M¦ w Lahti. Polacy mistrzami ¶wiata. Schlierenzauer do Małysza: Adam, ponoć wracasz?

- I umiem mówić dzi¶! - krzyczał Piotr Żyła po złotym medalu. Najpierw on wpadł w strefie wywiadów na Dawida Kubackiego, potem na Żyłę - Kamil Stoch. Tak poszły w niepamięć wszystkie zmartwienia z Lahti. Polacy byli jedyn± bezbłędn± drużyn±

- Ja głos zacząłem tracić już na skoczni, a teraz to w ogóle - krygował się Kamil Stoch. Ale usta mu się po dekoracji medalistów w centrum Lahti nie zamykały, podobnie jak tuż po konkursie. Biegał w strefie wywiadów w tę i z powrotem, podskakiwał, zagadywał, żartował. - Od tak dawna o tym marzyłem. Ja miałem w tym konkursie i najlepiej, i najgorzej. Najlepiej, bo nie musiałem skakać daleko. Ale za to musiałem jechać ostatni - mówił Stoch. Gdy siadał na belce w drugiej serii, przewaga Polaków nad srebrnymi medalistami Norwegami była tak duża, że wystarczał mu skok na ok. 112 metrów.

Na scenę, tuż po Marit Bjoergen

Było jasne, że Polacy nie mogą tego zwycięstwa stracić. Że staną wieczorem w Lahti, na scenie zwolnionej chwilę wcześniej przez Marit Bjoergen, odbierającą swoje czwarte złoto z Lahti, i odbiorą swoje złote medale. Dla Kamila to już będzie czwarte złoto po Val di Fiemme i Soczi, ale wyjątkowe. Zawsze powtarzał, że dopiero drużynowe mistrzostwo da mu spełnienie. Już po pierwszej serii, gdy dyrektor Adam Małysz odprowadzał go na wyciąg, nie potrafili ukryć radości, bo Polska miała już 17,4 pkt przewagi. Druga seria była bardzo nerwowa, zwłaszcza w grupie Dawida Kubackiego, gdy wiatr na skoczni zaczął wirować. Ale Polacy i z tego wyszli obronną ręką. A potem został ten ostatni skok. Stoch poleciał na 124,5 m, obstąpili go koledzy z drużyny, popchnęli na nartach w stronę bramki wyjściowej z zeskoku i zaczęło się świętowanie. Polska wygrała z przewagą 25,7 pkt. Cztery lata po pierwszym medalu drużynowym, brązowym w Val di Fiemme, dwa lata po drugim, brązowym z Falun, jest wreszcie złoto.

Lahti, pełnia szczęścia

Ten pierwszy medal, z 2013, wyrwali o 3,7 pkt i dopiero po tym jak Thomas Morgenstern zwrócił uwagę, że sędziowie pomylili się przy liczeniu punktów Norwegom. Polacy zdążyli już wtedy udzielić smutnych wywiadów po konkursie, zanim się dowiedzieli, że jednak to oni idą na podium. Medal z Falun był nieoczekiwany, ale nie naprawił atmosfery w kadrze, nie przerwał kryzysu, który się skończył w 2016 odejściem Łukasza Kruczka. A w Lahti była pełnia szczęścia, zwycięstwo jak na paradzie. Przyjechała najlepsza drużyna sezonu, wygrała z dużą przewagą, nie popełniała błędów, robiła swoje, nawet wiatr obłaskawiła, podczas gdy u rywali była raz euforia, raz dramat.

Małysz: nie wiedziałem, czy oglądać czy iść do toalety

- Jakie to były nerwy. Dramaturgia była straszna. Prowadziliśmy od początku, ale warunki nie pozwalały się cieszyć. Rywale raz odpalali, raz lądowali blisko. Nie wiedziałem czy szukać toalety czy patrzeć na skoki. Po skoku Kamila już mnie nawet przestało wiercić w brzuchu. Najbardziej bałem się skoku Dawida w drugiej serii. Wiatr się zmieniał, dwa razy ściągali go z belki. Nie tyle bałem się o Dawida, co o warunki. Jedni skakali 130 m, a inni 103 m. Miałem odsłuch od trenerów: "Dobrze. Źle. Dobrze. Źle." I tak na przemian - opowiadał Adam Małysz pod sceną dla medalistów. I w tym momencie przerwał mu Gregor Schlierenzauer, spacerujący ze swoim brązowym medalem. - Adam, słyszałem że w przyszłym roku wracasz do rywalizacji? - żartował, składając gratulacje. W Oslo 2011, gdy zostawał mistrzem świata, Schlierenzauer opowiadał nam, że Małysz był jego idolem z dzieciństwa. Gregor był na trybunach w Innsbrucku, gdy Małysz zbliżał się do zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni. Po zwycięstwie Polaka kazał sobie zrobić podobiznę Małysza na piżamie. W sobotę w Lahti, kilka minut po uścisku Gregora i Adama, w tym samym miejscu stanęło czterech mistrzów z Polski, dla których Małysz był idolem, potem kolegą z kadry, człowiekiem który dał dobrobyt ich dyscyplinie, a dziś jest ich dyrektorem w PZN (i ojcem chrzestnym córki Piotra Żyły). - To niesamowita przyjemność, pomagać tym chłopakom. To, że oni tego chcą. I że to wychodzi. Zaje..ście - cieszył się Małysz. Autentycznie dumny, że jego następcy sięgają po sukcesy, które w jego czasach były niewyobrażalne.

Horngacher na uboczu

Niespełna dwa miesiące temu Kamil Stoch został drugim polskim zwycięzcą Turnieju, stojąc na podium z Piotrem Żyłą. Teraz mają pierwsze drużynowe złoto. Ale ten, który ich do tych dwóch sukcesów doprowadził, nie chciał być w sobotę w centrum uwagi. Stefan Horngacher odjechał szybko spod skoczni, trzymał się na uboczu podczas dekoracji. - Już się chyba przyzwyczailiście, że on tak ma. Powiedział, że porozmawia w niedzielę - mówił Małysz.

- A jak ty Dawid będziesz świętować? - zagadnął w pewnym momencie Kubackiego Piotr Żyła. - A chyba sobie Pioter potruchtamy - odpowiedział Kubacki. Ale plany na noc z soboty na niedzielę były dłuższe. - Wprawdzie niczego nie przygotowywaliśmy, żeby nie zapeszać. Ale teraz będzie wielki spontan. Nic już tej porze nie kupimy? To wykorzystamy to co nam zostało - śmiał się Małysz. Jak mówił dostali sporo zaproszeń do świętowania, również zagranicznych, ale wolą zostać w swoim gronie. - Żeby sobie razem popłakać, pośmiać się.

A niedzielę po południu odlecą z Helsinek do Krakowa. Z brązowym medalem Piotra Żyły i całym ładunkiem złota.

Więcej o:
Copyright © Agora SA