Skoki narciarskie. Maciej Maciusiak: Czasem człowiek jest - za przeproszeniem - wkur..., że się trzeba z młodymi użerać. Ale znów mam satysfakcję

- Są sprawy, o których powiem dopiero jak skończę pracę w roli trenera - mówi Maciej Maciusiak. 35-latek, który przed przyjściem Stefana Horngachera był przymierzany do roli głównego szkoleniowca polskich skoczków, znów przeskakuje ze swymi podopiecznymi zawodników z wyższej grupy. W Pucharze Kontynentalnym brakuje miejsc dla kadry B, bo lepsi są juniorzy Maciusiaka. Jeden z nich, siostrzeniec Adama Małysza Tomasz Pilch, jest liderem cyklu i w ten weekend może wywalczyć dla Polski dodatkowe miejsce w Turnieju Czterech Skoczni
Tomasz Pilch Tomasz Pilch Facebook

Siostrzeniec Małysza nie musi wygrywać. Musi mieć spokój

Łukasz Jachimiak: Pańscy skoczkowie mają za sobą dopiero pierwszy weekend startów w nowym sezonie, a Pan już musi tłumaczyć, że Tomasz Pilch, to nadal tylko siostrzeniec Adama Małysza, a nie nowy Adam Małysz.

Maciej Maciusiak: No faktycznie, dzwonią do mnie dziennikarze bez przerwy. Odkąd wróciliśmy z Kanady, cały czas odpowiadam na pytania o Tomka.

Pilch odnajduje się w tej sytuacji? Zdaje sobie sprawę z tego, że wygranie konkursu Pucharu Kontynentalnego i pozycja lidera cyklu po dwóch startach to jeszcze nie jest szczyt świata?

- Jemu sodówka na pewno nie grozi. Cały czas mu powtarzam, żeby spokojnie odbierał to wielkie zainteresowanie, jakie wokół niego powstało, tłumaczę, że wygrał, ale do następnych zawodów musi podchodzić tak, jakby nie wygrał. On wie, że musi zapomnieć, nie spocząć na laurach, dalej robić swoje, dążyć do poprawiania się. Pierwszy rozdział Pucharu Kontynentalnego za nami, teraz trzeba już myśleć o drugim. Zwłaszcza że Ruka, Kuusamo to miejsce z bardzo trudną skocznią i kapryśną pogodą. Na szczęście tym razem prognozy są optymistyczne, ale już zapowiedziałem chłopakom, że jak będzie bardzo kręciło, to wycofam ich ze startu. Niech będą spokojni. Jedziemy dobrze skakać, a nie ryzykować i się bać. To są młode chłopaki, na takim etapie nie wolno ich narażać.

Czyli nie będziecie za wszelką cenę walczyć o limity - siódme miejsce dla kadry na Turniej Czterech Skoczni i utrzymanie czterech miejsc na następne starty w Pucharach Kontynentalnych?

- Nic na siłę, ale wiadomo, że o limitach myślimy. Po czterech konkursach, czyli dwóch już rozegranych w Kanadzie i tych dwóch, które teraz będą w Finlandii, musimy mieć swojego skoczka w trójce najlepszych nacji, wtedy dostaniemy dodatkowe, siódme miejsce na kolejny period Pucharu Świata, czyli na Turniej Czterech Skoczni. Ale bardziej patrzymy na kwotę startową w Pucharze Kontynentalnym, bo tu jest katastrofa, może być tak, że na następne starty zostaną nam tylko trzy miejsca. Ale miejmy nadzieję, że Paweł Wąsek czy Tomek Pilch powiększą nam kwotę w Kontynentalu. Chociaż tak naprawdę oni nie mają takiego celu, żeby wywalczyć kwotę. Od tego są starsi zawodnicy, którzy startują częściej, bo wiadomo, że punkty przez cały rok się zbiera. Młodzi to mają zbierać doświadczenie, po prostu startować w zawodach i pokazywać to, co wytrenowali.

