MŚ w Falun. Kowalczyk czwarta w sprincie. Była moc. I był jeden błąd

Formę miała na medal. Ale zabrakło dobrego początku w finale. Justyna Kowalczyk nie dogoniła w nim miejsca na podium, zajęła w sprincie stylem klasycznym czwarte miejsce. Ze złotem znów Marit Bjoergen.

To była piękna historia. Ale mogła być jeszcze piękniejsza: podobna do tej z Soczi, do biegu po złoto z pękniętą stopą. Od kwalifikacji przez ćwierćfinał i półfinał Justyna Kowalczyk pokazywała, że ma w Falun wszystko, by walczyć o medal, może nawet o złoty: formę, skupienie i dobrze posmarowane narty. Jeszcze dwa, trzy tygodnie temu opowieści o jakimkolwiek medalu w Falun wielu zbywało machnięciem ręki. Po omdleniu na Alpe Cermis, po zapaści w Rybińsku, po innych rozczarowaniach. Od 14 miesięcy Justyna nie była ani razu w finale sprintu. Nawet w swoich ulubionych pucharowych miejscach. W Kuusamo przegrała w tym sezonie półfinał. W Otepää odpadła już w ćwierćfinale. A teraz w Falun podium było o pół sekundy od niej.

Na finiszu nie miała już szans dogonić Marit Bjoergen, Stiny Nilsson i Maiken Caspersen Falli. Zdecydował błąd na początku biegu, gdy rywalki, szukając najlepszego toru, przeskakiwały z miejsca na miejsce przed nosem Kowalczyk. A ona je przepuściła, zawahała się i tak uciekła szansa na dobry tor. Potem na każdym podbiegu Polka je doganiała, ale brakowało już dla niej wolnego miejsca po wewnętrznej stronie zakrętu i znów zostawała z tyłu.

- Przespałam. Po prostu przespałam start. Byłam tam wolniejsza od dziewczyn. Czasem jeden głupi błąd wszystko psuje. Byłam gotowa. Byłam bardzo gotowa. Gdybym mogła się kopnąć, tobym się kopnęła. Ale też się cieszę, że się o ten medal otarłam. Wygrałam wyścig z czasem. Może jeszcze wygram wyścig z rywalkami - mówiła za metą Justyna.

Norwescy dziennikarze od wygranych przez Kowalczyk eliminacji pytali nas: Co tu się dzieje, dlaczego ona znowu jest taka mocna? - Nie byłam zaskoczona tym, że Justyna znów jest mocna. Byłam szczęśliwa, że ona znów jest mocna - mówiła po finale Marit Bjoergen.

Kowalczyk szykowała się od dawna właśnie na ten sprint. Wiedziała, jaka jest stawka: spokój na następne miesiące, gdy znowu chce zacząć taką harówkę jak w poprzednich latach. Już bez poślizgów, bez wątpliwości z ostatniej wiosny. Ma się mobilizować tylko na najważniejsze próby. Tak jak na Falun. Dlatego mówiła dzień przed startem, że już dawno się tak przed żadnym biegiem nie denerwowała. Tego jej wiele razy brakowało w tym sezonie - pazerności na sukces. Była pewna, że jest szybkość, pogoda była taka, jakiej chciała, niepozwalająca rywalkom na nabranie prędkości na zjazdach. Ale w sprincie nigdy nie można być niczego pewnym. Dwa lata temu do Val di Fiemme Kowalczyk przyjechała w sprinterskiej formie życia. Tam też było znakomicie w kolejnych odcinkach sprintu. Aż zgubiła medal na początku jednego z podbiegów finału, zaczepiając kijkiem o Stinę Nilsson. Od czwartku: Stinę, srebrną medalistkę z Falun. Do niej pewnie należy przyszłość w sprincie. Nilsson to objawienie tego sezonu, dziewczyna, która się najczęściej tej zimy potrafiła postawić Norweżkom i wepchnąć między nie na podium. Tak też zrobiła w Falun. Nilsson jeździ szybko i bez kompleksów. Nie peszą jej starty z Bjoergen, z czym wiele narciarek ma problem. Szwedka wygrała ćwierćfinał z Marit, doganiając ją na zjeździe, co się mało komu udaje. Wreszcie ktoś zdejmie trochę presji z Charlotte Kalli, wokół której jest podczas szwedzkich mistrzostw prawdziwe szaleństwo.

O Justynie było cicho. Pierwszy raz od dawna przyjechała na mistrzostwa świata jako jedna z wielu. Nie widać jej było na okładkach gazet ani w zapowiedziach. Niektórym szwedzkim gazetom udało się wyliczyć kilkanaście kandydatek do medali w Falun, a nie dojść do Justyny. Po sprincie to się pewnie zmieni, choć to była, jak przyznaje Justyna, jej największa szansa na podium. Szła przez kolejne wyścigi, nie oglądając się za siebie. Wygrała kwalifikacje i nie czekając na wywiady, spakowała się i poszła do swojego domku przy trasie. Wygrała z łatwością ćwierćfinał i nawet się nie uśmiechnęła. To samo w półfinale: kontrolowała go od początku do końca, budując sobie przewagę na podbiegach. Nawet podczas prezentacji w finale była niewzruszona. A po finale, gdy się okazało, że jednak zostaje z pustymi rękami, podjechała pod zagrodę fotoreporterów na końcu finiszowej prostej, daleko od świętujących rywalek. - Pewnie sobie jeszcze dzisiaj popłaczę - mówiła później.

Zostały jej jeszcze w tych mistrzostwach drużynowy sprint w najbliższą niedzielę i 30 km klasykiem w ostatnią sobotę mistrzostw, a między nimi wyścigi sztafet. I znów będzie przed tymi biegami wiele niewiadomych. Justyna stała już w tym sezonie z Sylwią Jaśkowiec na podium drużynowego sprintu, w Otepää, w silnej obsadzie, ale tam była trasa różniąca się od tej z Falun jak dzień od nocy. A przed 30 km najważniejsze będzie pytanie o wytrzymałość, której tej zimy często brakowało: ile udało się tutaj nadrobić do rywalek podczas ostatnich tygodni. - Przygotowywałam się do dyscyplin sprinterskich. O 30 km trudno mi cokolwiek powiedzieć. Obiecałam sobie, że na mistrzostwach będę bardzo mocna - mówi Justyna. W sprincie sobie i innym dotrzymałam słowa. I to jest teraz dla mnie najważniejsze.

Co, gdzie, kiedy przed MŚ w Falun [ROZKŁAD]

Ile Justyna Kowalczyk zdobędzie medali w MŚ w Falun?
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.