Polski mistrz świata czuje się pokrzywdzony przed igrzyskami. "Nie rozumiemy tego"

Łukasz Jachimiak
- Po ostatnim sezonie przez chwilę było takie: "Bum! Jest zainteresowanie!". Ale to potrwało chwilę - mówi Oskar Kwiatkowski, snowboardowy mistrz świata. Po świetnej zimie 2022/2023 Kwiatkowski szykuje się już do kolejnej. Między innymi w Holandii. Tak, w kraju bez gór jest bowiem specjalna hala, która staje się ratunkiem wobec braku śniegu nawet na lodowcach.

Oskar Kwiatkowski to 27-latek, który kilka miesięcy temu został mistrzem świata w snowboardowym gigancie równoległym. W tej olimpijskiej konkurencji Polak był trzeci w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.

Zobacz wideo Dramatyczny wypadek, siedem złamanych żeber. Nawet to nie zabrało złota Kwiatkowskiemu

W nowym sezonie Kwiatkowski chce potwierdzić klasę, a najbardziej będzie mu zależało na wygraniu Pucharu Świata w Krynicy. Polski Związek Narciarski postarał się o organizację zawodów najwyższej rangi po sukcesach Kwiatkowskiego i Aleksandry Król (brązowy medal MŚ i czwarte miejsce w PŚ), która jednak najbliższej zimy nie będzie startowała ze względu na przerwę macierzyńską.

Łukasz Jachimiak: Słyszałem, że przez globalne ocieplenie zamiast na lodowiec ty, mistrz świata, jeździsz trenować do hali ze sztucznym śniegiem do Holandii. Opowiesz o tych treningach?

Oskar Kwiatkowski: Byłem tam już trzeci czy czwarty raz. Trenujemy tam wtedy, kiedy już naprawdę nie ma po czym jeździć na lodowcach w Alpach. Ciekawie jest pojechać tam raz w życiu, żeby sprawdzić, jak jest. Ale to zdecydowanie nie jest to samo co jazda w górach, na świeżym powietrzu.

Jak duży jest ten stok w hali?

- Ma 400 metrów długości i jest dosyć płaski.

Dla ciebie na pewno za płaski, ale obiektywnie to pewnie nie jest taka ośla łączka, na jakiej amatorzy uczą się jeździć?

- To jest naturalna górka obudowana blachą. Szczyt ma wysokość 120 metrów nad poziomem morza i na tych 400 metrach długości jest spadek do 40 metrów nad poziomem morza. Ośla łączka - naprawdę. Stok idealny, żeby się pouczyć. I widać, że wielu Holendrów tam sobie jeździ.

We wnętrzu są klimatyzatory - wielkie maszyny, które utrzymują niską temperaturę. Jest tam przenikliwie zimno, to dlatego, że jest duża wilgotność. Śnieg jest sztuczny, trasa jest miękka. Zanim zaczęło się fajnie jeździć po tyczkach, musieliśmy się dokopać do twardego, rozjeździć trasę, ubić tę kaszę. Porządny trening zaczynało się więc dopiero od czwartego-piątego zjazdu.

Ile czasu tam trenowałeś?

- Sześć dni. Zrobiliśmy 12 treningów. Po dwie sesje dziennie. Zimowa rzeczywistość się zmienia, coraz więcej takich hal będzie powstawać. Jest taka w Dubaju, jest w Belgii, jest w Niemczech i na Litwie. Na Litwie trenowała ostatnio nasza snowboardowa kadra B. Wysłali nam filmy - było tam mocno lodowo. To fajne warunki, ale na narty, bo narciarze mają dwie krawędzie w skręcie, a my tylko jedną, więc oni mają pewniejsze trzymanie. Dlatego my raczej trenujemy w Holandii. Nasi rywale jeżdżą też do hali w Belgii. Tam jeszcze nie trafiłem, ale wcześniej czy później na pewno też tam będę, bo zimy są przecież coraz krótsze.

