Soczi 2014. Kalla biega jak Bóg

Kiedy Justyna Kowalczyk będzie biegała w sprintach drużynowych z Sylwią Jaśkowiec, ona będzie kumulowała energię na najtrudniejszy start igrzysk w Soczi. Do tej pory w każdym z trzech występów zdobywała medal, a w ostatnim dała popis, po którym narciarski świat padł do jej stóp. - Charlotte biegła jak Bóg - mówi o Kalli jej koleżanka ze szwedzkiej sztafety, Anna Haag. - Jeszcze nie widzieliście szczytu mojej formy. Dopiero się rozkręcam - zapowiada Szwedka. Sprint drużynowy bez Kalli, ale z Kowalczyk w środę od godz. 10.40. Transmisja w TVP, relacja na żywo w Sport.pl

Dla niespełna 27-letniej Kalli Soczi to drugie igrzyska w karierze. Cztery lata temu w Vancouver już w debiucie zdobyła złoty medal, wygrywając bieg na 10 km stylem dowolnym. Później przez lata nie potrafiła wbiec na podium żadnego z ważnych, indywidualnych startów. Krążki wielkich imprez zdobywała tylko w startach drużynowych.

Niewykonalne nie istnieje

W takich sprintach jest wciąż jeszcze aktualną wicemistrzynią igrzysk z Haag, a z Idą Ingemarsdotter wywalczyła w nim srebro ubiegłorocznych mistrzostw świata i złoto poprzednich, rozegranych w 2011 roku w Oslo.

Na Krasnej Polanie Kalla drużynie już się przysłużyła. Do tej pory w biegach sztafetowych zdobyła z koleżankami dwa srebra i jeden brąz mistrzostw świata, teraz wywalczyła dla Szwecji olimpijskie złoto. Kiedy ruszała na ostatnią zmianę, do prowadzących Finki Kristy Lahteenmaki i Niemki Denise Hermann traciła 26 sekund. - Czekałyśmy na jej finisz, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. To było szalone, ona biegła jak Bóg - mówi o Kalli Haag. To ona zanotowała do rywalek taką stratę, jakiej właściwie nikt na dystansie ledwie pięciu kilometrów nie ma prawa odrobić. Ale Kalli chyba nikt nie powiedział, że tego się nie da zrobić. I ona to zrobiła.

Po tym wspaniałym biegu Szwedzi są pewni, że ich gwiazdę stać w Soczi na absolutnie wszystko. I żałują, że nie pobiegnie ona w sprincie drużynowym z Ingemarsdotter, bo po właśnie takim duecie spodziewaliby się kolejnego złota.

- Charlotte jest trochę zmęczona. Dlatego szansę na zdobycie swojego medalu dostanie Stina Nilsson [w indywidualnym sprincie, w którym Kalla nie startowała, 20-latka była dziesiąta, ze Szwedek lepsza od niej okazała się tylko piąta Ingemarsdotter] - tłumaczy trener Mattias Persson.

Kalla do odpoczynku ma pełne prawo. W Soczi w skiathlonie (7,5 km "klasykiem" + 7,5 km "łyżwą") przegrała tylko z Marit Bjoergen, na 10 km stylem klasycznym ustąpiła jedynie niezłomnej Justynie Kowalczyk. Teraz chce być najlepsza.

Czy sobota, przedostatni dzień igrzysk, tak jak one całe, będzie popisem Szwedki?

Dziś nie ma znaczenia, że Kalla biegu na 30 km nie wygrała nigdy, że tylko jeden z dziewięciu startów na tym dystansie (liczymy wszystkie z Pucharu Świata, igrzysk i mistrzostw świata bez względu na styl, który w nich obowiązywał) skończyła na podium (drugie miejsce w PŚ w Oslo, w 2008 roku). Bo Szwedka pisze nową historię, jest w takiej dyspozycji, w jakiej nie była nigdy.

- Już dawno zaplanowałam wszystko tak, by moja forma była najwyższa właśnie na ten start. Odpuszczam sprinty, żeby się nie męczyć. Wszystko idzie po mojej myśli, czuję, że dopiero się rozkręcam - tłumaczyła przed sztafetą. Jak już wiemy - nie kłamała.

Fryzjer, spa, Bolt i król

Powyższa wypowiedź jest jedną z niewielu, na jakie podczas tych igrzysk szwedzka gwiazda się zdecydowała. Sztab Kalli dba o to, by dziennikarze jej nie męczyli. Multimedalistce w Soczi nie brakuje niczego. Ma czas na spotkania z mamą i dwiema siostrami, wyjścia do fryzjera i gabinetu kosmetycznego, a nawet na odpoczynek w spa. - Psychicznie czuję się znakomicie - zapewnia. I nie ma powodu, by jej nie wierzyć.

