Soczi 2014. Sześć prac Marit Bjoergen

Ma być norweską gwarancją złota, Michaelem Phelpsem tych igrzysk, gonić za wszystkimi możliwymi medalami od pierwszej olimpijskiej soboty do ostatniej. Wahała się, ale zaryzykuje. Może następnych igrzysk już nie będzie?

Coś w nią wstępuje, gdy przypina narty. Wychowała się na nich, zjazdówkach i biegówkach. Byłaby pewnie dobra w każdym sporcie, za jaki by się wzięła. Grała w piłkę ręczną i też szło jej znakomicie, ale gdy trzeba było wybierać, została przy nartach. Bez nich, jak mówią trenerzy, wcale się na zgrupowaniach kadry nie wyróżnia. Ani najszybsza w sprawdzianach biegowych, ani najbardziej wytrzymała. Ale przychodzi czas śniegu, najważniejszych wyzwań, i jest nieuchwytna.

Jej narzeczony Fred Borre Lundberg, też kiedyś kolekcjoner złotych medali, tylko w kombinacji norweskiej, mówi, że to nie jest typowa sportsmenka ze szczytu, twarda i przejęta tylko sobą. Taka się staje dopiero po sygnale do startu, jest wtedy bezlitosna. Ona sama opowiadała niedawno, jak bardzo panikuje w drodze na start, że czuje się cała sztywna, brzuch ją boli, marzy o tym, żeby móc powiedzieć kierowcy: "zawracaj do hotelu". A potem są narty i jest dobrze. Może dać się koleżankom wyszumieć w mistrzostwach Norwegii, jak ostatnio Therese Johaug, ustąpi nawet Johaug miejsca w hierarchii najlepiej zarabiających biegaczek, ale złota wielkich imprez nie odpuści. Może mieć kryzysy formy, infekcje, zwątpienia, wycofywać się z Tour de Ski albo w ogóle do niego nie stawać, ale gdy przychodzą mistrzostwa świata albo igrzyska, od czterech lat zawsze jest gotowa na czas.

Wyzwanie przyjęte

Zdążyła z formą nawet rok temu do Val di Fiemme, choć jeszcze tydzień przed mistrzostwami świata wydawała się pogubiona, wycofała się wtedy z ostatniego przed MŚ biegu w Davos. A potem zbierała złoto za złotem. Razem cztery plus piąte srebro. Chce kolekcji medali również z Soczi. Wczoraj potwierdziła, że planuje wystartować we wszystkich sześciu konkurencjach. Najdłużej wahała się przy sprincie stylem dowolnym, ale też spróbuje. Początek pościgu już w sobotę, bieg łączony, w którym jest mistrzynią olimpijską i świata.

Wie, że nie zbierze całego złota, wcześniej wspominała, że wystarczy jej jedno indywidualnie. Po podwójnym zwycięstwie w Toblach w ostatni weekend apetyt pewnie jej się wyostrzył. Teraz to rywalki muszą się obawiać, Marit sprawia wrażenie, jakby presja jej w ogóle nie dotyczyła, na jeden z pierwszych treningów dała się przywieźć na skuterze śnieżnym, cała rozbawiona. Ale nie na tyle, żeby obiecać wzięcie zamachu na sześć zwycięstw w 15 dni, to jednak nie jest w biegach wyzwanie na ludzką miarę. Zwłaszcza w pierwszej części igrzysk, gdy trzeba będzie biegać bardzo często. Spróbuje, zobaczy, jak będzie szło, może jeszcze skoryguje plan. Wie, że Justyna Kowalczyk, nawet z bolącą stopą, marzeń o sukcesach w Soczi nie porzuciła. Wie też, jaką presję bierze na siebie tą deklaracją o sześciu startach. Tora Berger też taką złożyła. Ale biatlon jest bardziej nieprzewidywalny, to w Bjoergen Norwegowie widzą główną gwarancję złota. Przyjęła wyzwanie.

