Hannawald: Megasupergenialnie!

- Jestem dumny, że mogłem oddać taki świetny skok i pobić rekord skoczni przed tak fantastyczną publicznością. Polscy kibice sprawili, że nie zapomnę tych zwycięstw do końca kariery - mówi Sven Hannawald.

Michał Pol i Robert Błoński: Rok temu mówił Pan, że występ w Zakopanem - gdy przyjęto Pana gwizdami i buczeniem - był dla Pana piekłem. Jak opisałby Pan swoje odczucia w tym roku?

Sven Hannawald: Fantastyczne! Niepowtarzalne! Megagenialne! I moje długie skoki, zwłaszcza ten pierwszy w sobotę, i ta reakcja publiczności, którą jestem wzruszony, to wszystko jest jak jedna wielka bajka.

Co ma dla Pana większą wartość: zwycięstwa i rekord Wielkiej Krokwi czy przyjęcie przez polskich kibiców, którzy skandowali "Hanni, Hanni" na zmianę z "Adam Małysz, Adam Małysz"?

- Nie zapomnę tej atmosfery do końca kariery. Jestem po prostu superszczęśliwy. Polscy kibice zrobili jeden wielki fantastyczny spektakl. To wielka promocja naszej dyscypliny. Wielkie, wielkie dzięki!

Oczywiście ze swego pierwszego skoku w sobotę też jestem zadowolony. Kiedy wychodzi taki skok, zawodnik czuje, że właśnie dla czegoś takiego poświęcił całe życie tej dyscyplinie. Zapomina się o wszystkich negatywach, problemach, jakie się kiedykolwiek miało. A w sobotę jeszcze wszystko złożyło się w jedną całość: skok megabomba i wspaniali, wspaniali widzowie.

Czy po gwizdach z ubiegłego roku bał się Pan, jak będzie tym razem?

- Liczyłem, że tym razem kibice będą wobec mnie fair, ale nie byłem tego pewien. W końcu Polski Związek Narciarski i Niemiecki wiele pracowały w lecie, żeby przełamać bariery. Uczestniczyliśmy we wspólnych obozach z polskimi skoczkami. Nigdy w życiu nie spodziewałem się jednak, że zostanę przyjęty tak serdecznie. W sobotę, kiedy tuż przed moim skokiem odpalona została raca, przebiegły mnie trochę ciarki, jak to się skończy. Ale potem była już tylko jedna wielka euforia. Wielkie pozytywne zaskoczenie. Jestem wam wdzięczny, że mogłem przeżyć coś takiego.

Po drugim skoku wyjechał Pan na środek skoczni i ukłonił się publiczności. Czy to był spontaniczny gest, czy zaplanował Pan, że tak właśnie odwdzięczy się za doping?

- Niczego nie planowałem, bo nie mogłem przewidzieć, że uda mi się wygrać zawody i skoczyć tak dobrze. Zachowałem się zupełnie spontanicznie. Musiałem jakoś podziękować tej rzeszy kibiców za to, że stworzyła dla mnie taki niezapomniany wieczór. Mogłem tylko w ten sposób, bo przecież nie mógłbym uścisnąć ręki i rozdać autografów wszystkim, którzy by chcieli.

Po sobotnim konkursie niedzielna niemiecka prasa napisała, że zawarł Pan pokój z Polakami...

- Ja nigdy nie miałem problemów ani żadnych złych stosunków z Polską i Polakami. Tylko z pewną grupą kibiców, nie znających obyczajów ponujących na skoczni, którzy w dodatku nadużywali alkoholu. Gwizdali na mnie i wyzywali, ale ja dobrze wiedziałem, że nie cała Polska jest przeciwko mnie. Dostałem zresztą mnóstwo listów z przeprosinami od polskich fanów. Dziś jednak wszystko jest zapomniane. Po dwóch tak fantastycznych konkursach już cieszę się, że za rok znów wrócę do Zakopanego i będę mógł tu startować.

Muszę dodać, że wielkie uznanie należy się obu panom prowadzącym show pod skocznią. Świetnie potrafili pokierować nastrojami widzów, podgrzewali atmosferę podczas każdej przerwy i stworzyli fantastyczny spektakl. Myślę, że nawet Niemcy mogliby się od organizatorów zawodów w Zakopanem wiele nauczyć.