Właśnie nad uwolnieniem rezerw ukrytych w psychice Szwedki mocno popracowano przed igrzyskami. - Charlotte jest silniejsza niż jej się wydaje. Musi tylko pozbyć się tego respektu dla rywalek, który ją paraliżuje - tłumaczył w listopadzie najdłużej pracujący z nią szkoleniowiec, Magnus Ingesson. Z kolei Persson, czyli guru stylu klasycznego, który od lata trenuje zawodniczkę i były mistrz "czystego klasyku" Mats Larsson, który też jej pomaga, już po pierwszych startach w olimpijskim sezonie przekonywali, że technicznie "łyżwa" Kalli jest lepsza od tej, jaką jeździ Bjoergen, a jej "klasyk" przewyższa już ten, jakim biega Kowalczyk.

W program budowania wielkiej Kalli na Soczi zaangażowała się też Ingemarsdotter. Sprinterka pracowała z koleżanką nad finiszem, przekonując, że ta na ostatnich metrach musi być jak Saint Bolt, czyli nie rozglądać się nerwowo, tylko być pewną, że nikt nie jest w stanie jej zagrozić.

Właśnie tak Kalla zachowała się na finiszu sztafety, co z trybun stadionu na Krasnej Polanie oklaskiwał król Szwecji Karol XVI Gustaw. Monarcha zobaczył, jak jego zawodniczki i dzień później jego zawodnicy zdobywają złote medale w biegach drużynowych. Dla Szwecji to były pierwsze zwycięstwa na igrzyskach w Soczi. Są tym cenniejsze, że obie sztafety sąsiadów z Norwegii znalazły się poza podium. Król się ucieszył, uwierzył, że Kalla sięgnie po jeszcze jedno złoto, ale teraz będzie jej kibicował już tylko sprzed telewizora.

Bo nawet on wie, że mistrzyni nie wolno przeszkadzać.

Procedury chronienia Kalli przed światem szefowie reprezentacji opracowali i przećwiczyli już w grudniu. - Po świetnych wynikach w Kuusamo i Lillehammer Charlotte stała się celem wszystkich naszych mediów. To przekroczyło granice zdrowego rozsądku. Nawet wewnętrzne wydawnictwa szwedzkiej poczty, morskiej służby ratunkowej oraz magazyny kynologiczne proszą o umówienie wywiadu z nią do świątecznego wydania - denerwował się rzecznik ekipy, Torbjoern Norvall. A kierownik reprezentacji Rikard Grip wyjaśniał, że ulubienica mediów, która zawsze była do ich dyspozycji, teraz dla własnego dobra będzie nieuchwytna.

Szwecja czeka na rewanż

Plan się powiódł, do Soczi Kalla szykowała się w spokoju i teraz widać efekty. Zresztą, widać też efekty innych planów, które Szwedzi wcielili w życie. Kalla dużo skorzystała na wspólnych, przedsezonowych treningach z Marit Bjoergen i Therese Johaug. Norweżki już wiedzą, że zrobiły błąd, zapowiadają, że kolejnych obozów z rywalką nie będzie. Ich nerwy są zrozumiałe, Bjoergen w Soczi zdobyła dotąd tylko jedno złoto, Johaug - jeden brąz. Do niedawna obie uchodziły za faworytki biegu na 30 km, teraz w notowaniach znajdują się za Kallą i za Kowalczyk.

Szwedka ma taki komfort, jakiego wszyscy mogą jej pozazdrościć. W ośmiu startach na igrzyskach w karierze wywalczyła aż pięć medali. Dlatego nawet jeśli w sobotę nie zdobędzie kolejnego, w swoim kraju i tak będzie bohaterką.

A to znaczy, że po sezonie już raczej nikt i nic nie uchroni jej od szalonej radości rodaków.

W 2010 roku, po zdobyciu pierwszego olimpijskiego złota, był taki dzień, że pół Szwecji siedziało przed telewizorami i patrzyło, jak Kalla biegnie na nartach po sztucznym śniegu, mając obok tor, a na tym torze goniącego ją kłusaka. Koń, o którym pisano książki, rekordzista świata mający na koncie 201 wygranych gonitw z 234, w jakich wystartował, dostał godną rywalkę. Kalla prowadziła aż do 99. metra biegu na "setkę". - Wygrał rzutem na taśmę. Kiedyś chciałabym się zrewanżować - rzuciła wtedy zawodniczka. Teraz taki rewanż obejrzeć chcieliby pewnie nie tylko Szwedzi. Bo Kalla to dziś ewidentnie biegaczka mocniejsza niż przed czterema laty. A może nawet mocniejsza niż koń.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.