Dla ciebie trudne warunki to żaden problem, skoro kilka miesięcy temu wygrałeś mistrzostwa świata na dziurach w Bakuriani.

- To prawda: trzeba trenować w każdych warunkach, żeby być przygotowanym na wszystko. Dzięki temu nic cię nie zaskoczy.

Nie było szans, żebyś pojechał na pięć tygodni do Argentyny tak jak Maryna Gąsienica-Daniel? Opowiadała mi, że miała tam kapitalne zgrupowanie.

- My nigdy nie byliśmy na tamtym kontynencie. Słyszałem o snowboardzistach, którzy tam trenowali, ale rozumiem, dlaczego Maryna tam pojechała, a my nie. Ona sezon zaczyna z końcem października, a my dopiero w połowie grudnia. Tak naprawdę my nie potrzebowaliśmy już we wrześniu czy w październiku jeździć aż tak na poważnie jak Maryna będąca blisko początku startów. My możemy poczekać, aż w końcu zacznie padać śnieg na europejskich lodowcach. Na jednym takim lodowcu - Pitztal w Austrii - już nawet byłem. Ale to bardzo blisko Soelden, więc pojeździliśmy przez trzy dni i wróciliśmy, bo już tam było bardzo duże ciśnienie i było po prostu bardzo ciasno przed Pucharem Świata narciarzy alpejskich w Soelden.

Pamiętam, jak przed poprzednim sezonem - z twoim złotym medalem MŚ i z brązowym medalem Oli Król oraz z twoim trzecim miejscem w Pucharze Świata i czwartym miejscem Oli - opowiadałeś mi, że Polski Związek Narciarski w was zainwestował, że macie i najlepszy sprzęt, i najlepszych fachowców do pomocy. Ale może teraz, po sukcesach, jest wam jeszcze lepiej?

- Przed zeszłym sezonem warunki mieliśmy już bardzo dobre. Złego słowa nie da się powiedzieć. Zmian nam nie trzeba - mamy mocny sztab, z dwoma Słoweńcami: serwismenem i trenerem od jazdy. Bardzo ich sobie cenimy i cieszymy się, że mają podpisany z PZN-em kontrakt do igrzysk. Oni zapewniają, że nas nie zostawią, że śmigamy razem! Trener główny przygotował bardzo podobne plany treningowe i liczę, że znów ruszymy po sukcesy.

Czyli nadal będziesz się specjalizował przede wszystkim w gigancie?

- Tak, ale jednocześnie będę chciał się poprawić w slalomie. Nie było w nim źle, ale jednak to nie był taki poziom, jaki prezentowałem w gigancie. W gigancie byłem jednym z najlepszych zawodników na świecie.

Złoto mistrzostw świata i trzecie miejsce w Pucharze Świata mówią same za siebie.

- Tak, a prawie zdobyłem Kryształową Kulę w gigancie, bo przecież w ostatnim starcie spadłem z pierwszego miejsca na trzecie. Slalom trochę leżał, moim najlepszym wynikiem w tamtym roku było czwarte miejsce na Pucharze Świata w Bułgarii. Cieszyłem się, jakbym wygrał, bo pierwszy raz w karierze jechałem o medal Pucharu Świata w slalomie. Chciałbym tak częściej, chcę się w slalomie podszkolić.

Którą konkurencję wpisano do programu igrzysk olimpijskich w 2026 roku?

- Giganta. Na sto procent. To jest koronna konkurencja w naszym sporcie.

A dlaczego wasz sport, przecież bardzo widowiskowy i uprawiany w wielu krajach, będzie miał na igrzyskach tylko jedną konkurencję?

- Nie rozumiemy tego. W narciarstwie alpejskim jest bodajże aż sześć konkurencji. W biegowym pewnie jeszcze więcej. A czy my widowiskowo odbiegamy od tamtych dyscyplin? Uważam, że nie. Poza tym narciarstwo alpejskie zabrało nam konkurencję - ma starty równoległe. Raz, na igrzyskach Soczi 2014, były dwie nasze konkurencje, czyli i gigant, i slalom, ale później slalom ucięli.

