Mistrzostwa świata w Lahti. Stina Nillson, sprinterska maszyna. W środę ściga pierwsze złoto mistrzostw. A ją ściga sfora Norweżek

Chciała Szwecja swojego Pettera Northuga, to go ma. Nadjechał w spódnicy: Stina Nilsson wygrywa i daje show, rozpycha się, paraliżuje rywalki pewnością siebie. I nie przestaje się śmiać. Tej zimy jeśli tylko awansowała do finału, wygrywała. W środę walczy o to, co się nie udało nikomu od 2010: chce wyrwać złoto Norweżkom

Jest wysoka, bardzo szybka i mocno przekonana, że jej się należy. Bierze, co chce. A gdzie sama nie może, tam kije pośle. Jej kijki też powinny dostawać medale za zasługi. Idą w ruch, gdy Stina walczy o pozycję, blokują drogę, gdy Stina prowadzi. Szwedka to artystka brawurowej jazdy bez przekraczania przepisów.

- Stina nie patrzy na nic poza własną drogą. Zajeżdża drogę, zagradza ją kijkami - narzekała niejeden raz obecnej zimy Maiken Caspersen Falla. Ale dyskwalifikacji nie było, a Nilsson wcale nie ukrywa, że tak właśnie jest: patrzy tylko na swoją drogę. Taki już jej styl. Raz ona kogoś, raz ktoś ją. Gdy Justyna Kowalczyk upadła na podbiegu w finale sprintu mistrzostw świata w Val di Fiemme, to też obok była Stina, która próbowała dopchnąć się na wybrany tor. Skończyło się tym, że to Polka zaczepiła kijkiem o Szwedkę i się potknęła, tracąc szansę na medal. A Nilsson, wtedy jeszcze nastolatka, debiutująca w mistrzostwach świata, popędziła dalej. Zajęła w debiucie piąte miejsce. Ale zdarzyło się też w obecnym sezonie, że bieg kończyła bez kija, bo go połamała, próbując zablokować drogę Falli. To było w Pucharze Świata w Lillehammer: Norweżka nie zwolniła, kij złamał się między jej butami.

Cholera, to już nudne!

Stina nie doszła wówczas nawet do półfinału. A w następnym sprincie w Davos nawet nie przebrnęła kwalifikacji, bo leżała już na pierwszym zakręcie, tak ją rozpierała chęć rewanżu. - To już się cholera robi nudne! - wściekała się wtedy za metą. Ale następne trzy sprinty już wygrała. Ostatnie trzy sprinty przed mistrzostwami świata, plus sprint na otwarcie sezonu w Kuusamo. Jeśli Stina Nilsson się nie gubi po drodze we wstępnych rundach, to w biegach finałowych bardzo trudno ją pokonać. W tym sezonie nie udało się jeszcze nikomu. Cztery razy biegła w finałach, ma cztery zwycięstwa.

Z Fallą już 4:0

W kwalifikacjach w Lahti miała dziewiąty czas, a wygrała zdecydowanie Falla. Ale zabawa dopiero się zaczyna. Pokazały to ćwierćfinały. Od 2010 w każdej wielkiej imprezie sprint wygrywała Norweżka. Nieważne czy to były igrzyska czy mistrzostwa świata, czy sprint był łyżwą czy klasykiem. Ale teraz być może nadszedł czas zmiany. Tytułu broniła Marit Bjoergen, ale ona przez problemy z kontuzjami musiała ograniczyć trening sprinterski i w obecnym sezonie wygrywa na dystansach, ale w sprincie ani razu nie była w finale, a w Lahti odpadła już w ćwierćfinale. Razem z nia, w tym samym biegu - mocna w sprintach Ingvild Flugstad Oestberg. Liderką Pucharu Świata w sprincie jest Falla, ale tylko dlatego że częściej startowała. Przewaga psychologiczna w pojedynkach Falla-Nilsson jest teraz po stronie Szwedki. Jeszcze w poprzednim sezonie Falla miała bilans pojedynków 6:2. Teraz przegrywa 0:4.

Zobacz wideo

"Ja to chyba jestem inna niż wszyscy"

Stina jest z roku na rok lepsza, pewniejsza siebie, coraz bardziej wszechstronna. Charlotte Kalla też w MŚ debiutowała jako 19-latka, ale na indywidualny medal MŚ czekała aż do Falun 2015. A Stina była medalistką już dwa lata po debiucie, właśnie w Falun. W sprincie stylem klasycznym zajęła drugie miejsce, za Bjoergen. Została nową ulubienicą Szwedów. Dotąd twarz szwedzkim biegom dawała Charlotte Kalla: cicha, skromna, o wszystkich rywalkach mówiąca dobrze. A Stina jest trochę jak Petter Northug, zresztą tego też nie ukrywa, że zawsze była zafascynowana tym, jakie Norweg potrafi zrobić przedstawienie na trasach, jak potrafi speszyć rywali pewnością siebie, jak dokazuje w wywiadach i na konferencjach prasowych. - Jesteśmy z Charlotte inne i jako biegaczki i jako osoby. Ale ja to chyba jestem inna niż wszyscy - mówi Stina.

Stina włącza przycisk

- Dziękuję wszystkim, którzy sobie połamali kciuki lub inne palce ściskając je za mnie. Jestem dumna że jestem Szwedką - mówiła podczas mistrzostw w Falun. To były srebrne mistrzostwa: zdobyła srebro indywidualnie, srebro w drużynowym sprincie i srebro w sztafecie. Teraz chciałaby złotych mistrzostw. Rozwinęła się niesamowicie. W ostatnim Tour de Ski wygrała aż cztery etapy, w tym zupełnie nieoczekiwanie przedostatni, 10 km klasykiem w Val di Fiemme. I na Alpe Cermis ruszyła jako pierwsza. A skończyła wyścig na trzecim miejscu.

Jej siłą jest to, że wszystko robi z zapałem i naturalnością dziecka. Tego dziecka, które mając cztery lata wygrało mini Bieg Wazów, a już jako ośmioletnie wiedziało, że chce sukcesów na nartach. Mówi o sobie: bon vivant (po szwedzku to brzmi: livsnjutare). U Stiny jest tylko: maks albo zero. Jeśli pracuje, to ma być mistrzynią pracy. Jeśli się leni - mistrzynią nicnierobienia. Gdy znajdzie jakiś kolejny serial, który ją wciągnie, to ogląda po kilkanaście odcinków dziennie, bo takie oglądanie po jednym, po dwa zostawia zwykłym ludziom. Gdy się wprowadziła do pokoju w którym spędzi mistrzostwa w Lahti, to nie spoczęła póki wszystko nie było wyszorowane. - Potem zostało tylko rozstawić i zapalić świece, bo nastrój musi być - opowiadała. - Ja jestem bardzo dobra w naciskaniu przycisków "włącz" i "wyłącz" - mówi o swoim sposobie funkcjonowania. Ćwierćfinał wygrała, kontrolując sytuację od startu do mety. To co najlepsze włączy dopiero w finale?

Więcej o:
Copyright © Agora SA