Hermann Maier - człowiek autodemolka

Nie żyje. Poniósł śmierć na miejscu. Przez zgruchotanie na drzewie, lodzie, śniegu, betonie. Spłonął - tak zakończyłby się niemal każdy rok kariery Hermanna Maiera i jego brata Alexandra, gdyby nie ich monstrualna siła przetrwania i szczęście w nieszczęściu.

Alexander w porównaniu z Hermannem jest w czepku urodzony. Miał tylko dwa przypadki, w których otarł się o śmierć. 10 listopada 2000 roku wyjechał ze zgrupowania snowboardzistów w Kaprun. 11 listopada spłonęło tam lub udusiło się dymem 155 osób w tunelu kolejki, którą jeździł na stok. W tym samym roku, gdy wracał do domu z francuskiego Tignes, na autostradzie w Niemczech miał wypadek samochodowy. Też wyszedł z niego bez poważnych obrażeń.

Za to słynnego brata Hermanna pech prześladuje dość długo. Wygląda nawet na to, że jest jego najgroźniejszym przeciwnikiem. Ale na dłuższym dystansie epickie zmagania z pechem Austriak wygrywa. Katalog takich pojedynków jest długi.

Po pierwsze, syndrom Osgood-Schlattersche

Zaburzenia kostno-chrzęstne, jakie wykryli lekarze u dorastającego Hermanna, spowodowały mały wzrost i asteniczną sylwetkę (trudno w to dziś uwierzyć!). Bóle kostne zaczęły się w pierwszej klasie słynnej sportowej szkoły średniej w Schladming. Kariera Hermanna, która w podstawówce zapowiadała się świetnie, zatrzymała się raptownie. Wcześniej Maier, który dzięki ojcu instruktorowi (szkółka Maierów nadal działa we Flachau) jeździł na nartach od trzeciego roku życia, uznawany był za wielki talent - wygrywał weekendowe zawody dla dzieci, które w Salzburger Skiwelt odbywają się co tydzień, i był oczywiście członkiem szkolnej kadry.

To właśnie przez syndrom Osgood-Schlattersche Hermann potrzebował później tak wiele czasu, aby wedrzeć się do czołówki. Gdy absolwenci liceum w Schladming robili kariery - np. kolega z ławki Christian Mayer zdobył medal na igrzyskach w Lillehammer w 1994 r i Puchar Świata w slalomie gigancie w 95 r - on mozolnie toczył walkę o powrót do pełni zdrowia i formy.

Kto wie, czy niedoceniane dziś pokonanie choroby, nie jest jego najważniejszym zwycięstwem. Bóle dorastania skończyły się, ale Maier już był w innej rzeczywistości. W 1987 roku został pomocnikiem murarza.

Po drugie, igrzyska w Nagano

To było najbardziej spektakularne zwycięstwo Maiera nad pechem. Jak doszło do tego, że Austriak w ogóle mógł je odnieść? Przecież od 1987 roku życie Hermanna bardziej przypominało sen schizofrenika. Marząc o karierze i jednocześnie wątpiąc w sukces, od początku jesieni do końca wiosny każdą wolną chwilę spędzał na nartach, łapał kilka wolnych godzin od nauczania turystów w szkółce ojca i ćwiczył slalomy, układając własne trasy. Ale latem, gdy niektórzy koledzy ćwiczyli w Chile na lodowcach, on kładł nowe warstwy cegieł pod coraz to nowe apartamentowce i hotele w Salzburger Skiwelt.

Trenerzy austriackiej kadry długo nie zauważali zawodnika, który w latach 1993-95 wielokrotnie wygrywał mistrzostwa Tyrolu, Salzburga, Karyntii - nie tylko w super-G i gigancie, ale też w slalomie. (Co ciekawe, w zjeździe wtedy nie zwyciężał!).

Dopiero w 1995 roku mógł wystartować w mistrzostwach Austrii - wyjechał na trasę z numerem 141! Był 18. i wreszcie trafił do kadry na Puchar Europy. Małe zwycięstwo dało mu poczucie pewności, że marzenia o wielkiej karierze nie były mrzonkami. Pierwszym efektem było rzucenie kielni w kąt. - Ostatnią cegłę położyłem 26 października 1995 roku o godz. 15 - powiedział uśmiechnięty w 1998 roku w Nagano po ceremonii medalowej.

