Jagna Marczułajtis czwarta w snowboardzie po wspaniałej walce!

Przeżywaliśmy emocje chyba większe niż podczas skoków Małysza! Od radości do zwątpienia, znowu radości i - niestety - jęku zawodu. Jagna Marczułajtis wspaniale śmigała między bramkami, ale zajęła ostatecznie czwarte miejsce. A od występu w finale i walki o złoto dzieliło ją kilka metrów...

Jagna Marczułajtis czwarta w snowboardzie po wspaniałej walce!

Przeżywaliśmy emocje chyba większe niż podczas skoków Małysza! Od radości do zwątpienia, znowu radości i - niestety - jęku zawodu. Jagna Marczułajtis wspaniale śmigała między bramkami, ale zajęła ostatecznie czwarte miejsce. A od występu w finale i walki o złoto dzieliło ją kilka metrów...

Pięć bramek do mety, cztery, trzy... Nasze serca biją jak oszalałe. Żółto-czarna deska śmiga koło bramek. Jagna jeździ na desce F2, ale wyglądało jakby między bramkami leciały wojskowe myśliwce F-15 i F-16. Emocje sięgają zenitu. Jagna prowadzi z Isabelle Blanc, zaraz będzie w finale!

Nagle jęk zawodu, zeszyt wypada mi z ręki... Polka leży. W powietrzu fruwają przekleństwa, łapiemy się za głowy.

Po pierwszym przejeździe półfinałowym Jagna traciła 0,03 sek. do rywalki. Czyli tyle, co nic. W drugim odrobiła straty, ale los, zły los, zabrał jej na przedostatniej bramce to, co dał kilkanaście minut wcześniej.

- Jagna widziała kątem oka Francuzkę, na ostatnich metrach chciała jeszcze wyrzucić deskę do przodu, jeszcze przyspieszyć, ale chwila nieuwagi kosztowała ją stratę równowagi i już z tego nie wyszła - żałował trener Piotr Paluch.

Blanc zdobyła później złoty medal. - To mogłam być ja... - powiedziała Jagna dziennikarzom, jeszcze trzymając fason i suche oczy. Ale kiedy zobaczyła trenera Palucha, rzuciła mu się z płaczem i szlochami na szyję.

Było w tym także trochę łez szczęścia, bo jeszcze nigdy polski snowboard nie odniósł takiego sukcesu. W pojedynku ćwierćfinałowym Polka jechała z Austriaczką Marią Kirchgasser, która miała najlepszy czas w eliminacjach. Jagna upadła w pierwszym przejeździe, zgodnie z regulaminem do drugiego przystępowała ze stratą 2,07. To - na tym poziomie - jest praktycznie nie do odrobienia, trzeba by wyprzedzić rywalkę o sześć, siedem bramek.

- Stałem na górze i bardzo się denerwowałem - opowiadał Paluch. - Ale powiem szczerze, że kiedy były w połowie dystansu, zwątpiłem.

My także. Rywalka jechała spokojnie, nie atakowała bramek, omijała je tak, by broń Boże nie dotknąć którejś z nich. Spotkała ją kara za zachowawczą jazdę. Na przedostatniej bramce runęła jak długa.

- Ja już miałem wtedy spakowany plecak, już chciałem zjeżdżać na dół - opowiadał Paluch. - A stojący obok mnie Austriacy mieli ręce w górze. To, co mówili po upadku Kirchgasser, nie nadaje się do druku.

A my na dole szalejmy. Jagna w pierwszej czwórce!!!! Dwie biało-czerwone, wielkie flagi kilku kibiców powiewały na trybunach. Na trybunach cała polska "rodzina olimpijska".

- Trzymajcie za mnie kciuki! - rzuciła dziennikarzom i pomknęła wyciągiem na górę.

Po wyścigach półfinałowych długo trzymaliśmy się za głowy.

- W slalomie gigancie każda partia ciała za coś odpowiada - mówił fizjoterapeuta polskiej ekipy Piotr Trochimiuk. - I tak w głowie każdy zawodnik ma scenariusz trasy. Jak jechać, gdzie trochę ostrożniej, gdzie można przyspieszyć, gdzie zaatakować. Ręce pracują, by utrzymać równowagę, bo każde zachwianie, dotknięcie, muśnięcie bramki grozi upadkiem. No, a w nogach jest siła i moc. Szczególnie mocne muszą być uda. Bo w tej konkurencji bardzo mało jedzie się na "desce". Głównie na krawędziach. Dlatego uda muszą być jak z żelaza. Jagna miała uszyty specjalnie dla niej kombinezon. Jechała bez ochraniaczy na piszczele, tylko ze specjalnymi wkładkami, które chroniły przed uderzeniami. W tym wszystkim nie chodzi o to, by kombinezon był jak najbardziej obcisły, ale jak najwygodniejszy, by nie krępował ruchów.

Na pewno w scenariuszu Marczułajtis nie było kwestii z upadkiem na przedostatniej bramce wyścigu półfinałowego. W pojedynkach o trzecie miejsce i brązowy medal Polka rywalizowała z włoską mistrzynią świata z 1999 roku Lidią Trettel. Pierwszy wyścig Marczułajtis wygrała o 0,17 sek. Brązowy medal było już widać ze startu, choć oczywiście nikomu za wygranie pierwszego przejazdu medalu się nie daje. Do mety było 545 metrów i 27 bramek do ominięcia...

Ale w drugim wyścigu Jagna nie przejechała jeszcze nawet połowy dystansu, a już prysły nadzieje na medal. Marczułajtis padła odbierając sobie i nam radość większą niż tą, które ma się po zajęciu czwartego, najgorszego ze wszystkich, miejsca. A przecież właśnie w tamtym miejscu trasy, w poprzednich wyścigach Jagna doganiała rywalki, odrabiała straty z pierwszej części. Bo trasa była bardzo trudna, a 27 bramek wyjątkowo podkręcone. Slalom zaczynał się spokojnie, ale potem była stromizna. I, uwaga! Kto się za bardzo rozpędził, jak kamikadze wywracał się w środku, gdzie było płasko. I leżał.

- Snowboard, to jest zimowa piłka nożna. Gra błędów... - podsumował trochę zawiedziony, trochę szczęśliwy Trochimiuk.

Robert Błoński z Park City

Czy Polacy w SLC zaskoczą nas jeszcze tak, jak Marczułajtis?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.