Który to dla Pana rekord skoczni w karierze i czy ma to dla Pana jakieś szczególne znaczenie, że ustanowił go Pan właśnie na skoczni w Zakopanem?

- Ile? Nigdy dosyć! Ale moim celem nie jest bicie rekordów, ale po prostu zwycięstwa. Choć oczywiście przyjemnie jest ustanawiać rekord, bo to oznacza, że skoczyło się perfekcyjnie, tak jak jeszcze nikt dotąd na danym obiekcie. Ale też że miało się niebywałe szczęście do warunków atmosferycznych, śniegu itd., bo to wszystko musi się zgrać. Z rekordu w Zakopanem cieszę się zaś szczególnie, bo bardzo lubię tę skocznię, a też ta publiczność zasługiwała na szczególne potraktowanie. Dla takich widzów chce się bić rekordy.

Tym fenomenalnym skokiem na 140 m udowodnił Pan, że żeby lecieć daleko, wcale nie trzeba austriackich superstrojów, których im wszyscy tak zazdroszczą...

- Sam strój nigdy nie wystarcza do zwycięstwa. Miałem wspaniałe warunki atmosferyczne, które zgrały się z perfekcyjnie wykonanym skokiem. Dlatego poleciałem tak daleko.

Adam Małysz powiedział, że z Pańską techniką i formą można było polecieć na Wielkiej Krokwi o wiele dalej niż 140 m...

- Moja technika rzeczywiście pozwala mi lecieć daleko i ja też czuję, że mógłbym skoczyć np. 145 m. Ale, jak mówiłem, bardzo ważne są jeszcze warunki atmosferyczne.

Skacze Pan tak, jakby w lecie nie przeszedł żadnej operacji kolana i szybko odrobił Pan straty do czołówki Pucharu Świata. Może nie warto rezygnować ze startów w trzech konkursach w Japonii, co planuje reprezentacja Niemiec?

- To dla mnie samego wielkie zaskoczenie, że tak szybko doszedłem do formy po operacji. Na pewno pomaga mi to, że rezygnuję ze startów w eliminacjach. Nie myślę jednak o dalszej części sezonu, zawsze koncentruję się tylko na najbliższych zawodach. O japońskie plany najlepiej zapytać trenerów, bo to oni zadecydują.

Co jest obecnie Pana najsilniejszą stroną: siła, technika, psychika? A co najsłabszą?

- Jestem technikiem i technika to moja najmocniejsza strona. Pozwala mi wygrywać konkursy nawet teraz kiedy nie jestem w najlepszej kondycji fizycznej. Dlatego cały czas pracuję nad techniką i ją udoskonalam.

Czy Pana zdaniem Adam Małysz ma szanse na trzecie zwycięstwo z rzędu w generalnej klasyfikacji Pucharu Świata? Jak dotąd jeszcze się to nikomu nie udało.

- To oczywiście niewykluczone. Czeka nas jednak jeszcze wiele odsłon w tym sezonie. Mistrzostwa świata w Val di Fiemme, które rządzą się swoimi prawami, mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Kulm. Zawsze powtarzam, że w tej dyscyplinie ciężko coś przewidzieć i zaplanować, bo zbyt wiele rzeczy nie zależy wyłącznie od formy samego zawodnika. Adam pokazuje, że formę ma co raz bardziej stabilną. Może nawet najbardziej stabilną ze wszystkich, bo choć nie wygrał zawodów w Pucharze Światan jest w czołówce od początku sezonu. Dlatego jest jedym z faworytów do końcowegpo zwycięstwa.

A gdyby Adamowi się udało, które osiągnięcie byłoby najbardziej wybitne - te trzy Puchary Świata z rzędu, pańska wygrana w zeszłorocznym Turnieju Czterech Skoczni ze zwycięstwami w każdym konkursie czy dwa złote medale olimpijskie Simona Ammanna w Salt Lake City?

- Nie da się przesądzić, które z tych zwycięstw ma najwyższą rangę. Każdy z tych triumfów to coś wielkiego i niepowtarzalnego. Ale zwycięstwo w całym Pucharze Świata oznacza, że zawodnik był najlepszy, miał najbardziej stabilną formę przez cały sezon. Jeśli Adamowi się uda, oznaczać to będzie, że był najlepszy i najrówniejszy przez ostatnie

trzy lata.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.