Choć wcześniej zdobył Puchar Świata, to dopiero w Japonii stał się sławny. I jest chyba pierwszym narciarzem, który stał się sławny nie z powodu dwóch medali, które zdobył, ale stylu, w jakim nie zdobył jednego. Podczas zjazdu - pierwszej konkurencji w Nagano - na pierwszej muldzie wykatapultowało go w japoński błękit. Bruzda, jaką zrobił głową w śniegu, miała 20 m długości. Przebił trzy siatki ochronne. To dlatego, że styl jazdy Maiera przypomina rosyjską ruletkę, jeśli chodzi o szczęśliwe zakończenia, szarżę husarii z Kasprowego, jeśli chodzi o impet. Sam Hermann przyznał, że jechał "trochę za szybko".

- Ten upadek zabiłby każdego z nas. A ten facet wstał, spojrzał w kamerę i powiedział: "I'll be back". Dlatego nazywamy go "Herminator" - tak "Terminator", czyli Arnold Schwarzenegger, przedstawił krajana w studiu NBC podczas "The Tonight Show with Jay Leno".

Austriak rzeczywiście wrócił - zdobył w ciągu tygodnia złote medale w super-G i gigancie. Ale do NBC trafił dzięki wypadkowi, a nie z powodu medali.

Po trzecie, motocykle mogą zabić

W 2001 roku Maier był na szczycie kariery, bijąc rekordy - a to wyrównał osiągnięcia legendarnego Ingmara Stenmarka (13 zwycięstw w sezonie), a to kończył rywalizację w PŚ, mając niemal dwukrotnie więcej punktów niż następny zawodnik w klasyfikacji generalnej - w sumie Maier mógł dostać zawrotu głowy. A przed nim już rysowały się w perspektywie sukcesy w igrzyskach w 2002 roku w Salt Lake City. Był wielką gwiazdą. W oświetlonym halogenami i laserami studiu Olimpiastunzpunkt w Obertauern, gdzie ćwiczą najlepsi (i najbogatsi) sportowcy nie tylko z Austrii, Maier pracował jak szalony - 60 godzin tygodniowo. Gdyby ktoś w tym czasie chciał z nim przeprowadzić wywiad? Niemożliwe. Przecież ćwiczył, otoczony "baby sitterami", jak określa trenerów, masażystów, rzeczników. Trzeba przyznać, że treningi były dla niego zawsze niezłą wymówką - unikał rozmów z dziennikarzami, jak mógł, a jak już go dorwali, odpowiadał monosylabami. Bo Hermann nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Oto fragment rozmowy z Petrą Weschelsberger, długoletnią sympatią "Hermanna", dla "Outside Online".

Co "Hermann" robi, gdy przyjeżdża do Flachau?

- Trenuje i trenuje, do ostatniego wyciągu. Potem dzwoni i mówi, że jest sakramencko głodny.

Co lubi jeść?

- Makarony i ser. Potrafi pochłonąć trzy talerze. Potem ogląda TV.

Co?

- "Jasia Fasolę". Kompletnie go rozkłada. Bardzo lubi też kino akcji. Wszystko co ze Stallone jest dobre.

Jakiej słucha muzyki?

- Żadnej. No, nie lubi, po prostu.

Lubi za to motocykle. Na początku sierpnia 2001 roku Maier wyfasował sobie w Salzburgu piękny motor. Bestia miała tylne koło szerokości pół metra, siodełko na wysokości kolan, przerobiony silnik harleya davidsona, a długość dobre dwa i pół metra.

22 sierpnia w środę wrócił z Chile, gdzie przez trzy tygodnie pracował na lodowcu w Portillo. W piątek o godz. 20 wyjechał z Obertauern do Flachau na swoim harleyu davidsonie. Dystans - 30 km. Wjechał do Radstadt, jechał Bundesstrasse, wpadł jak tajfun w Salzburgerstrasse i już wyjeżdżał z miasta, nabierał dużej prędkości - Maier lubi prędkość, to wiadomo - kiedy mercedes przed nim prowadzony, jak później się okazało, przez 73-letniego niemieckiego kierowcę skręcił w lewo. Maier próbował uniknąć zderzenia, rzucił motorem, ale zaczepił prawą nogą o zderzak samochodu i poleciał daleko, razem z ważącym ponad 200 kg motorem na sobie.

