W eliminacjach na dystansie 1,4 km Kowalczyk uzyskała czas 3:24,89. O 0,24 s wyprzedziła Maiken Caspersen Fallę, o 0,51 s Kari Vikhagen Gjeitnes i o 0,65 kolejną z Norweżek Ingvild Flugstad Oestberg. Piąta była Szwedka Stina Nilsson z czasem o 1,19 s gorszym od Polki, a szóste miejsce zajęła Marit Bjoergen. Główna faworytka straciła do Kowalczyk 2,54. Marcisz, która do ćwierćfinałów zakwalifikowała się jako ostatnia, od swej starszej koleżanki pobiegła wolniej o 11,82 s.
- W eliminacjach sprintu nie da się biec na pół gwizdka, tu trzeba dać z siebie wszystko, bo różnice są niewielkie i za kombinowanie można zapłacić brakiem awansu do "30". Czyli jeśli wszystkie zawodniczki pobiegły mocno, a Kowalczyk wygrała, to coś z tego może być. Ona jest w gazie - cieszy się Łuszczek.
Mistrz świata z 1978 roku stara się nie popadać w hurraoptymizm. - Wiadomo, to jest sprint, trzeba uważać, żeby nie było jakiegoś kontaktu, pechowego upadku - mówi. - Poza tym Norweżki są strasznie mocne, Szwedka Nilsson też, czyli jest jak się spodziewaliśmy. Ale dla psychiki Justyny te eliminacje są strasznie ważne. Ona już wie, że może wygrać z każdym - dodaje.
Były mistrz przed fazą finałową sprintu prognozuje medal dla Kowalczyk. - Nie widzieliśmy podbiegów na trasie, bo w transmisji z eliminacji pokazywana jest praktycznie tylko meta, ale wiemy, że trasa jest męska, z dwoma mocnymi podbiegami, więc szykuję się na to, co Justyna może na tych podbiegach zrobić. Wyobrażam też sobie, jak idzie ramię w ramię z Bjoergen na finiszu. Ostatnia prosta jest długa i szeroka, bardzo ważne będzie pchanie, a dobrze wiemy, że Justyna ma moc w łapie. To znaczy, przepraszam, ma moc w rączkach - śmieje się Łuszczek.
- Oj, spadł mi kamień z serca - przyznaje były mistrz. - Tęskniłem za rywalizacją Justyny z najlepszymi i chociaż na razie jeszcze niczego nie można przesądzać, to taka nam się zapowiada. Krótko mówiąc: czuję medal i cieszę się, że znów mamy takie emocje. I jeszcze słowo: gratuluję Ewelinie Marcisz, że się zmieściła do "30" - kończy Łuszczek.