Justyna Kowalczyk dla Sport.pl: Jestem w przedsionku dawnej mnie

- Nie dam się wciągnąć w rozmowy o miejscach, o podium. Nie po to tym razem przyjechałam na Tour de Ski. Ale postaram się powalczyć w środę na 5 km klasykiem, to mój ulubiony dystans - mówi Sport.pl Justyna Kowalczyk po piętnastym miejscu we wtorkowym sprincie łyżwą

Paweł Wilkowicz: Dawna Justyna zaczęła powrót? W sprincie stylem dowolnym już od blisko dwóch lat tak cię nie niosło jak we wtorek w Val Mustair

Justyna Kowalczyk: Niewiele zabrakło do awansu do półfinału. Piętnaste miejsce nie jest złe w tej konkurencji, ale najbardziej mnie cieszy to, co się działo na drugim okrążeniu w ćwierćfinale. Usłyszałam, że wyglądało imponująco, jak na ten styl. Przede wszystkim gratulacje dla Maćka Staręgi za siódme miejsce. A ja? Chyba już jestem na przedsionku tej Justyny, na którą pracowałam od wiosny.

I w środę pora na wyjście z tego przedsionka w biegu na 5 km klasykiem w Toblach?

- Nie wiem, nie mam pojęcia, jak długi jest ten korytarz. Na pewno nie jestem jeszcze w takiej dyspozycji, jaka ma być w mistrzostwach świata w Falun. Postaram się powalczyć. To mój ulubiony dystans. Ale dziewczynom z Norwegii też na pewno pasuje. A są w niesamowitej formie. Ja takiej dominacji jeszcze nie doświadczyłam.

Jak się biegnie w Tourze, gdy miejsca na podium już odjechały? Nie jesteś do tego przyzwyczajona.

- Tak naprawdę to jest przyjemne doświadczenie. Biegnie się bez tego chomąta na szyi. Widzę dużo rzeczy, których wcześniej nie zauważałam. Więcej rzeczy mnie cieszy. Nawet ta skocznia, którą Szwajcarzy przygotowali na trasie sprintu i którą po interwencji FIS musieli zlikwidować, mnie ubawiła. A gdybym walczyła o pierwsze miejsce w wyścigu, to pewnie by mnie to zupełnie spięło.

A te ponad 50 sekund straty do trzeciej Therese Johaug to dużo, czy mało?

- Jeśli to jest pytanie, czy stać mnie na pościg, to mówię krótko i jasno: nie, nie ma mowy, nie daję się w to wciągać, nie po to przyjechałam na ten Tour. Nawet nie chcę wchodzić na takie ścieżki myślowe. Nie, ten Tour jest inny, głównie treningowy. Ja tu walczę sama ze sobą. I taki jest dalej cel. Popracować mocno, gdzie się da, i pokonać siebie. A strata do podium jest duża, zwłaszcza że teraz biegi, które Therese będą bardzo pasować.

Heidi Weng pewnie też będą pasować, a ma już blisko 50 sekund przewagi nad Johaug.

- Dla mnie ona była od początku czarnym koniem tego Touru. Po pierwsze, jest w niesamowitej formie. Po drugie, jest wyjątkowo skoncentrowana. Widzę, jak chodzi zamyślona, skupiona tylko na zadaniu. Powiedziałam nawet, że daję jej 50 procent szans na wygranie całego Touru, ale to było po pierwszym etapie, jeszcze przed 10 km klasykiem. Po tym, co na te 10 km pokazała Marit Bjoergen, szanse Heidi jednak mocno zmalały.

A co jest teraz twoim celem? Czołowa piątka?

- Nie chcę takich deklaracji. Po prostu Tour ma spełnić swoją rolę: przygotować mnie do mistrzostw świata. I widzę, że na razie spełnia tę rolę, każdy bieg jest na razie lepszy od tych przedświątecznych. Swoją rolę ma też spełnić wspinaczka na Alpe Cermis. Lubię tam wracać, będzie fajnie. Może się okazać, że pierwszy raz od lat będę pod górę biegła w grupie. A to pewnie przyjemniejsze, niż atakować samotnie.

O kulisach kariery Justyny Kowalczyk i historii biegów narciarskich przeczytaj w książce >>

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.