Kibice żyją szansami Pilcha na wywalczenie dla Polski dodatkowego miejsca na Turniej Czterech Skoczni, bo kiedy prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner mówi, że w takim przypadku Pilch mógłby na tę imprezę pojechać i w niej debiutować w Pucharze Świata, to wielu przypomina sobie, że właśnie w Turnieju Czterech Skoczni z Pucharem Świata witał się dawno temu Adam Małysz. Jest w ludziach coś takiego, że szukają jakiejś magii, lubią snuć piękne scenariusze.

- Też czytałem tę wypowiedź prezesa i myślę sobie, że dla kibiców, dla dziennikarzy to jest fajny temat. Ale ja w takich kategoriach nie myślę. Turniej Czterech Skoczni jest niesamowicie mocno obstawiony i wyjątkowo trudny. Odbywa się na szczególnych zasadach - jedziesz, startujesz, jedziesz dalej, znów startujesz, nawet nie masz czasu nie to że normalnie potrenować, co wyjść na głupią imitację. A jak jesteś młodym, początkującym skoczkiem i ci nie pójdzie w pierwszym starcie, to zupełnie nie masz czasu sobie tego uporządkować. Taki Tomek niech lepiej na razie startuje w Pucharze Kontynentalnym. Niech zbiera doświadczenie, niech rośnie i pod względem fizycznym, i technicznym, i mentalnie na starty w Pucharze Świata. Owszem, fajnie jest się w nim pokazać, sprawdzić, zwłaszcza że zyskuje się wizerunkowo po takim starcie. Ale w kwestiach czysto sportowych porażka nic dobrego nie da, a może zburzyć pewność siebie spokojnie budowaną w zawodach niższej rangi.

Tylko czy Pilchowi nie podcięłoby skrzydeł to, że wywalczył dodatkowe miejsce dla Polski na TCS i choć w kraju jest tylko sześciu zawodników skaczących lepiej od niego, to on jednak nie jedzie i trenerzy zabierają kogoś innego? Już przed inauguracją Pucharu Świata w Wiśle miał pecha, bo na sprawdzianach wyglądał bardzo dobrze, ale wtedy nie miał jeszcze w dorobku punktów Pucharu Kontynentalnego, więc nie mógł wystartować.

- Ja wiem czy to był pech? Spokojnie potrenował, zamiast się rozpraszać, jego forma się ustabilizowała, ze skoku na skok rosła jego wiara w siebie, zrozumiał, że wystarczy skakać swoje, że nie trzeba robić nic więcej. A przez zawody często młodzi skoczkowie chcą zrobić więcej i to na pewno nie pomaga.

"Takie starty g. dają"

Adam Małysz też tak ostrożnie myśli o ewentualnym starcie swojego siostrzeńca w Turnieju Czterech Skoczni? Wiem, że jesteście w ciągłym kontakcie, na pewno tę sprawę omawialiście.

- Z Adamem jestem w kontakcie po każdych zawodach, on śledzi każdą relację tekstową z naszych startów, gdyby były przeprowadzane transmisje, to na pewno by je oglądał. Ale i tak doskonale wie, co się dzieje. Mamy swoją grupę na WhatsAppie, należy do niej sztab i Adam, który pisze z nami na bieżąco, pomaga nam podejmować decyzje. Po zwycięstwie Tomka bardzo się cieszył, gratulował nam i zupełnie nas nie nakręcał na Turniej Czterech Skoczni. Przeciwnie - rozmawialiśmy na razie tylko na temat startu w Kuusamo i on też uważa, że jeśli tylko pogoda będzie niepewna, to chłopaków nie ma sensu stresować i narażać.

Szczerze - Panu się nie marzą takie rzeczy, jak wyjazd ze swoimi skoczkami na Turniej Czterech Skoczni? Już nie pytam konkretnie o Pilcha, bo wiadomo, że nawet gdyby on dostał szansę, to i tak pojechałby ze Stefanem Horngacherem i jego sztabem, a nie z Panem. Ale w perspektywie kilku najbliższych lat widzi Pan siebie w roli trenera zawodników walczących o te największe rzeczy?

