- Tam już jest po wszystkim. Możesz jeszcze tylko zobaczyć ostatnie strzelanie Arnda Peiffera - rzucił mi kolega, kiedy pod koniec czwartkowego biegu indywidualnego szedłem tunelem w stronę strzelnicy.
Faktycznie, minąłem obu polskich trenerów oraz panią prezes Dagmarę Gerasimuk z córeczką i biało-czerwoną flagą. Nie szedłem jednak pytać ich o start Polaków ani oglądać finiszu wspomnianego wyżej Niemca. Chciałem dowiedzieć się czegoś o reprezentantach z biathlonowego trzeciego świata.
- W lipcu i sierpniu trenujemy w Australii, a potem w Europie - mówi Almoukov, jedna z najważniejszych osób w australijskich sportach zimowych. W 1999 roku przeniósł się tam z Rosji, gdzie był biegaczem narciarskim, a później trenerem, między innymi kadry paraolimpijskiej.
W Australii sporty zimowe można uprawiać przede wszystkim w stanach Wiktoria i Nowa Południowa Walia. Najbardziej znany ośrodek to Perisher Valley, położony w pobliżu Góry Kościuszki, czynny co roku od czerwca do końca września. Odbywają się tam nawet zawody Pucharu Kontynentalnego w biegach narciarskich.
- Najpierw miałem małą grupę biegaczy, ale potem przerzuciliśmy się na biathlon. Nasza kadra w Kontiolahti to trzech chłopaków, dwóch studentów i jeden, który po prostu uprawia biathlon - dodaje.
Liderem grupy jest jego 25-letni syn Alexei. W sprincie zajął 92. miejsce, ale w czwartek dzięki bezbłędnemu strzelaniu był 43. mimo zaledwie 93. czasu w biegu. To jego najlepszy wynik w zawodach tej rangi. Ma też na koncie brązowy medal Uniwersjady z 2013 roku.
Biathlon w Australii to sport dla pasjonatów. - Jest federacja, ale tylko na papierze. Nic dla nas nie robią, nie mamy żadnej pomocy. Jesteśmy tu jedynym zespołem bez żadnego sponsora. Przyjazd sfinansowali chłopakom rodzice. Czasem też pracują i dorzucają się z tych pieniędzy - mówi Almoukov senior.
Gdy pytam o sukcesy, uśmiecha się. - Dopiero zaczynamy. W tym roku na juniorskich mistrzostwach świata dziewczyny pobiegły i nawet nie były ostatnie - mówi. Faktycznie, zajęły 12. miejsce na 13 sztafet, wyprzedziły Łotyszki, choć po pierwszej zmianie były nawet dziesiąte, przed Polkami.
Dużo łatwiej mają biathloniści w Wielkiej Brytanii. Na oficjalnej stronie brytyjskiej federacji w sekcji "złoci sponsorzy" na pierwszym miejscu widnieje armia, a obok firma Aspen Healthcare zarządzająca siecią prywatnych szpitali.
- Wszyscy jesteśmy żołnierzami, tylko jeden chłopak jest cywilem i ma sponsora. Mamy też trochę środków z federacji. Nie za dużo, nie tyle co inne zespoły - mówi mi 30-letni Simon Allanson z 40. Pułku Królewskiej Artylerii, były zawodnik, a obecnie trener.
Powstały w 1996 roku Brytyjski Związek Biathlonu (BBU) nie kryje się z problemami. Na stronie internetowej w sekcji "o nas / jak dołączyć" wali prosto z mostu: "nasz budżet to jedna trzecia absolutnego minimum pozwalającego zaistnieć na arenie światowej".
Wciąż znajdują się jednak nowi chętni. - Biathlon nie jest u nas popularnym sportem, ale w ciągu ostatnich lat sytuacja trochę się poprawia. Mamy kilku narciarzy, którzy dobrze się zapowiadają, więc może wkrótce będzie jeszcze lepiej - uśmiecha się. - Przepraszam na chwilę - rzuca i przeskakuje przez niską siatkę odgradzającą stanowiska dla trenerów od korytarza dla dziennikarzy, a następnie jeszcze jedną, by dopaść do barierki bezpośrednio przy wybiegu ze strzelnicy. - Go, go, go! - pokrzykuje w kierunku biegnącego ze 115. numerem Kevina Kane'a, jednego z ostatnich zawodników na trasie.
- Cała reprezentacja liczy w tej chwili 12 osób, ale tu przyjechałem z czterema mężczyznami i dwiema kobietami. Zwykle trenujemy w Niemczech w Ruhpoding, kilka osób z kadry na co dzień mieszka w Norwegii, a jeden we Włoszech. Jakoś idziemy do przodu - mówi.
W Ruhpolding, jednym z najbardziej znanych ośrodków biathlonowych na świecie, odbywają się nawet mistrzostwa Wielkiej Brytanii.
Najbardziej znaną zawodniczką z kadry Allansona jest Amanda Lightfoot, która dwukrotnie zdobyła punkty do klasyfikacji Pucharu Świata, a w Kontiolahti była 48. w sprincie i w biegu na dochodzenie. Jeszcze lepiej na mistrzostwach świata spisał się Lee-Steve Jackson, który w czwartek był 39. i w wieku 34 lat zdobył pierwsze dwa punkty do klasyfikacji Pucharu Świata. Reprezentantom Polski nie udało się to już od ponad trzech lat.