Może na igrzyskach w Cortinie d'Ampezzo wprowadzą do programu chociaż miksta?

- Bardzo byśmy chcieli i liczymy, że Włosi o to powalczą. Mają bardzo mocną kadrę w snowboardzie alpejskim, może jako gospodarze igrzysk coś w MKOl-u zdziałają.

Na podium mikstów w Pucharze Świata wjeżdżałeś z Olą Król, która w tym sezonie nie startuje, bo spodziewa się dziecka. Czy to może znaczyć, że miksta stworzysz ze swoją siostrą, Olimpią?

- Na powrót Oli oczywiście czekamy, ale teraz życzymy jej wszystkiego dobrego w przerwie macierzyńskiej. Zostały dwie dziewczyny - Marysia Hyc i moja siostra. Chciałbym startować z siostrą, wiadomo. To rodzina, wiadomo, że Olimpię kocham i życzę jej jak najlepiej. Ale składy naszych teamów będzie ustalał trener. Będziemy wystawiali dwa duety i dopiero zobaczymy, jak będzie. Sam nie wiem, czy będę w teamie Polska I czy Polska II.

Nie kokietuj - to oczywiste, że musisz być w Polsce I.

- Tego bym sobie życzył, ale w sporcie nigdy nic nie wiadomo.

Nie chcesz chyba powiedzieć, że przygotowania ci nie idą? Jesteś mistrzem świata, ludzie pewnie będą oczekiwali, że znów pojedziesz po parę sukcesów.

- Sam mam duże oczekiwania, ale powiedzmy szczerze: co z tego, że ktoś jest mistrzem świata? Teraz przyjdzie presja. A pod presją trudniej działać.

Jasne. Tylko że ty nie jesteś przypadkowym mistrzem świata. Ty sezon po sezonie budowałeś swoją pozycję i wjechałeś na szczyt, a nie było tak, że nagle się na nim znalazłeś, korzystając z jakiegoś szczęśliwego zbiegu okoliczności.

- No tak, wiem o tym. Nasza dyscyplina jest trudna. Trzeba być równym. Żeby osiągnąć sukces, trzeba przejechać dwa przejazdy kwalifikacyjne, 1/8, 1/4, 1/2 finału i dopiero jest finał albo mały finał. Nie mogę być zbyt pewny siebie i nie jestem, bo nie unikniesz błędu czy pechowej sytuacji na trasie w aż tylu przejazdach. Dlatego wolę jechać według filozofii "Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz".

Najgłośniej to pewnie będzie o tobie i o snowboardzie w lutym, przy okazji pierwszego od kilkudziesięciu lat snowboardowego Pucharu Świata w Polsce, w Krynicy?

- Już się nie mogę doczekać!

Życzę ci wielu zwycięstw, ale gdybyś miał w najbliższym sezonie wygrać tylko raz i mógłbyś wybrać gdzie, to pewnie nie zastanawiałbyś się długo?

- Oczywiście, że bez wahania wybrałbym Krynicę! To będzie pierwszy Puchar Świata u siebie. Tam będą dwa dni startów, dwa giganty, moja koronna konkurencja. Mam nadzieję, że organizatorzy stworzą nam możliwość potrenowania tam chwilę przed zawodami. Nie znam tego stoku, ostatni raz byłem tam jako junior na jakiejś olimpiadzie młodzieży. Ale teraz tam się wszystko zmienia, poszły inwestycje w związku z Pucharem Świata. Naprawdę liczę, że komitet organizacyjny da nam, polskim zawodnikom, taką małą przewagę w postaci możliwości potrenowania tuż przed zawodami.

Wracamy do presji - polski Puchar Świata odbędzie się pod koniec sezonu, a więc to głównie od ciebie, od tego, jak będziesz jeździł wcześniej, będzie zależało zainteresowanie zawodami w Krynicy.

