Pogratuluj Justynie na Facebooku
Justyna Kowalczyk: Na pewno mój najlepszy w sezonie i najbardziej waleczny w życiu. Szkoda, że sił nie starczyło do końca, z tego powodu jest mi smutno. Ale czuję się też szczęśliwa, bo potrafiłam się zmusić do takiej walki. W pewnym momencie pomyślałam: Wygram albo przyjedzie po mnie pogotowie. Niestety, aż tak bardzo zmusić się nie umiałam.
Kowalczyk o srebrze: nie walczyła z Bjoergen, walczyła o złoto
- Nie byłoby problemu. Już raz mnie zwożono z trasy, na igrzyskach w Turynie. Co mogę powiedzieć teraz, niecałą godzinę po biegu? Strasznie mi przykro, że nie dobiegłam pierwsza, ale drugie srebro w Oslo uważam za sukces. Jest lepiej niż w Libercu, ale... Na razie jestem bardzo zmęczona i rozemocjonowana. Nie umiem grać jak Norweżki i w każdym momencie udawać, że jestem najszczęśliwszą osobą świata. Drugi medal MŚ cieszy, choć przegrywając na ostatnich kilkuset metrach, każdy by był smutny.
- Ale nie poszłam na maksa. Nie jestem durna, żeby tak robić, to nie była moja pierwsza dziesiątka klasykiem w życiu. Pierwsze cztery kilometry podbiegu to moja najlepsza strona i starałam się wykorzystać ją najlepiej jak umiem. Miałam świetnie nasmarowane narty. To duży bonus od moich chłopaków.
- Nie bardzo mam o czym mówić. Byłam tak zmęczona, że nic nie pamiętam z ostatniego półtora kilometra. Na trasie słyszałam, że trener coś do mnie krzyczy. Później ktoś krzyknął, że mam aż 13 sekund przewagi nad Bjorgen. Pomyślałam: "Chłopie, co ty gadasz, nad kim te 13 sekund?".
Z przodu widziałam sylwetki Marit Bjorgen i Marianny Longi, i wiedziałam, że będzie mi ciężko, bo współpracowały zgodnie. To znaczy obie walczyły o swoje, ale razem jest dużo łatwiej biec niż samemu. Ze stadionu to już nic nie pamiętam. Nie wiem, nawet kto mnie okrył kocem i jak wstałam za metą. Świadomość wróciła później. Sportowiec jest tak nastawiony, że w trakcie zawodów daje z siebie wszystko i nie myśli o reszcie.
- Nie zrozumcie mnie źle. Biegi narciarskie to nie jest Marit Bjorgen. Ja walczyłam o złoto, a nie z nią. Każde pytanie zaczyna się i kończy od niej. Norwegom się nie dziwię, są z niej dumni, zresztą każdy by był dumny z trzykrotnej mistrzyni świata.
- Nie wiem. Ale na pewno ostatnie dwa kilometry miałam słabe. To znaczy nie mogły być słabe, skoro biegłam po złoty medal MŚ. Były słabsze od Bjorgen i Saarinen.
- Oczywiście. Pomagali mi wszyscy, ciągle ktoś krzyczał, ile wynosi różnica nad Marit. Wiedziałam to praktycznie co kilkaset metrów. I to nie tylko od moich chłopców, ale wspierali mnie praktycznie wszyscy. Jeśli chodzi o to, co działo się na trasie, to był jeden z najpiękniejszych biegów w życiu. Jestem tu dobrze przyjmowana i cieszę się z tego. Zależało mi, żeby w tym biegu pokazać wszystko, co we mnie najlepsze. I pokazałam. Ale do złota nie starczyło.
- Mam drugi medal MŚ, dla mnie to wielki sukces. Ale z drugiej strony mam świadomość, że przez dziewięć z dziesięciu kilometrów biegłam pierwsza po upragnione i wymęczone złoto i dlatego mam prawo czuć się smutna po stracie. Kiedy spojrzałam w wyniki, pomyślałam, że mógł być i brąz, bo Saarinen straciła do mnie tylko pięć sekund.
- Było mi ciężko, ale widziałam, że Marit i Marianna się oddalają. To, że biegły razem, nie tłumaczy, że przegrałam złoto. Opadłam z sił.
- Po przejściu trasy z trenerem powiedziałam, że nie będzie niespodzianek i wygrają najlepsze, bo trasa jest wymagająca. Coś mogłoby się dziać, gdyby była loteria ze smarowaniem.
- Ten bieg przegrałam na własne życzenie, tamten - na życzenie norweskiej taktyki. Ale - tak czy tak - przegrałam.
Nikt nie biegł za mnie i nikt za mnie nie przegrał. Gdybym przegrała o pół minuty, powiedziałabym: "Cholera, ale słaba byłam". Ale prowadziłam przez dziewięć kilometrów, złoto straciłam na ostatnim. Wszystko było pięknie, tylko na końcu zabrakło czterech sekund.
Srebra Justyny są jak złoto. Bjoergen nie do pokonania w Oslo
Na łeb na szyję: Zjazd na Krechę