Pjongczang 2018. Michał Kłusak: Wiceprezes Kozak oszukał mnie nie pierwszy raz. Nie zostawię tego bez działania

- Bardzo się cieszę z wyjazdu na igrzyska, ale nie zamknie mi to ust - mówi w rozmowie ze Sport.pl Michał Kłusak, narciarz alpejski, który w ostatnich chwili został powołany do olimpijskiej kadry Polski na igrzyska w Pjongczangu. Specjalista od konkurencji szybkościowych twierdzi, że wiceprezes Polskiego Związku Narciarskiego kłamał, by zamiast niego wysłać do Korei slalomistę Michała Jasiczka, gdyby Polska musiała postawić na tylko jednego alpejczyka, na co długo się zanosiło. - Zgłosiły się już do nas kancelarie, które chcą pomóc - mówi Kłusak, zapowiadając walkę o dobrą zmianę w PZN-ie

Łukasz Jachimiak: Gratuluję - został Pan olimpijczykiem, w tym momencie nawet jednym z najbardziej znanych, jakich Polska wyśle do Pjongczangu. Jak bardzo Panu ulżyło dzięki temu, że dostaliśmy dodatkowe miejsce dla narciarstwa alpejskiego i smutny serial "Jasiczek czy Kłusak" wreszcie się skończył?

Michał Kłusak: Nie wiem, ile spałem przez ostatnie noce, ale to było jakieś kompletne minimum. Teraz jestem na zawodach, startuję we Włoszech, dzięki temu do końca nie śledziłem tego serialu, ale kiedy się skończył, to emocje zdecydowanie opadły. Oczywiście pozostaje niesmak. Bardzo duży niesmak. Myślę, że nie zostawimy tak tej sprawy. Postąpiono ze mną bardzo nie fair. Bardzo się cieszę, że jadę na igrzyska, bo pracowałem na to przez całą karierę i mnóstwo ludzi mnie wspierało: trenerzy, rodzice, ostatnio się przekonałem, jak bardzo siostrze zależy na tym, żeby pojechał do Pjongczangu. Bardzo się cieszę, że w końcu pojadę, ale jeszcze raz mówię, że pozostaje niesmak i na pewno tak tego nie zostawię.

To znaczy, że co Pan zrobi? Myśli Pan o skierowaniu sprawy do sądu? Jaki konkretnie byłby zarzut?

- Odezwały się już do nas kancelarie, które chcą pomóc. Ale nie wiem więcej, bo teraz muszę się skupić na igrzyskach. Może moja siostra to pociągnie, ja na pewno się od tego odcinam, muszę się skoncentrować sporcie. Za mną bardzo ciężki czas. Długo byłem przekonany, że jadę i nie ma problemu, a nagle mnóstwo dziwnych rzeczy się zadziało. Muszę ochłonąć, odpocząć i przygotować się do igrzysk. Ale myślę, że ludzie, którzy się zaangażowali, nie zostawią tego i będą walczyć o dobrą zmianę w Polskim Związku Narciarskim, jeśli chodzi o narciarstwo alpejskie.

Po tym co Pan mówi trudno będzie Panu funkcjonować na igrzyskach. Ma Pan żal do ludzi, z których częścią pojedzie Pan do Korei, czyli będziecie się unikać, schodzić sobie z drogi? Nie mówię tu o Jasiczku, bo domyślam się, że z nim podacie sobie ręce?

- Do Jasiczka nie mam nic. Mam nadzieję, że on w tej zagrywce PZN-u nie maczał palców. Nie wiem jak było, może on dostał inne zapewnienia niż ja. Do niego nic nie mam. Ale z działaczami jest inaczej. W listopadzie byłem na spotkaniu z Andrzejem Kozakiem. Specjalnie po to, żeby się dowiedzieć, jakie są kryteria kwalifikacji olimpijskich. Było sporo zamieszania z nimi przed igrzyskami w Soczi, wtedy nie było informacji na czas albo były złe informacje, więc chciałem, żeby teraz było wszystko jasne, żebym sobie mógł ułożyć plan startów tak, by nic nie kolidowało z przygotowaniem do igrzysk. Pytałem czy mogę jechać tylko na część Pucharów Świata, a resztę czasu poświęcić na treningi i starty w Pucharach Europy, generalnie cały cykl startów chciałem ułożyć pod igrzyska. Kozak zapewnił mnie, że nie liczą się żadne miejsca w "30" Pucharu Świata ani koło "30" PŚ, że nie liczą się FIS punkty, że liczy się tylko lista olimpijska. Wszystkie wypowiedzi wiceprezesa Kozaka, które miały miejsce niedawno, są kłamstwem. Czuję się bardzo oszukany. Do ostatniego momentu szef wyszkolenia [Stanisław Czarnota] zapewniał mnie, że skoro jestem pierwszy na liście olimpijskiej, to mam się nie martwić. Po czym wyszedł cały ten kwas. Wydaje mi się, że akurat szef wyszkolenia nie wiedział, że to się tak potoczy, ale na pewno wiceprezes Kozak już nie pierwszy raz mnie oszukał i nie pozostawię tego bez działania. Bardzo się cieszę z wyjazdu na igrzyska, ale nie zamknie mi to ust - tak to mogę podsumować.

Wiceprezes Kozak do Pjongczangu nie jedzie, ale jedzie prezes Apoloniusz Tajner. Z nim będzie Pan rozmawiał?

- Z nim mogę zamienić słowo, zapytać, jak on widzi przyszłość polskiego narciarstwa alpejskiego. Przecież to jest nasz najbardziej popularny zimowy sport, jeśli chodzi o uprawianie. Wiadomo, że skoki mają zdecydowanie największą oglądalność, ja też jestem kibicem skoczków, zresztą jak wszystkich Polaków, którzy osiągają sukcesy. Ale umówmy się, my też mamy potencjał. Słowacy z Tatrami dają radę, a my nie możemy dać rady? To nie jest uczciwe. Mam nadzieję, że sytuacja ze mną w roli głównej nagłośniła wszystko złe, co się dzieje w polskim narciarstwie i że od teraz będzie lepiej.

Marząc o starcie na igrzyskach zastanawiał się Pan, na jakie wyniki w Pjongczangu mógłby Pan liczyć? Pytam o nie, bo teraz na pewno presja będzie większa, ludzie, którzy słyszeli o Kłusaku, będą chcieli zobaczyć, ile ten Kłusak potrafi.

- To prawda, a ja będę się starał zrobić wszystko, na co mnie stać. Przygotowywałem się długo, więc jestem dobrej myśli. Tylko muszę się najpierw trochę uspokoić.

Myślał Pan o konkretnych wynikach, analizował Pan, na co mógłby Pan liczyć w poszczególnych konkurencjach?

- Liczę na pierwszą "30". To na pewno. Udało mi się tak potrenować, że we Włoszech w dobrze obstawionych zawodach miałem dobre wyniki. Jestem dobrej myśli, aczkolwiek nie chcę zapeszać. Dam z siebie wszystko i liczę na "30".

Najlepiej czuje się Pan w zjeździe?

- Tak, na zjazd liczę najbardziej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.