- Raczej patrzę na to, co się dzieje aktualnie. A z Turniejem Czterech Skoczni kojarzy mi się zamieszanie sprzed dwóch lat, kiedy kadrę prowadził Łukasz Kruczek i Andrzejowi Stękale należał się wyjazd, a jednak dostałem informację, że on nie pojedzie. A później nagle, w Sylwestra, dostałem pytanie czy jednak bym z Andrzejem na turniej nie przyjechał.

Od kogo było to pytanie?

- Od Łukasza. W Nowy Rok rano wsiedliśmy w auto i jechaliśmy do Innsbrucka. Na granicy oglądaliśmy końcówkę konkursu w Garmisch-Partenkirchen, a jak już dotarliśmy na miejsce, to praktycznie bez odpoczynku, na wariata trzeba było się szykować do zawodów. Niby fajnie, że się pojawiła taka szansa, ale jak się uczciwie oceni, to takie starty bez spokoju g...o dają.

"Jak dają osiem tysięcy euro, to jest o czym myśleć. Ale nie poszedłbym za pieniędzmi"

Niedawno czytałem, że Finowie płacą Austriakowi Andreasowi Mitterowi 8,5 tysiąca euro miesięcznie i złoszczą się, że mimo to nadal prezentują taki poziom jak Kazachstan. Pomyślałem, że Pan byłby tańszy i raczej nie tylko dlatego mogliby być z Pana bardziej zadowoleni. Chciałby Pan spróbować się w roli głównego trenera którejś z zagranicznych reprezentacji?

- Andiego Mittera znam doskonale. Ma dobry warsztat trenerski, odnosił z Austriakami sukcesy w Pucharze Kontynentalnym. Finowie przespali wiele lat jeśli chodzi o szkolenie, obyśmy my tego nie zrobili. Ale ich młodzież zaraz będzie atakować, oceniam, że na najbliższych mistrzostwach świata juniorów będą się bić o medale, mają naprawdę solidny zespół. W Pucharze Świata może pracy Mittera jeszcze nie widać, ale spodziewam się, że i tam sytuacja Finów się poprawi. Oceniam, że za pięć lat wrócą na normalne tory. Na pewno nie powiem, że ja bym tam coś szybciej zdziałał. Trudno coś zrobić, kiedy się idzie do kadry, która nie ma odpowiednio przygotowanych zawodników. Popatrzmy na Włochów - sezon już trochę trwa, a Łukasz Kruczek nie zdobył jeszcze z nimi żadnego punktu w Pucharze Świata i w Pucharze Kontynentalnym też nie zapunktowali.

Od tych, którzy widzieli się z Kruczkiem na Pucharze Świata, słyszałem, że on się trochę zaczyna niepokoić, bo znów - jak wtedy kiedy prowadził naszą kadrę - jego zawodnicy źle wchodzą w sezon.

- Mogę to zostawić bez komentarza?

Z Horngacherem dogaduje się Pan bez problemów?

- Tak, choć wiadomo, że się rozjechaliśmy, jak już się zaczął sezon. Generalnie staram się tak działać, żeby problemy własnej drużyny załatwiać z pomocą własnego sztabu, żeby kadrze A nie zawracać głowy, bo oni mają mnóstwo swoich spraw, rzeczy, o które muszą zadbać. Ale kiedy już ze Stefanem się widzimy, to zawsze długo gadamy, on nas bardzo chwali, bardzo dobrze ocenia, żadnych zastrzeżeń do naszej kadry nie ma, jest zadowolony z tego, jak pracujemy.

Gdy niedawno pojawił się pomysł, żeby został Pan koordynatorem kadry B, to Horngacher go popierał?

- Z tą kadrą B powstało niepotrzebne zamieszanie. Tak się nie da pracować, żeby prowadzić swoją kadrę i inną, gdzie się tak naprawdę nie ma wpływu na najważniejsze rzeczy, jak choćby plan treningowy. Tam cały czas rządzi Radek Żidek. Media, które pisały o sprawie trochę to wszystko przekłamały. Nie było takiej opcji, żebym ja prowadził dwie kadry.