Chce mieć ładną klamrę dla kariery, w której było już siedem medali olimpijskich, w tym trzy złote, 19 z mistrzostw świata, w tym 12 złotych, i rekordowe 64 zwycięstwa w Pucharze Świata. W Pyeongchang na igrzyskach za cztery lata Marit się teraz nie widzi. Na pewno chciałaby dobiec do Falun, na mistrzostwa świata za rok. Co będzie potem, jeszcze nie wie. Może wreszcie czas na powiększenie rodziny. Niedawno z Lundbergiem przeprowadzili się do nowego mieszkania na Holmenkollen. Norweska bonanza w biegach narciarskich pozwoliła jej zarobić na nagrodach za sukcesy i umowach sponsorskich tyle, że o przyszłość nie musi się martwić.

Przy ulicy mistrza

Już z poprzedniego mieszkania, na ulicy Olafa Bulla, gdzie były niedalekimi sąsiadkami z Therese Johaug, miała na treningi na trasach Holmenkollen niedaleko. Teraz mieszka przy Thorleifa Hauga, potrójnego mistrza olimpijskiego pierwszych zimowych igrzysk w Chamonix, w biegach i kombinacji. I trasy ma właściwie tuż za progiem domu. Jak opisuje w rozmowie z "Wyborczą" Mette Bugge, dziennikarka "Aftenposten", która przygotowywała niedawno duży tekst o prywatnym życiu Bjoergen i Lundberga, nie ma w tym domu wielu pamiątek po sportowych sukcesach, choć pod jednym dachem mieszka razem 20 mistrzostw świata i olimpijskich, a Lundberg ma od 16 lat medal Holmenkollen za zasługi dla narciarstwa klasycznego. Był królem kombinacji norweskiej w pierwszej połowie lat 90., indywidualnym mistrzem świata z 1991 roku, mistrzem olimpijskim z 1994 z Lillehammer. Jest od Marit starszy o 11 lat, ona miała 14, gdy on wygrywał w Lillehammer. Oglądała to w telewizji, w rodzinnym domu w Rognes, pamięta go jak machał flagą po zwycięstwie.

Pięścią w stół

Poznali się na mistrzostwach świata w 2005 r., podczas pierwszego szczytu jej kariery, gdy w Oberstdorfie zdobyła trzy złota, srebra i brąz, a na czwartym miejscu w biegu na 30 km przybiegła za nią mało jeszcze znana Polka Justyna Kowalczyk. Lundberg już wtedy układał sobie życie po karierze, dziś jest m.in. właścicielem firmy, która specjalizuje się w promocji zdrowego stylu życia. Marit też chciałaby się tym zajmować po zakończeniu kariery. Już teraz pomaga mu przy różnych akcjach promocyjnych. Gdy Bjoergen może trenować w Oslo, ćwiczą razem po kilka razy w tygodniu. Marit przyznaje, że na razie wszystko w ich związku musi się jeszcze kręcić wokół jej startów.

Teraz to Fred kibicuje jej przed telewizorem, czasem bijąc pięścią w stół, jak ostatnio podczas Tour de Ski, gdy odpadała w ćwierćfinale sprintu. Zawsze się obawia, że coś się jej nie uda, przed sprintami najbardziej. Przeżyli razem i chude lata, gdy Marit z igrzysk w Turynie wracała bez złota, z MŚ w Sapporo bez indywidualnego medalu, z MŚ w Libercu w 2009 r. bez medalu w ogóle. Musiała wtedy swoje sportowe życie wywrócić do góry nogami, żeby od 2010 r. wrócić odmieniona. Zmienić sposób trenowania, rytm startów. Tak, leki na astmę też zmienić, na mocniejsze. Ale przecież sprowadzanie jej sukcesów tylko do tego, tak jak sukcesów Justyny tylko do wojny polsko-norweskiej, to absurd, na który sobie ani one dwie, ani biegi narciarskie nie zasłużyły.

Wszystkie debiutujące w Soczi konkurencje! Kliknij, aby obejrzeć zdjęcia

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.