Tajner dla Gazety: Małysz naładowany jak akumulator

Małysz będzie wśród tych, którzy o medale powalczą. Ale czy zdobędzie złoto, czy pokona Hannawalda? Wróżką nie jestem - mówi przed rozpoczęciem MŚ w Predazzo trener Apoloniusz Tajner.

Robert Błoński: Denerwuje się Pan?

Apoloniusz Tajner: Już nie. Nie mam czym. Jestem przekonany, że zrobiliśmy wszystko, co trzeba. Doprowadziliśmy zawodników do optymalnej dyspozycji. To pokazały ostatnie treningi. Mam nadzieję, że skoczą tak, jak potrafią najlepiej. Od nikogo nie oczekujemy cudów. A jak będzie? Trudno powiedzieć. Podczas zawodów włączają się inne czynniki: pogoda, stres, wiatr... W dodatku mistrzostwa i olimpiada rządzą się swoimi prawami i wyniki są zaskakujące.

Czyli mistrzem świata może zostać ktoś tak nieoczekiwany jak Simon Ammann w Salt Lake City?

- Tak. To są pojedyncze konkursy, zdarzyć się może wszystko. Być może kogoś wyniesie wiatr na 133-135 metr i wtedy będzie po zawodach. Jak będzie na skoczni cisza i spokój, na pewno łatwiej jest przewidzieć kandydatów do medalu. W Val di Fiemme zwykle do południa wieje pod narty. A po południu, czyli w porze konkursów, lekko w plecy. Oznacza to w miarę równe szanse dla wszystkich. I to będzie dobre dla Adama.

Czyli Adam Małysz jest faworytem tych mistrzostw?

- Nie, nie jest. Faworyci to przede wszystkim Hannawald. Natomiast Adam będzie wśród tych, którzy o medale powalczą, bo skacze na odpowiednim poziomie. Ale czy zdobędzie złoto, czy pokona Hannawalda? Wróżką nie jestem. Wierzę jednak, że mocno zaznaczy swoją obecność.

Czy jakiekolwiek znaczenie ma to, że rok temu Adam wygrał w Val di Fiemme dwa konkursy Pucharu Świata?

- Nie ma żadnego. Znamy jednak skocznię, warunki atmosferyczne, bo trenujemy tam dwa-trzy razy w roku.

Hannawald fatalnie wypadł w ostatnim przed MŚ konkursie w Willingen. Czy 36. miejsce może mieć jakiś wpływ na jego psychikę, formę?

- Tam nie pozwolił mu skoczyć wiatr. Wiał tak mocno, że zagrażał bezpieczeństwu zawodników. To narobiło sporo szkody w psychice skoczków. Czekali trzy godziny na oddanie skoku i to w warunkach zagrożenia... Zdawali sobie sprawę, że konkurs był kontynuowany tylko ze względu na tysiące kibiców na dole oraz wymogi telewizji. Tam mógł się zdarzyć wypadek.

36. lokata Hannawalda to nie spadek formy, tylko kiepski wiatr. On mu nie pozwolił skoczyć dalej. A Kasai i Miyahirę poniósł daleko, bo to nie są zawodnicy na wygrywanie w tej chwili. Przecież Liegl także był w czwartej dziesiątce, a Ahonen w połowie trzeciej.

Hannawald nie powinien skakać. On jest po kontuzji, wiedział, że najmniejszy błąd może spowodować odnowienie się urazu i to dwa tygodnie przed mistrzostwami. Ja uważam, że on tam skoczył, by się nie przewrócić, by mieć to z głowy. Był w dużym stresie, ale w psychice mu to nie zostało, bo nie skakał na cały regulator. A Adam, i ja też, mamy duży spokój wewnętrzny. Tamte konkursy, z których wyłączyliśmy Adama, nie "narozrabiały" w PŚ. Stratę można jeszcze odrobić. My za to dobrze wykorzystaliśmy tę przerwę na treningi...

Kto oprócz Hannawalda będzie się liczył na MŚ? W tym sezonie stawka jest bardzo wyrównana, aż 12 zawodników wygrywało konkursy PŚ.

- Ja bym już nie chciał, by o wszystkim decydował wiatr. Niech wygrywają najlepsi. Jeśli pogoda nie spłata figla, najmocniejsi będą ci doświadczeni zawodnicy. Takich jak Adam jest jednak wielu, a medale na MŚ tylko trzy. Coraz lepiej skacze Widhoelzl, może obudzić się Schmitt czy Matti Hautamaeki. Ahonen? No, nie wiem, nie wiem. Chyba ten błysk z początku sezonu ma już za sobą, ale poczekajmy.

Wracając jeszcze do przygotowań. Dlaczego zawsze przed najważniejszymi zawodami jeździcie do austriackiego Ramsau?

- Bo tam jest najlepsza skocznia K-90 w Europie Środkowej. Zbudowana według najnowszych parametrów zaledwie sześć lat temu. Nigdy tu za bardzo nie wieje, a jeśli już, to w normie.

Zaczęliśmy przyjeżdżać do Ramsau w czerwcu 1999 roku. I jesteśmy tu średnio trzy-cztery razy w roku. No i w pensjonacie pana Zygmunta Nicewicza czujemy się jak w domu. Niczego nie brakuje, zawsze jest dla nas miejsce. Mamy do dyspozycji saunę, siłownię. Jesteśmy odseparowani od wszystkich. Poza tym trening jest bardzo efektywny, od wyciągu nie trzeba nigdzie chodzić, wspinać się, jak to jest w wielu miejscach. Tu zawodnicy schodzą w dół.

Poza tym wszystkie najważniejsze konkursy - olimpiada czy MŚ - rozgrywane są zawsze w drugiej połowie sezonu. Wtedy zawodnicy są już "oskakani" z obiektami K-120. A na normalnych skoczniach, dziewięćdziesiątkach, można wygładzić ewentualne błędy czy niedoróbki, popracować nad techniką. Na mniejszej skoczni zawodnik lepiej wszystko czuje, łatwiej doprowadzić go do optymalnej formy.

Te treningi na K-90 to Pana wymysł? Czy też wszyscy tak postępują?

- To mój punkt widzenia. Nie wiem, jak robią inni, np. Niemcy. Austriacy skaczą na K-120.

A jak się Pan czuł przed MŚ w Lahti dwa lata temu? Kiedy Adam skakał lepiej? Wtedy czy teraz?

- Czuję się podobnie - spokojny i opanowany. Co do drugiej części pytania (długa chwila zastanowienia)... Wtedy chyba prezentował się troszeczkę lepiej, ale teraz też wszystko jest w porządku.

W tym sezonie Adam skakał nierówno, do tego brakowało mu błysku. Zawsze ktoś był od niego lepszy. Czy ten błysk, o którym często Pan wspomina, wróci?

- Robiliśmy wszystko, aby tak się stało. A czy się uda? Przekonamy się niedługo. U Adama występowała rzeczywiście nierówność. Albo skakał dobrze w kiepskich warunkach, albo nie umiał wykorzystać korzystnego wiatru. I stąd decyzja o niestartowaniu w Willingen. Miała przywrócić stabilizację.

Jest różnica między Małyszem z początku lutego a obecnym?

- Spora. Kipi energią. Jest pełen radości, chęci do życia, skakania. Wygląda jak dobrze naładowany akumulator. I kto wie, czy to nie będzie decydujące podczas tych mistrzostw...

Doktor Jerzy Żołądź mówił, że dla niego mistrzem świata jest ten, kto zdobywa PŚ. A przecież zawody w Val di Fiemme różnią się od innych konkursów tego sezonu tym, że nagrodą za zwycięstwo nie jest 100 pucharowych punktów i kilkanaście tysięcy franków szwajcarskich premii, tylko złoty medal i mistrzostwo świata. Czy Pana zdaniem to sprawiedliwe?

- Są pomysły, by zrezygnować z mistrzostw i wzorem Formuły 1 mistrzem świata zostawał ten, kto wygrywa Puchar. Droga do tego daleka, bo tradycja w skokach jest głęboko zakorzeniona.

Nie boi się Pan o swoją posadę? Jeśli Adam nie zdobędzie medalu...

- (śmiech) Nie boję się. Nic złego się w grupie nie dzieje. Atmosfera jest dobra, pracujemy najlepiej, jak potrafimy. A uśmiecham się dlatego, że doszły mnie słuchy o tym, że od wyników na MŚ zależeć będzie dalsza moja praca z zawodnikami. Co mogę zrobić? Powtórnie się uśmiechnąć. Trudno powiedzieć, co się stanie, ale podejrzewam, że mnie za bardzo o zdanie nikt pytać nie będzie. Nie chcę tego tematu rozwijać, sumienie trenerskie mam czyste. A zresztą poczekajmy na zawody.

Nie trzęsę się ze strachu przed niczym. Bo ta posada to nie jest moje "być albo nie być" pod względem finansowym. Chciałbym jednak osiągnąć sukces, i to bardzo, by jako trener nie zawieść oczekiwań. Do tej pory udawało nam się z każdej wielkiej imprezy przywozić medale. Przygotowywaliśmy się może trochę niekonwencjonalnie, ale efekty były. I w Lahti, i na igrzyskach. Teraz znowu, trochę wbrew opinii większości, zrezygnowaliśmy z ostatnich startów... Ale po to, by jak najlepiej przygotować się do startu. I mam nadzieję, że się uda.

Kto zostanie mistrzem na dużej skoczni?
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.