Wróćmy do Finów, bo zapytałem o ważną rzecz, a Pan trochę uciekł od odpowiedzi - chciałby Pan poprowadzić właśnie ich albo Włochów jak Kruczek, albo jeszcze lepiej Słoweńców, gdyby się okazało, że zwolnią Gorana Janusa, co podobno rozważali już wiosną tego roku?

- Szczerze: nie chciałbym. Choć oczywiście zarobki jak te w Finlandii kuszą.

Na pewno kuszą, przecież tyle nie dostaje nawet Horngacher.

- Oczywiście. I to działa na wyobraźnię. Każdy ma rodzinę, więc jak dają osiem tysięcy euro, to jest o czym myśleć. Ale są dwie strony medalu. Widząc tę drugą, wiem, że w tym momencie na pewno nie zdecydowałbym się pójść za pieniędzmi.

"Są sprawy, o których powiem dopiero jak skończę pracę w roli trenera. Myślałem, że może trzeba to dupnąć"

To jaką ma Pan wizję swojej kariery trenerskiej? Widzi Pan siebie na stanowisku głównego trenera, ale dopiero za pięć czy 10 lat?

- Oczywiście mam swoją ambicję, chciałbym być głównym trenerem reprezentacji, najlepiej naszej, ale muszę mieć rozeznanie swoich możliwości, świadomość swojej wiedzy, tego, że jeszcze muszę się uczyć, zdobywać doświadczenie. Łatwo wejść w rolę pierwszego trenera, ale jeszcze łatwiej spaść z takiego wysokiego stanowiska. Nie sztuka być głównym trenerem, ale sztuką jest wytrzymać wielką presję. I wynikową, i medialną. Miałem już mocne przemyślenia dwa lata temu. Z kadrą B szło nam wtedy bardzo dobrze. Już od lata mieliśmy świetną atmosferę, a jak zimą pewne osoby zaczęły mówić o nas nieprawdziwe rzeczy, to miałem chwilę załamania. Myślałem, że może nie warto być w skokach, że może trzeba to dupnąć i zająć się czymś innym. Ale przetrwaliśmy, ja i mój sztab, i teraz znów jest dobrze.

Co konkretnie tak Pana zabolało dwa lata temu? Wiem, że wtedy byliście w niekończącym się sporze z Kruczkiem, ale z Pana wypowiedzi wnioskuję, że nie to Pana najbardziej rozbijało.

- Były takie osoby, które twierdziły, że kadra A spisuje się źle przez nas, przez kadrę B, bo wywieraliśmy za mocną presję, za bardzo chcieliśmy się pokazać. W związku było takie przekonanie, w mediach też czytałem takie rzeczy.

Nie wiem, jak było w związku, ale nie przypominam sobie, żeby media twierdziły, że kadra B szkodzi kadrze A. Sam pisałem, że solidnie punktując w Pucharze Świata ratujecie sytuację.

- Są takie sprawy, o których powiem dopiero jak skończę pracę w roli trenera. Ale naprawdę były ciężkie chwile. Musiałem być szczery wobec zawodników, a bardzo trudno było im wyjaśnić, dlaczego gdzieś nie jadą albo że jak już jadą, to mają się zachowywać w jakiś określony sposób. Naprawdę dano nam odczuć, że jesteśmy źli. To bolało. Wyniki robiliśmy może nie spektakularne, ale na pewno fajne, a odczuliśmy, że są tacy, którzy się tym nie cieszą. My z Dawidem Kubackim, Maćkiem Kotem i Andrzejem Stękałą zaczynaliśmy praktycznie od zera, od Pucharów Kontynentalnych, a zimą każdy z nich zajmował miejsca w pierwszej "10" Pucharu Świata. Brak docenienia takich rzeczy zwyczajnie podcina skrzydła.

Rafał Kubacki Rafał Kubacki KUBA ATYS

"Młodzi już potrafią tyle, że mogliby wielu rzeczy nauczyć starszych"

Za to na pewno uskrzydlają takie zachowania jak to Dawida Kubackiego, który po wygraniu wszystkich startów w ostatniej edycji Letniej Grand Prix na konferencji prasowej po ostatnim konkursie specjalnie dziękuje Panu i przypomina, że to z Panem zaczął zmieniać technikę, iść tą drogą, która teraz daje mu miejsce w gronie najlepszych skoczków świata.

- Jak Dawid to powiedział w Klingenthal, to któryś z dziennikarzy do mnie zadzwonił i mi przekazał. Faktycznie, miło było to usłyszeć. A najważniejsze jest, że cały czas z chłopakami mam bardzo dobry kontakt, że się zżyliśmy i że tak jak ja cenię czas pracy z nimi, tak oni dobrze wspominają pracę ze mną.

Ma Pan satysfakcję, że po zwycięstwie Pilcha kibice znów mówią "Maciusiak potrafi"? Zdobywał już pan złoto juniorskich MŚ z Kubą Wolnym i drużyną, wyprowadzał z największych kryzysów Kubackiego i Kota, ale w tym - jak Pan mówi wyjątkowo trudnym sezonie, gdy z kadrą żegnał się Kruczek - był Pan przymierzany do roli głównego trenera polskiej kadry, ale ostatecznie trafił Pan do juniorów, co wielu odczytywało jako degradację.

- Mam satysfakcję z tego, że cały czas pracujemy jednym teamem, który udało się zbudować kilka lat temu. Mam sprawdzonych ludzi - Wojtek Topór jest cały czas moim asystentem, mam Daniela Kwiatkowskiego, który jest fizjoterapeutą, po roku w kadrze B do serwisu do nas wrócił Kamil Skrobot. Pracujemy również z Michałem Wilkiem, który od zawsze przygotowuje nam trening motoryczny dla chłopaków, mamy panią dietetyk Magdalenę Wieczorek, która ma naprawdę mnóstwo pracy, żeby nauczyć zawodników dobrych nawyków żywieniowych i zbudować w nich świadomość.

Niedawno z nią rozmawiałem, byłem zaskoczony, o jak wiele rzeczy dba, jak dużo badań robicie skoczkom, jak mocno zwracacie uwagę na detale.

- Właśnie dlatego mówię o satysfakcji ze sztabu - bez niego nie dałbym rady nauczyć chłopaków wszystkiego, co im się przyda w karierze. Jak oni dojrzeją sportowo do startów w seniorskiej kadrze, to będą mieli już przygotowanie pod każdym innym względem. Z tego mam satysfakcję - że oni mimo młodego wieku już potrafią tyle, że mogliby wielu rzeczy nauczyć swoich starszych kolegów. Rosną nam światowej klasy zawodnicy nie tylko jeśli chodzi o umiejętności, ale też o obycie, podejście do wszystkiego.

Rozumiem, kupuję, ale jednocześnie nie wierzę, że nie ma Pan momentów, w których przychodzą myśli typu "chciałbym prowadzić dorosłych skoczków walczących o największe rzeczy".

- Wiadomo, że czasem człowiek jest - za przeproszeniem - wkur..., że się trzeba z młodymi użerać. Ale kiedy są takie momenty jak teraz w Kanadzie, to się o tych trudnych chwilach zapomina. Czasem myślę, że chciałbym już pracować z seniorami, ale generalnie na tę pracę u podstaw nie narzekam. U juniora cały czas obserwuję postęp, taki zawodnik cały czas mi się poprawia. A u seniora moc, dynamika są już praktycznie cały czas na tym samym poziomie, trzeba tego tylko pilnować. Jak są sukcesy, to na pewno jest świetnie, ale co kiedy przychodzi gorszy czas? A teraz mam takiego Pawła Wąska, który już w zeszłym roku odnosił sukcesy, jest Bartek Czyż, ci dwaj przed wyjazdem do Kanady skakali praktycznie na tym poziomie co Tomek Pilch. Skoro on wygrał, to i oni mogą. W Whistler im nie poszło, ale wcale się nie zdziwię, jeśli zaraz na konkursach będą lepsi od Tomka.

Stefan Horngacher Stefan Horngacher FOT. KUBA ATYS

Praca z Horngacherem? "Asystentem może być każdy"

Do Kuusamo jedzie Pan z tą trójką i z Aleksandrem Zniszczołem z kadry B. Czyli zaplecze seniorskiej kadry przegrywa z Pana zawodnikami tak, jak przed przyjściem Horngachera kadra A przegrywała z prowadzoną przez Pana kadrą B. Ten sezon właśnie tak będzie wyglądał? Młode wilki z kadry C będą tak atakować, że nie postartują zawodnicy już uznani, jak Jan Ziobro czy Klemens Murańka?

- Oby jak najwięcej tych młodych wilków atakowało, choć tylko do pewnego etapu przygotowań będziemy chcieli startować w Pucharach Kontynentalnych, a później będziemy się szykować do mistrzostw świata juniorów i pójdziemy trochę innym torem.

Te mistrzostwa chyba zbiegają się terminem z Pucharem Świata w Zakopanem? Zrobicie coś, żeby tuż przed walką o medale młodzież mogła się sprawdzić w zawodach elity przed swoją, wyjątkową publiką?

- Mistrzostwa potrwają od 27 stycznia do 4 lutego, ale już wiemy, że polecimy w poniedziałek, po weekendzie w Zakopanem. Już mamy wszystko porezerwowane - samolot, a nawet takie rzeczy jak sale gimnastyczne na miejscu. Ale to nie znaczy, że na Zakopane szczególnie się nastawiamy. Nie, ja mam na ten weekend zaplanowany odpoczynek dla zawodników.

Z zastrzeżeniem, że jeśli któryś będzie w bardzo dobrej formie i nie będzie wyglądał na zmęczonego, to da mu Pan się pokazać w Zakopanem?

- Oczywiście, chłopaki znają obiekt, mieliby wsparcie kibiców, fajnie by się mogli przetrzeć przed mistrzostwami. Ale mistrzostwa pozostaną głównym celem.

Nie myśli Pan czasem, że może lepiej byłoby bliżej współpracować z Horngacherem? Może wtedy nauczyłby się Pan więcej niż jako trener juniorów? Może też droga do stanowiska głównego trenera byłaby krótsza?

- Jako asystent Stefana na pewno miałbym mniej pracy i nie miałbym takiej odpowiedzialności. I to by nie było dobre. Moim zdaniem asystentem może być każdy, a nie każdy sobie poradzi z prowadzeniem kadry.

Kamil Stoch i Adam Małysz Kamil Stoch i Adam Małysz KUBA ATYS

"Powiedziałem Małyszowi, że jest jedyną osobą na świecie, której chyba nigdy bym nie odmówił"

Jak to się w ogóle stało, że został Pan trenerem? Ma Pan 35 lat, a był już i skoczkiem bez większych sukcesów, i serwismenem kadry, a później Małysza w jego sztabie prowadzonym przez Hannu Lepistoe - wygląda na to, że trochę Pan szukał pomysłu na siebie.

- Kiedy ja skakałem, to jak ktoś się nie załapywał do pierwszej reprezentacji, to praktycznie musiał sobie radzić sam, nie miał gdzie trenować. Tym chłopakom, którzy teraz skaczą szczerze zazdroszczę, bo mają jak powalczyć o swoje kariery. A mi jak nie szło, to zaraz musiałem szukać innej opcji. Serwismenem zostałem, jak już byłem na AWF-ie, a kiedy kończyłem studia, to akurat Adam kończył karierę, miałem papiery trenerskie i gdy skończyłem pracować dla niego, to związek zatrudnił mnie jako asystenta Roberta Matei w kadrze B.

Serwismenem został Pan, bo to Pana zainteresowało, czy nie było chętnych do tej pracy?

- Pamiętam jak dziś, jak to się zaczęło. Było lato, ruszało pierwsze zgrupowanie i Łukasz Kruczek , który był asystentem w kadrze u Hannu Lepistoe, zaproponował mi taką pracę.

Znał się Pan na robocie serwismena, dobrze Pan się czuł w tych wszystkich szkodliwych proszkach?

- Szkodliwe to faktycznie jest, trzeba używać masek. Ale poza tym to nic trudnego. W skokach warunki są praktycznie zawsze takie same, bo tory są zazwyczaj zmrożone, a już teraz szczególnie, bo prawie wszędzie są tory lodowe. Smarowanie nart nie jest tak skomplikowane jak w biegach czy w zjazdach. Tam jest zupełnie inna bajka. U nas więcej czasu trzeba poświęcić na montaż wiązań, przygotowanie butów, na takie sprawy.

Chyba musiał Pan nie mieć z tym żadnych problemów, skoro Małysz wziął Pana do swojej ekipy, kiedy odłączył się od kadry i na ostatnie lata kariery poszedł na swoje?

- Z Adamem znałem się już wcześniej, jeszcze kiedy byłem zawodnikiem. Ale tak szczerze, to zdziwiłem się, jak Adam do mnie przyszedł i zaproponował, żebym u niego pracował. Powiedziałem mu wtedy, że jest jedyną osobą na świecie, której chyba nigdy bym nie odmówił. To była i jest legenda, z kimś takim każdy chce pracować.

Maciej Maciusiak Maciej Maciusiak https://www.facebook.com/maciej.maciusiak

"Łukaszowi Kruczkowi też sporo zawdzięczam"

Pan i Mateja bardzo dużo czerpaliście od Lepistoe? To Fin jest tym trenerem, od którego nauczył się Pan najwięcej?

- Pewnie, że mi imponował. Najbardziej swoim wielkim spokojem. I jeszcze analizowaniem skoków. Potrafił przyjść do pokoju o godzinie 23 i pokazywać nam, że coś wypatrzył, oglądając powtórki z transmisji telewizyjnej i nagrania z naszych kamer. Czasem naprawdę bardzo długo siedzieliśmy nad tymi skokami i potrafiliśmy dzięki temu wyłapać detale, których poprawienie później sporo dawało. Sam teraz też zwracam na to dużą uwagę i żałuję, że mam tylko to, co sami nagramy, bo przecież startów w Pucharach Kontynentalnych czy zawodach jeszcze niższej rangi nikt nie transmituje, więc powtórek telewizyjnych nie mam. Muszę powiedzieć, że Łukaszowi Kruczkowi też sporo zawdzięczam. Bo Hannu pilnował, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik, ale dbanie o organizację wszystkiego wokół skoczków bardzo mi się też podobało właśnie u Łukasza. On otoczył się fachowcami i chciał, żeby każdy pracował w swojej dziedzinie w taki sposób, żeby skoczkowie rozwijali się w wielu obszarach. Bardzo długo Łukasz świetnie zarządzał ludźmi, dobrze było to obserwować. A teraz, kiedy sam jestem pierwszym trenerem, zwracam uwagę i na to wszystko i na drobne szczegóły - na to, jak się inni rozgrzewają, co u zawodników badają, jakie mają pomysły na szlifowanie techniki. Staram się ciągle uczyć i cały czas korzystać z tylu różnych opcji, ile tylko mogę mieć. Podglądam też Puchar Świata, żeby coś wypatrzeć u najlepszych.

Ma Pan smykałkę do wymyślania nowinek sprzętowych, zna się Pan na kombinezonach?

- Kombinezonami zajmuje się Wojtek Topór. Jedyną rzeczą, której nie lubię i do której nie mam cierpliwości jest dopasowywanie strojów, krawca by ze mnie na pewno nie było. Na szczęście Wojtek jest od tego specjalistą, a dobrze współpracujemy z Michałem Doleżalem, który dba o kombinezony skoczków kadry A. Pewnie coś zachowuje tylko dla siebie, ale i tak bardzo nam pomaga.

Gdyby jednak okazało się, że Pilch wywalczy dodatkowe miejsce na Turniej Czterech Skoczni i ma na niego jechać, to rozumiem, że bez obaw puściłby go Pan z Horngacherem, Doleżalem, resztą kadry A i wujkiem Małyszem?

- Na pewno nie pchałbym się tam, tylko z innymi zawodnikami pojechałbym na Puchar Kontynentalny do Engelbergu i później dalej bym z nimi pracował. Tym razem byłbym spokojny, że sztab kadry A świetnie zajmie się moim zawodnikiem.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.