- Faktycznie, ale ciśnienie, ha, ha! Muszę od początku super jeździć, bo inaczej nikt nie przyjdzie! A tak serio - z Olą zawsze było łatwiej iść przed sezon. W mediach też udzielaliśmy się razem, prawie zawsze zapraszano nas we dwójkę, aż się narzeczony Oli wkurzał, bo brano nas za parę! A co do presji, to muszę powiedzieć szczerze, że ona na mnie dobrze działa. Nie lubię pustki, stagnacji, lubię cały czas mieć jakąś presję.

Potwierdzam: pamiętam, jak przed mistrzostwami świata mówiłeś mi w wywiadzie, że chcesz je wygrać, że chcesz mieć złoty medal.

- O, widzisz, jest dowód! Prawda jest taka, że jak nikt na mnie nie wywiera presji, to ja sam zaczynam ją na sobie wywierać.

Rozmawiałem z twoim menedżerem i usłyszałem, że ty - dziś 27-latek - najpewniej będziesz jeździł na snowboardzie aż do igrzysk olimpijskich w 2034 roku. On mi powiedział, że jazda na desce to coś, co cię najbardziej w życiu cieszy.

- Tak, to jest moja największa pasja. Jazda na desce daje mi jeszcze więcej frajdy, niż dawała za dzieciaka.

Bo wtedy nie jeździłeś jeszcze aż tak dobrze?

- Tak. Teraz i technikę mam lepszą, i prędkości wyższe, i są wielkie sukcesy. Nawet sobie nie wyobrażałem, że będę jeździł tak dobrze. Zawsze czerpałem z jazdy masę frajdy i robiłem progres. A teraz nawet nie wiem, jak i kiedy stałem się gościem ze światowej czołówki. Nie wiem, jak i kiedy stało się tak, że stając na starcie ze sławami snowboardu, już nie muszę sobie wmawiać, że jestem tak samo mocny i że mogę ich pokonać, tylko po prostu już to wiem, czuję. To jest świetne doświadczenie.

Zwycięstwa i podia w Pucharze Świata, a w końcu też złoto mistrzostw świata poza dodaniem pewności siebie jakoś ci zmieniły życie?

- Nie. Po ostatnim sezonie przez chwilę było takie: "Bum! Jest zainteresowanie!". Ale to potrwało chwilę.

Sponsorzy nie zabiegali o podpisanie umowy z mistrzem świata w olimpijskiej konkurencji?

- Jakoś nie. Nie mam żadnego indywidualnego sponsora. Ale trudno, mam co wrzucić do miski, więc nie marudzę, tylko skupiam się na treningu.

Masz ministerialne stypendium za świetne wyniki i masz pensję za bycie zawodowym żołnierzem?

- Tak, wojsko to dla mnie bardzo ważna sprawa. Po pierwsze utożsamiam się z wartościami, które wojsko promuje. Zawsze imponowali mi żołnierze, ich profesjonalizm, musztra. Jako mały chłopak byłem tym zafascynowany. A że jestem w wojskowym zespole sportowym, to mogę się w pełni skupiać na sporcie i przeszkolenia przechodzę poza sezonem.

W czym konkretnie się szkolisz?

- O tym nie mogę opowiadać. W każdym razie nie ma kolizji ze sportem, z treningiem, udaje mi się to godzić. Jestem dumny, że jestem żołnierzem i szczęśliwy, że mam dzięki wojsku stabilność finansową. Bez tego byłoby ciężko.

Oczywiście sponsor oznaczałby dodatkowe pieniądze, ale w sumie to bardziej mi zależy na tym, żeby promować snowboard. Super, że PZN dzięki sukcesom moim i Oli poszedł po Puchar Świata i że będziemy go w Polsce mieli. Może z czasem snowboard stanie się w Polsce bardziej medialną dyscypliną niż jest teraz?

