Dobrych wiadomości jest więcej niż tydzień temu z Gaellivare, gdzie - cytując "Testosteron"- "jakaś masakra była". - Zaliczyliśmy niesamowitą wpadkę, bo tak trzeba nazwać 27. miejsce. Dalej nie było już gdzie się staczać, dlatego cieszę się, że marsz w górę zaczął się już w Kuusamo - mówił trener Aleksander Wierietielny. Justyna dodała, że biegi w Szwecji i Finlandii to było "niebo a ziemia".
Do raju zabrakło niewiele. W półfinale Polka biegła z niesamowicie mocnymi rywalkami, m.in. Norweżką Marit Bjoergen i Rosjanką Jewgienią Szapowałową, które potem wygrały zawody.
Trasa sprintu w Kuusamo odpowiada Polce, bo nie ma krętych i ostrych wiraży, są za to dwa podbiegi. W optymalnej formie Kowalczyk na nich odjeżdża rywalkom. Wszystkie biegną pod górę i się męczą, a Polka im ucieka - czasem to wygląda tak, jakby biegła po płaskim. W Kuusamo nie uciekła, bo jeszcze nie jest w optymalnej formie. - Po Tour de Ski dostanie kopa - mówi trener, a zawodniczka potwierdza. Na podbiegu w Kuusamo Kowalczyk nie tylko nikomu nie uciekła, ale dała się zepchnąć na ostatnie miejsce i żeby wyprzedzać, musiała biec między torami. - Nie mogłam sobie pozwolić na to, by wbiec na górę jako ostatnia. Musiałam zaryzykować i wyjść z torów - tłumaczyła.
- Ona się nie przyzna, ale wtedy na pewno popełniła błędy - mówił jednak trener. - Bieganie między torami i przepychanie między dziewczynami kosztuje za dużo sił. Rozumiem, że chciała wyjść na prowadzenie, ale nie dość, że się nie udało, to jeszcze zapłaciła cenę na finiszu. Z braku sił wyniknął błąd na ostatnim wirażu, gdzie straciła rytm. Na podbiegu powinna się ustawić za Norweżką Celine Brun-Lie i wtedy zachowałaby energię na końcówkę. W sprincie trzeba być sprytnym, nie wolno popełniać błędów. Ale wygrała kwalifikacje, więc wygląda na to, że wszystko zaczyna wracać do normy.
Kowalczyk i jej trener otwarcie mówią, że dla nich liczą się wyłącznie igrzyska w Soczi za 15 miesięcy, a w tym sezonie najważniejsze są mistrzostwa świata w Val di Fiemme. Na przełomie lutego i marca Justyna chce odzyskać złote medale. Z Liberca w 2009 roku przywiozła dwa, a w 2001 roku w Oslo nie wywalczyła żadnego. W tym sezonie wszystko podporządkowała więc Val di Fiemme, bo tam jest sprint i 30 km klasykiem, a to jej królestwo. Na 30 km klasykiem wygrała bieg olimpijski - jedyny z Bjoergen na dwóch ostatnich wielkich imprezach (igrzyska i MŚ). W Val di Fiemme chce poprawić bilans. Dlatego teraz przygotowania i starty w PŚ traktuje jako przygotowanie do MŚ. Ostatnio mocno trenowała, aż trener Wierietielny się denerwował, że za dużo. W środę odpoczęła i jest w formie, jaką zwykle ma na początku sezonu.
- Odpuszczenie treningu trochę pomogło, ale nie da się zregenerować organizmu z dnia na dzień - mówił Wierietielny. - Do biegania, do którego jestem przyzwyczajona, jeszcze mi brakuje. Przede wszystkim do tego, jak potrafię pokonywać podbiegi - dodała Kowalczyk.
Sprint wygrała Bjoergen. - Nie jestem zaskoczona, bo zwyciężałam tutaj rok i dwa lata temu - uśmiechała się na konferencji prasowej Norweżka, która prowadzi w Ruka Triple. Kowalczyk jest szósta, 17,6 sek za Bjoergen.
W sobotę 5 km łyżwą, w niedzielę 10 km klasykiem -kolejne etapy Ruka Triple. - Rok temu w biegu łyżwą byłam szósta, a w klasyku dziewiąta. W obu straciłam ponad minutę. Liczę, że teraz się poprawię.