Oskar Kwiatkowski to 27-latek, który kilka miesięcy temu został mistrzem świata w snowboardowym gigancie równoległym. W tej olimpijskiej konkurencji Polak był trzeci w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
W nowym sezonie Kwiatkowski chce potwierdzić klasę, a najbardziej będzie mu zależało na wygraniu Pucharu Świata w Krynicy. Polski Związek Narciarski postarał się o organizację zawodów najwyższej rangi po sukcesach Kwiatkowskiego i Aleksandry Król (brązowy medal MŚ i czwarte miejsce w PŚ), która jednak najbliższej zimy nie będzie startowała ze względu na przerwę macierzyńską.
Oskar Kwiatkowski: Byłem tam już trzeci czy czwarty raz. Trenujemy tam wtedy, kiedy już naprawdę nie ma po czym jeździć na lodowcach w Alpach. Ciekawie jest pojechać tam raz w życiu, żeby sprawdzić, jak jest. Ale to zdecydowanie nie jest to samo co jazda w górach, na świeżym powietrzu.
- Ma 400 metrów długości i jest dosyć płaski.
- To jest naturalna górka obudowana blachą. Szczyt ma wysokość 120 metrów nad poziomem morza i na tych 400 metrach długości jest spadek do 40 metrów nad poziomem morza. Ośla łączka - naprawdę. Stok idealny, żeby się pouczyć. I widać, że wielu Holendrów tam sobie jeździ.
We wnętrzu są klimatyzatory - wielkie maszyny, które utrzymują niską temperaturę. Jest tam przenikliwie zimno, to dlatego, że jest duża wilgotność. Śnieg jest sztuczny, trasa jest miękka. Zanim zaczęło się fajnie jeździć po tyczkach, musieliśmy się dokopać do twardego, rozjeździć trasę, ubić tę kaszę. Porządny trening zaczynało się więc dopiero od czwartego-piątego zjazdu.
- Sześć dni. Zrobiliśmy 12 treningów. Po dwie sesje dziennie. Zimowa rzeczywistość się zmienia, coraz więcej takich hal będzie powstawać. Jest taka w Dubaju, jest w Belgii, jest w Niemczech i na Litwie. Na Litwie trenowała ostatnio nasza snowboardowa kadra B. Wysłali nam filmy - było tam mocno lodowo. To fajne warunki, ale na narty, bo narciarze mają dwie krawędzie w skręcie, a my tylko jedną, więc oni mają pewniejsze trzymanie. Dlatego my raczej trenujemy w Holandii. Nasi rywale jeżdżą też do hali w Belgii. Tam jeszcze nie trafiłem, ale wcześniej czy później na pewno też tam będę, bo zimy są przecież coraz krótsze.
- To prawda: trzeba trenować w każdych warunkach, żeby być przygotowanym na wszystko. Dzięki temu nic cię nie zaskoczy.
- My nigdy nie byliśmy na tamtym kontynencie. Słyszałem o snowboardzistach, którzy tam trenowali, ale rozumiem, dlaczego Maryna tam pojechała, a my nie. Ona sezon zaczyna z końcem października, a my dopiero w połowie grudnia. Tak naprawdę my nie potrzebowaliśmy już we wrześniu czy w październiku jeździć aż tak na poważnie jak Maryna będąca blisko początku startów. My możemy poczekać, aż w końcu zacznie padać śnieg na europejskich lodowcach. Na jednym takim lodowcu - Pitztal w Austrii - już nawet byłem. Ale to bardzo blisko Soelden, więc pojeździliśmy przez trzy dni i wróciliśmy, bo już tam było bardzo duże ciśnienie i było po prostu bardzo ciasno przed Pucharem Świata narciarzy alpejskich w Soelden.
- Przed zeszłym sezonem warunki mieliśmy już bardzo dobre. Złego słowa nie da się powiedzieć. Zmian nam nie trzeba - mamy mocny sztab, z dwoma Słoweńcami: serwismenem i trenerem od jazdy. Bardzo ich sobie cenimy i cieszymy się, że mają podpisany z PZN-em kontrakt do igrzysk. Oni zapewniają, że nas nie zostawią, że śmigamy razem! Trener główny przygotował bardzo podobne plany treningowe i liczę, że znów ruszymy po sukcesy.
- Tak, ale jednocześnie będę chciał się poprawić w slalomie. Nie było w nim źle, ale jednak to nie był taki poziom, jaki prezentowałem w gigancie. W gigancie byłem jednym z najlepszych zawodników na świecie.
- Tak, a prawie zdobyłem Kryształową Kulę w gigancie, bo przecież w ostatnim starcie spadłem z pierwszego miejsca na trzecie. Slalom trochę leżał, moim najlepszym wynikiem w tamtym roku było czwarte miejsce na Pucharze Świata w Bułgarii. Cieszyłem się, jakbym wygrał, bo pierwszy raz w karierze jechałem o medal Pucharu Świata w slalomie. Chciałbym tak częściej, chcę się w slalomie podszkolić.
- Giganta. Na sto procent. To jest koronna konkurencja w naszym sporcie.
- Nie rozumiemy tego. W narciarstwie alpejskim jest bodajże aż sześć konkurencji. W biegowym pewnie jeszcze więcej. A czy my widowiskowo odbiegamy od tamtych dyscyplin? Uważam, że nie. Poza tym narciarstwo alpejskie zabrało nam konkurencję - ma starty równoległe. Raz, na igrzyskach Soczi 2014, były dwie nasze konkurencje, czyli i gigant, i slalom, ale później slalom ucięli.
- Bardzo byśmy chcieli i liczymy, że Włosi o to powalczą. Mają bardzo mocną kadrę w snowboardzie alpejskim, może jako gospodarze igrzysk coś w MKOl-u zdziałają.
- Na powrót Oli oczywiście czekamy, ale teraz życzymy jej wszystkiego dobrego w przerwie macierzyńskiej. Zostały dwie dziewczyny - Marysia Hyc i moja siostra. Chciałbym startować z siostrą, wiadomo. To rodzina, wiadomo, że Olimpię kocham i życzę jej jak najlepiej. Ale składy naszych teamów będzie ustalał trener. Będziemy wystawiali dwa duety i dopiero zobaczymy, jak będzie. Sam nie wiem, czy będę w teamie Polska I czy Polska II.
- Tego bym sobie życzył, ale w sporcie nigdy nic nie wiadomo.
- Sam mam duże oczekiwania, ale powiedzmy szczerze: co z tego, że ktoś jest mistrzem świata? Teraz przyjdzie presja. A pod presją trudniej działać.
- No tak, wiem o tym. Nasza dyscyplina jest trudna. Trzeba być równym. Żeby osiągnąć sukces, trzeba przejechać dwa przejazdy kwalifikacyjne, 1/8, 1/4, 1/2 finału i dopiero jest finał albo mały finał. Nie mogę być zbyt pewny siebie i nie jestem, bo nie unikniesz błędu czy pechowej sytuacji na trasie w aż tylu przejazdach. Dlatego wolę jechać według filozofii "Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz".
- Już się nie mogę doczekać!
- Oczywiście, że bez wahania wybrałbym Krynicę! To będzie pierwszy Puchar Świata u siebie. Tam będą dwa dni startów, dwa giganty, moja koronna konkurencja. Mam nadzieję, że organizatorzy stworzą nam możliwość potrenowania tam chwilę przed zawodami. Nie znam tego stoku, ostatni raz byłem tam jako junior na jakiejś olimpiadzie młodzieży. Ale teraz tam się wszystko zmienia, poszły inwestycje w związku z Pucharem Świata. Naprawdę liczę, że komitet organizacyjny da nam, polskim zawodnikom, taką małą przewagę w postaci możliwości potrenowania tuż przed zawodami.
- Faktycznie, ale ciśnienie, ha, ha! Muszę od początku super jeździć, bo inaczej nikt nie przyjdzie! A tak serio - z Olą zawsze było łatwiej iść przed sezon. W mediach też udzielaliśmy się razem, prawie zawsze zapraszano nas we dwójkę, aż się narzeczony Oli wkurzał, bo brano nas za parę! A co do presji, to muszę powiedzieć szczerze, że ona na mnie dobrze działa. Nie lubię pustki, stagnacji, lubię cały czas mieć jakąś presję.
- O, widzisz, jest dowód! Prawda jest taka, że jak nikt na mnie nie wywiera presji, to ja sam zaczynam ją na sobie wywierać.
- Tak, to jest moja największa pasja. Jazda na desce daje mi jeszcze więcej frajdy, niż dawała za dzieciaka.
- Tak. Teraz i technikę mam lepszą, i prędkości wyższe, i są wielkie sukcesy. Nawet sobie nie wyobrażałem, że będę jeździł tak dobrze. Zawsze czerpałem z jazdy masę frajdy i robiłem progres. A teraz nawet nie wiem, jak i kiedy stałem się gościem ze światowej czołówki. Nie wiem, jak i kiedy stało się tak, że stając na starcie ze sławami snowboardu, już nie muszę sobie wmawiać, że jestem tak samo mocny i że mogę ich pokonać, tylko po prostu już to wiem, czuję. To jest świetne doświadczenie.