Jeśli mnie pytasz, to moim zdaniem dużo zależy od was. Jeśli ty będziesz do igrzysk trzymał poziom i tam zdobędziesz medal, jeśli Ola Król wróci i też dalej będzie w światowym topie, to przyzwyczaicie ludzi, że coś dobrego dla Polski w snowboardzie się dzieje. Ale problemem jest trochę brak cykliczności w waszej konkurencji. Popatrz na skoki narciarskie - kibice co sobotę i co niedzielę dostają konkursy. Czasem też są starty w tygodniu. I zawsze spore zainteresowanie wzbudzają też piątkowe kwalifikacje. A u was wygrywasz zawody i są trzy tygodnie przerwy. Temperatura spada.

- Tak, tego skokom zazdroszczę. Oni mają po ponad 30 konkursów PŚ w sezonie, a my mamy maksymalnie 15. I kwalifikacje mamy zawsze w dniu finałów, wszystko mamy skumulowane. Wiem, że często widzowie dostają tylko ostatnie wyścigi, medalowe. Liczę, że Eurosport zacznie nas pokazywać regularnie na swojej głównej antenie.

Na pewno ten Puchar Świata w Polsce jest bardzo potrzebny. Może za tym otworzy się więcej klubów, szkółek. Skoki, które Polacy kochają oglądać, trenuje garstka ludzi. A snowboard można trenować wszędzie, nawet w Warszawie, w Lublinie, w Poznaniu czy na Mazurach. Można jeździć na igelicie, na małych stokach, snowboard trenować jest łatwiej niż narciarstwo alpejskie. I moim zdaniem snowboard daje więcej frajdy niż narty. Niech dzieciaki próbują, zachęcam! Sam na nartach jeżdżę tylko czasami, w grupie znajomych. Albo na skitourach.

Skoro mówisz o innych dyscyplinach sportu, to przyznaj się, czy nadal zdarza ci się siłować na rękę z ojcem, który jest mistrzem świata mastersów w armwrestlingu i czy go pokonujesz.

- Jeśli się siłujemy, to tylko, gdy tata jest po zawodach, już zmęczony. Wtedy mówię: "No, dawaj, tata, posiłujemy się!". I drażnię go, twierdząc, że jestem silniejszy, a on odpowiada, że gadam głupoty. To jest profesjonalny armwrestler, mistrz i tak naprawdę on mnie traktuje ulgowo. Jak go kiedyś namawiałem, żeby się ze mną zmierzył na poważnie, to mi wytłumaczył, że nie może, bo mógłby mi coś uszkodzić. Ja nie trenuję za dużo przedramion, a tata bardzo je wzmacnia, dla niego to kluczowa część ręki. Ja łapię sztangę do rwania i podrzutu, ale nie wzmacniam chwytu.

A nie ścigasz się czasem z tatą, który z was wyciśnie więcej w domowej siłowni?

- Nie, już przestałem. Uspokoiłem się. Trenerzy w zeszłych sezonach naciskali, żeby siłę robić, żeby bić rekordy, ale gdy przed poprzednią zimą miałem problemy ze ścięgnami Achillesa i wcale nie mogłem biegać, to uznaliśmy, że trzeba zejść z obciążeń. Nie potrzebuję już iść w te maksy, teraz będę sobie tylko utrzymywał to, co wypracowałem. Masę mięśniową mam już odpowiednią, jestem wystarczająco ciężki, czuję się bardzo dobrze, przygotowany fizycznie jestem super i całą zimę świetnie wytrzymuję.

Zgadniesz, z jakim ciężarem na sztandze przysiad robi Wojciech Nowicki?

- Myślę, że to jest jakieś 260 kg.

295!

- No ładnie! Widać po chłopie, że jest silny. Ja robiłem przysiad z maksymalnie 185 kilogramami. Ale nie porównuję się z Wojtkiem, jestem sporo mniejszy.

On ma 197 cm wzrostu i waży 130-135 kg. A ty?

- 182 cm i 88 kilogramów. I to są dla mnie idealne parametry.

Więcej o: