Bluzgi na snowboardowym stoku

Co stało się na mistrzostwach Polski w snowboardzie? - Trener kadry zwyzywał mnie i męża, a działacze próbowali sfałszować wyniki giganta! To wierzchołek góry lodowej nieprawidłowości w związku - twierdzi w rozmowie z "Gazetą" Jagna Marczułajtis-Walczak

Sport.pl na Facebooku! Sprawdź nas ?

Jakub Ciastoń: Może pani opisać, co dokładnie stało się na mistrzostwach Polski w Jurgowie?

Jagna Marczułajtis-Walczak, czwarta zawodniczka igrzysk w Salt Lake City: Trener kadry Paweł Dawidek o mało mnie nie rozjechał na stoku, krzyczał do mnie "stara p... do domu", a do mojego męża "ćwoku". Człowiek na takim stanowisku powinien powstrzymać emocje, nawet jeśli ucieszył się, że to jego zawodniczka, a nie ja, awansowała dalej.

Pozwie pani trenera do sądu?

- Muszę zareagować, cierpi też wizerunek snowboardu. Pan Dawidek nie przyznaje się teraz, ale ja mam kilkunastu świadków. Nie dość, że nie przeprosił, to jeszcze będzie wmawiał, że nic się nie stało, bo twierdzi, że on ma "swoich" świadków. Śmiechu warte.

Skąd taka wrogość wobec pani?

- Widocznie chciał dać do zrozumienia, że jestem za stara, że się nie nadaję, że nie mam prawa startować w mistrzostwach Polski, żebym się nie wtrącała.

Co jeszcze działo się na mistrzostwach?

- Próbowano sfałszować wyniki giganta. Ścigałam się z Weroniką Bielą o wejście do półfinału. W pierwszym przejeździe ona wygrała, bo popełniłam błąd, ale w drugim ja zwyciężyłam. Decydowały ułamki sekund, oficjalnie ogłoszono, że wygrała Biela. Pogodziłam się z tym. Ale gdy zbliżał się półfinał, spiker nagle rzucił, że w półfinale pojadę ja i Aleksandra Król [córka prezesa związku Marka Króla]. Jeden z zawodników opowiadał nam potem, że słyszał, jak prezes Król krzyczy do spikera, że "przecież to pomyłka", a do trenera Dawidka: "Biela miała jechać, a nie Marczułajtis", na co Dawidek miał odpowiedzieć: "Cicho, cicho". Poszliśmy do busa, gdzie siedział słowacki sędzia, żeby to wyjaśnić, i on nam powiedział, że dalej przeszedł numer 142, czyli jednak ja. Wracamy, a oni już puścili przejazd z Weroniką Bielą! Czyli poszli w zaparte. Myśleli, że nie znajdziemy dowodu, że się nie zorientujemy. Mój mąż krzyczał: "Oszustwo!", dopiero wtedy cofnęli wszystko i ja pojechałam.

Kontrowersje wzbudzała też obsadza sędziowska?

- Głównym arbitrem był Rajmund Bom, członek zarządu PZS, przyjaciel prezesa Króla. Jego syn Oskar startował w zawodach. Sędziami była też trójka jego rodzeństwa - Roksana, Oliwia i Rafał. Czy tak powinno być na poważnych zawodach?

Mistrzostwa Polski nie były zgłoszone do FIS. Jakie to ma znaczenie?

- Dla młodych zawodników mistrzostwa kraju to jedyna okazja na zdobywanie punktów FIS. Dlatego zawsze były zgłaszane. Skoro teraz nie zostały zgłoszone, to po co w ogóle były? Trzeba pytać prezesa Króla.

To nie pierwsza taka awantura w związku snowboardowym. Skoro pani, rodzinie Ligockich i innym tak bardzo nie podoba się prezes Król i jego rządy, dlaczego nie zmienicie władz, w końcu jest chyba demokracja?

- Chcieliśmy rok temu zwołać dodatkowe walne zgromadzenie i zmienić władze, ale pan Król się zabezpieczył - skrzyknął rodzinę i przyjaciół, którzy wpłacili wpisowe i zostali członkami z prawem głosu. I nas przegłosowali. Na zjazd nie chcieli nas, opozycji, nawet wpuścić. Ochroniarze dostali listę z nazwiskami. Weszliśmy dopiero po interwencji ministra.

Kiedyś sama pani jeździła do ministerstwa, żeby wstawić się za Królem.

- To prawda, załatwiłam sponsorów. Pan Król płakał, że nie ma pieniędzy, więc chciałam pomóc. Ale jak zobaczyłam, jak to wygląda od środka, że nie szanuje ludzi, trenerów, zaczęłam się wycofywać. Sponsor załatwił dla związku kurtki, pan Król miał się rozliczyć i do dziś tego nie zrobił. Dziś sponsorzy patrzą na polski snowboard jak na bandę wariatów. Wstyd.

Czego pani oczekuje? Jaki jest ratunek dla snowboardu?

- W poniedziałek jadę ze skargą na trenera Dawidka do Ministerstwa Sportu, ale oczekuję, że minister podejmie też jakieś działania wobec prezesa i związku. To jedyny organ, który może mieć jakąś kontrolę nad tym bałaganem. Za półtora roku snowboard i tak przejdzie do Polskiego Związku Narciarskiego, bo tak nakazuje nowa ustawa, ale do tego czasu jeszcze można dużo popsuć. Trzeba go ratować.

Co na to PZS?

"To co mówi pani Jagna to kłamstwa, oszczerstwa i pomówienia" - napisał w oświadczeniu przesłanym PAP Dawidek. Twierdzi, że to Marczułajtis - sfrustrowana porażką - zachowywała się niestosownie, obrażała innych zawodników. Zapowiedział, że też złoży pozew. Prezes Król nie odbierał wczoraj telefonu, w biurze związku powiedziano nam, że jest za granicą. Usłyszeliśmy, że razem z Dawidkiem mają szerzej odnieść się do wypowiedzi Marczułajtis w poniedziałek.

Dla Sport.pl Jakub Kwiatkowski, rzecznik ministra sportu

- Minister oczywiście będzie domagał się wyjaśnień po tych doniesieniach. Związki sportowe od dawna walczyły z ministerstwem o większą swobodę, twierdziły, że umieją same o siebie dbać, że ministerstwo nie powinno się wtrącać. Ale kiedy już dostały więcej swobody, to co rusz pokazują, że są niepoważne, zachowują się zupełnie nieodpowiedzialnie.

Marczułajtis: apeluję do ministra o pomoc! Wysłałam długą listę zarzutów

Kompromitujące snowboardowe MP ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.