Pjongczang 2018. We wtorek sprint stylem klasycznym. I zjazd bez trzymanki. Trzeba fruwać na wysokości lamperii, bo kto przyhamuje - odpada

Nic w biegach nie niszczy psychiki tak jak sprint. Wyścig najszybszych, najbardziej przebojowych. Nawet - bezczelnych. Żeby mieć z nimi we wtorek szansę, Justynie Kowalczyk musi się udać bieg-ideał. Zwłaszcza na zjazdach. Wyścigi od 12 polskiego czasu
Pjongczang 2018. Justyna Kowalczyk Pjongczang 2018. Justyna Kowalczyk FOT. KUBA ATYS

Spędziła na nartach ponad połowę życia. Biegnie w czwartych igrzyskach. Z każdych przywoziła medale. Ma ich pięć z igrzysk, osiem z mistrzostw świata. I tylko jeden jest za indywidualny sprint, choć w Pucharach Świata aż siedemnaście razy stawała w sprintach na podium.

Nigdy się tak w karierze nie bała, jak w dzień tego jedynego medalu sprinterskiego. - Te kilkanaście sekund przed startem finału igrzysk w Vancouver to był koszmarny stres. Wiedziałam jak dobrze jestem przygotowana. Byłam już po pierwszym biegu w tamtych igrzyskach, na 10 km łyżwą, i skończył się piątym miejscem, medal uciekł w końcówce. Gdyby uciekł kolejny, byłoby strasznie - wspomina dzisiaj Justyna Kowalczyk w rozmowie ze Sport.pl. Medal nie uciekł, było srebro.

Nadjechało młode pokolenie. Ale i ono czasem traci nerwy

Dla Marit Bjoergen, która ją wtedy wyprzedziła na ostatnim zjeździe i popędziła do mety, to też jeden z najbardziej pamiętnych momentów w karierze. Pierwsze olimpijskie złoto. Początek całej ery olimpijskiego złota. Ale ze sprintu indywidualnego Marit żadnego innego medalu olimpijskiego już nie ma. Mimo że była jego królową przez lata, czterokrotną mistrzynią świata. Nawet jej, zwykle pewnej swych przewag, jeżdżącej na tych cienkich deseczkach ze spokojem alpejki, zdarzało się przegrywać wojnę nerwów. W Pjongczang w sprincie nie wystartuje, mówi, że nie czuje, żeby tu miała szansę.

Nadjechało młode, bardzo szybkie pokolenie. Ale nawet sprinterska gwiazda tego pokolenia, Stina Nilsson, jeżdżąca w stylu "Stina chce, Stina ma", czasem się ugina pod presją. Rok temu w mistrzostwach świata w Lahti była faworytką do złota. Wydawało się nieprawdopodobne, że może zostać bez medalu. Jedna pomyłka i zajęła ostatnie miejsce w półfinale. We wtorek znów będzie faworytką. Ona i Maiken Caspersen Falla, mistrzyni olimpijska z Soczi. Wprawdzie tam był sprint łyżwą, ale w klasycznym Falla też jest mocna.

"Mówię o wyścigach, a przecież ja się najpierw muszę do nich zakwalifikować!"

- Kiedy patrzę na Stinę, na Fallę, na Słowenkę Anamariję Lampić, na Amerykanki, na cały zastęp innych dziewczyn, to wiem, że nie mogę popełnić najmniejszego błędu. Musi być dzień konia, fantastyczne narty i świetne decyzje na trasie - mówi Justyna Kowalczyk. Nawet w czasach gdy śmigała jak torpeda, w wielkich imprezach poza Vancouver cały czas były sprinterskie awarie. W 2013 w Val di Fiemme była w świetnej formie, ale w finale starły się z Nilsson w walce o tor, kijek wpadł pod nartę Szwedki. Koniec szans. W 2015 w mistrzostwach świata w Falun wygrała kwalifikacje. W finale spóźniła się z reakcją na starcie i kolejny medal uciekł.

- Nie trzeba igrzysk, żeby się zestresować sprintem. W drodze po miejsce na podium są cztery wyścig. Dwa razy robimy rozgrzewki, najpierw przed eliminacjami, potem przed wyścigami. Dwa razy testujemy narty, bo warunki przecież mogą się zmienić. Do tego nerwy przed każdym z czterech wyścigów. Mówię czterech, ale przecież ja się najpierw muszę zakwalifikować do ćwierćfinału! - mówi Kowalczyk Sport.pl.

Pustelnia jak u Bjoerndalena

W ostatniej próbie przedolimpijskiej, sprincie w Planicy, nie zakwalifikowała się. Odpadła w eliminacjach. To zabolało. W Planicy trasa była bardzo szybka, zjazdy bardzo niebezpieczne. Na treningach fruwały połamane kijki i narty, Justyna też jedną parę złamała. I bojąc się powtórki w dniu startu, wybrała na zlodzoną trasę twardsze buty, do biegu łączonego. Nie sprawdziły się.

We wtorek ma wybrać normalne, nie kombinować. I spróbować cały dzień przebiec jak w transie. Przypilnować eliminacji (od 9.30 polskiego czasu), a potem planu ścigania. Ze wszystkich olimpijskich startów w Pjongczangu najbardziej czekała na ten. Będzie jeszcze potem okazja powalczyć w sztafecie sprinterskiej, w biegu na 30 kilometrów. Ale sprint klasykiem ma świetną trasę, żal takiej okazji. W - zapewne - ostatnich igrzyskach. Stara się, żeby nic jej w nich nie rozpraszało, od wylotu do Korei wyłączyła dostęp do internetu, nawet z telewizora w wiosce nie korzysta. Pustelnia jak kiedyś u Ole Einara Bjoerndalena. Żeby przed tym ostatnim sprinterskim razem w ważnej imprezie mieć poczucie, że nie zaniedbała niczego.

Pierwszy podbieg: nie dać się zaciukać. Drugi: można próbować ataku

- Pierwszy podbieg jest mniejszy, tam trzeba uważać, żeby nie dać się zaciukać ani zablokować. Szansy do ataku szukać raczej na tym drugim, większym. Trzeba pilnować wskakiwania na dobry tor, bo zewnętrzny to nadłożenie kilku metrów i może być po szansach. Trzeba przeskoczyć siebie na zakręcie do mety, gdzie nie ma założonych torów i dziewczyny będą pruć krokiem półłyżwowym, a ja przebierać nogami, bo tę półłyżwę mam gorszą - wylicza. No i najważniejsze na koniec. Zjazd na stadion. Ten za największym podbiegiem: stromy, po łuku. Rok temu w próbie przedolimpijskiej zaczynała zjazd na stadion na prowadzeniu. A na mecie była czwarta.

- Po tym co tu było rok temu, teraz sobie powiedziałam: weź, dziewczyno, wstydu nie rób. I zjechałam na całego - mówiła w sobotę po 17. miejscu w biegu łączonym, odwracając się za siebie i pokazując zjazd na stadion. Nawet w biegu łączonym jedna z zawodniczek wypadła tam z trasy, a miała dość miejsca. W sprincie na tym zjeździe może być walka w grupie. - Wszystko tu będzie ważne. Kto przypłuży, ten przestaje się liczyć, to oczywiste. Rok temu podium miałam niewyjęte, a przyhamowałam i po sprawie. A tu trzeba jeszcze pilnować, żeby mieć łokcie jak najbliżej przy sobie. Nie łapać powietrza i nie tracić przez to szybkości  - mówi Justyna. W poniedziałek na ostatnim treningu przed sprintem ćwiczyła ten zjazd wiele razy.

"To nie strach, to taka głupia myśl: co ci szkodzi przyhamować. A jak się wywrócisz?"

Ale co innego trening, a co innego start, gdy adrenalina buzuje. Rok temu też na treningach zjeżdżała świetnie. - Na wysokości lamperii przelatywałam. Jak pershing - opisywała.  - A w finale znów złapałam ten głupi odruch. Błąd, który się tak naprawdę powtarza przez całą moją przygodę ze sportem. Potrafiłam to wyeliminować tylko wtedy, kiedy walczyłam o największe cele. Na imprezach mistrzowskich potrafiłam asekuracyjne odruchy opanować. A w pucharowych biegach często to się nie udawało. To nie jest strach przed prędkością, bo przecież do niej jestem przyzwyczajona. Tylko czasem się odzywa ta głupia myśl: czemu masz ryzykować? A jak się wywrócisz i stracisz przewagę? Przyhamuj, co ci szkodzi. Przyhamowujesz i już wyskakują zza twoich pleców rozpędzone rywalki - tłumaczyła.

To i tak był jej najlepszy sprinterski wynik przez ostatnie cztery lata kariery: czwarte miejsce w mistrzostwach świata w Falun i to czwarte w słabiej obsadzonym PŚ w Pjongczangu. Nigdzie indziej po igrzyskach w Soczi nie awansowała do finału. Do półfinału - jeszcze tylko trzy razy, za każdym razem zajmowała wówczas siódme miejsce. Nie ma jej wśród faworytek. Na logikę - nie jest nawet wśród kandydatek do podium. Ale sprint akurat logikę ma bardzo pokrętną.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.