tego wszystkiego.
Generalnie poszło mi naprawdę świetnie - przekułam to, co mnie nie zabiło, w coś bardzo, bardzo pozytywnego. W wielką energię, którą teraz mam. W świeżość. Ja się czuję tak, jakbym dopiero co wyszła spod wielkiego, ogromnego prysznica. Czuję, że przez osiem miesięcy kąpałam się jak szalona i teraz czuję się niesamowicie dobrze! A kiedy ludzie mi mówią, że to widać, tak jak przed chwilą ty mi powiedziałeś, to ja siedzę i - nie wiem, czy ktokolwiek tak robi, ale ja autentycznie tak robię - się klepię po ramieniu i mówię "Dobra robota, Natalka!", ha, ha. "No, cholera, naprawdę bardzo dobra robota, Natalka!". Oby mi tych nowych bateryjek starczyło na bardzo długo. Bo zamierzam wrócić na najwyższych obrotach i robić najlepiej to, co umiem i to, co uwielbiam.
- Bardzo mi się te życzenia podobają i bardzo za nie dziękuję!