- Nie. Po ostatnim sezonie przez chwilę było takie: "Bum! Jest zainteresowanie!". Ale to potrwało chwilę.
- Jakoś nie. Nie mam żadnego indywidualnego sponsora. Ale trudno, mam co wrzucić do miski, więc nie marudzę, tylko skupiam się na treningu.
- Tak, wojsko to dla mnie bardzo ważna sprawa. Po pierwsze utożsamiam się z wartościami, które wojsko promuje. Zawsze imponowali mi żołnierze, ich profesjonalizm, musztra. Jako mały chłopak byłem tym zafascynowany. A że jestem w wojskowym zespole sportowym, to mogę się w pełni skupiać na sporcie i przeszkolenia przechodzę poza sezonem.
- O tym nie mogę opowiadać. W każdym razie nie ma kolizji ze sportem, z treningiem, udaje mi się to godzić. Jestem dumny, że jestem żołnierzem i szczęśliwy, że mam dzięki wojsku stabilność finansową. Bez tego byłoby ciężko.
Oczywiście sponsor oznaczałby dodatkowe pieniądze, ale w sumie to bardziej mi zależy na tym, żeby promować snowboard. Super, że PZN dzięki sukcesom moim i Oli poszedł po Puchar Świata i że będziemy go w Polsce mieli. Może z czasem snowboard stanie się w Polsce bardziej medialną dyscypliną niż jest teraz?
- Tak, tego skokom zazdroszczę. Oni mają po ponad 30 konkursów PŚ w sezonie, a my mamy maksymalnie 15. I kwalifikacje mamy zawsze w dniu finałów, wszystko mamy skumulowane. Wiem, że często widzowie dostają tylko ostatnie wyścigi, medalowe. Liczę, że Eurosport zacznie nas pokazywać regularnie na swojej głównej antenie.
Na pewno ten Puchar Świata w Polsce jest bardzo potrzebny. Może za tym otworzy się więcej klubów, szkółek. Skoki, które Polacy kochają oglądać, trenuje garstka ludzi. A snowboard można trenować wszędzie, nawet w Warszawie, w Lublinie, w Poznaniu czy na Mazurach. Można jeździć na igelicie, na małych stokach, snowboard trenować jest łatwiej niż narciarstwo alpejskie. I moim zdaniem snowboard daje więcej frajdy niż narty. Niech dzieciaki próbują, zachęcam! Sam na nartach jeżdżę tylko czasami, w grupie znajomych. Albo na skitourach.
- Jeśli się siłujemy, to tylko, gdy tata jest po zawodach, już zmęczony. Wtedy mówię: "No, dawaj, tata, posiłujemy się!". I drażnię go, twierdząc, że jestem silniejszy, a on odpowiada, że gadam głupoty. To jest profesjonalny armwrestler, mistrz i tak naprawdę on mnie traktuje ulgowo. Jak go kiedyś namawiałem, żeby się ze mną zmierzył na poważnie, to mi wytłumaczył, że nie może, bo mógłby mi coś uszkodzić. Ja nie trenuję za dużo przedramion, a tata bardzo je wzmacnia, dla niego to kluczowa część ręki. Ja łapię sztangę do rwania i podrzutu, ale nie wzmacniam chwytu.
- Nie, już przestałem. Uspokoiłem się. Trenerzy w zeszłych sezonach naciskali, żeby siłę robić, żeby bić rekordy, ale gdy przed poprzednią zimą miałem problemy ze ścięgnami Achillesa i wcale nie mogłem biegać, to uznaliśmy, że trzeba zejść z obciążeń. Nie potrzebuję już iść w te maksy, teraz będę sobie tylko utrzymywał to, co wypracowałem. Masę mięśniową mam już odpowiednią, jestem wystarczająco ciężki, czuję się bardzo dobrze, przygotowany fizycznie jestem super i całą zimę świetnie wytrzymuję.
- Myślę, że to jest jakieś 260 kg.
- No ładnie! Widać po chłopie, że jest silny. Ja robiłem przysiad z maksymalnie 185 kilogramami. Ale nie porównuję się z Wojtkiem, jestem sporo mniejszy.
- 182 cm i 88 kilogramów. I to są dla mnie idealne parametry.