Następną rzeczą, jaką "Hermann" pamiętał, to sufit szpitala w Radstadt, gdzie najpierw go przewieziono, i uczucie ulgi, że jest ktoś, kto się nim zajmuje. Helikopterem przetransportowano go do kliniki w Salzburgu, gdzie sześciu ortopedów pod przewodnictwem profesora Arthura Trosta operowało go przez siedem godzin. - Noga Maiera została praktycznie zmielona. Poza wielokrotnym otwartym złamaniem kości pozrywane zostały niemal wszystkie mięśnie. Rany były tak rozległe, że musieliśmy dokonywać przeszczepów skóry z ramienia. Szok operacyjny był dla organizmu tak wielki, że w pewnym momencie przestały pracować nerki - tłumaczył Trost.

Aby zespolić kość, wprowadzono blisko 36-centymetrowy tytanowy pręt (został wyjęty z ciała dopiero w lutym tego roku, rekonwalescencja po tym zabiegu trwała cztery tygodnie), na który jakby nanizano pogruchotane kości prawej nogi. W gigantycznej ranie znaleziono odpryski farby z mercedesa i harleya, poza tym złamanie było otwarte, czyli połamane kości przebiły skórę - groziło więc zakażenie, nawet amputacja.

W porozumieniu z rodziną lekarze postanowili utrzymywać Maiera w stanie sztucznej śpiączki. - Kiedy się obudził się, zobaczył, że wciąż ma nogę. To go bardzo uspokoiło - powiedział lekarz.

16 września wyszedł ze szpitala o kulach.

18 grudnia w Obertauern założył po raz pierwszy narty. Biegowe. - To cudowne uczucie - powiedział.

23 grudnia zezwolono mu na pierwszy zjazd - z Achterjet we Flachau. - Ale jak turysta, pamiętaj - przypominali mu lekarze.

20 lipca następnego roku dołączył do kadry austriackiej trenującej w Zermatt, a w sierpniu wyjechał na obóz do chilijskiego Portillo. I tam znowu nabawił się kontuzji - tajemniczej, bo nigdzie nie można znaleźć szczegółów.

4 grudnia zapłacił mandat za przekroczenie prędkości. Policja wygrała krótki pościg. Jechał z prędkością 140 km/godz. przy ograniczeniu do 100.

14 stycznia 2003 roku, niemal 17 miesięcy po wypadku, po raz pierwszy wystartował w Pucharze Świata. Był 31. w Adelboden w Szwajcarii, zaledwie 0,05 s od czasu zapewniającego finałowy, drugi przejazd w gigancie.

13 dni później wygrał w supergigancie na słynnym Streifie w Kitzbühel. Za metą płakał ze wzruszenia - on, "Herminator". "Herminatory" nie płaczą.

W lutym w mistrzostwach świata w Sankt Moritz zdobył srebro w super-G.

A dwa tygodnie temu zwyciężył w pierwszym od wypadku biegu zjazdowym.

- To facet z innej planety. "Das Monster". "Herminator" - znowu mówią o nim przeciwnicy.

Nie, nie. Hermann nie jest "Das Monster". Ktoś, kto już na łóżku szpitalnym, nie wiedząc do końca, jak to będzie z jego nogą, zasuwa na ręcznym cykloergometrze, aby dojść do formy, nie zasługuje na określenie "Das Monster". "Potwór"? To słowo sugeruje proste wyjaśnienie.

Maier to ktoś, kto chce wygrać, do nieprzytomności. Zawsze, ze wszystkimi, w każdych okolicznościach.

Również z fatum.

Hermann Maier

Zwycięstwa w zawodach Pucharu Świata - 44

Podium PŚ - 72

W 10 PŚ - 97

Pozycje w klasyfikacji ogólnej PŚ

95/96 - 106

96/97 - 21

97/98 - 1

98/99 - 3

99/00 - 1

00/01 - 1

Mistrzostwa świata

1999, Vail - 1. w zjeździe, 1. w super-G

2001, St. Anton - 2. w zjeździe, 4. w gigancie, 3. w super-G

2003, St, Moritz - 8 w zjeździe, 2 w super-G

Igrzyska olimpijskie

1998 Nagano - 1. w gigancie, 1. w super-G

W 1987 roku został pomocnikiem murarza. Ostatnią cegłę położył 26 października 1995 roku o 15. W 1998 roku był mistrzem olimpijskim

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.