Po Turnieju Czterech Skoczni: Na fali z Małyszem

Od frustracji i zniechęcenia, przez nadzieję, do radości i euforii. I dezorientacji. Adam Małysz i jego skoki od początku sezonu nie dają nam spokoju.

Niby jest kiepsko, za chwilę wspaniale, jeszcze później słabo, aż wreszcie Polak kończy Turniej Czterech Skoczni na trzecim miejscu. Czy ktoś zna odpowiedź, o co w tym wszystkim chodzi?

Po pierwszym skoku Adama w Bischofshofen oglądaliśmy czubki swoich butów. Zniechęceni, zrezygnowani. Po drugim euforia. To był znowu ten Adam. Dołożył w drugiej serii wszystkim, skoczył jak za starych dobrych czasów. I nic mu nie przeszkadzało - ani wiatr, ani kiepska prędkość (poniżej 90 km/h), ani skocznia w Bischofshofen. Nic. Widzieliśmy tylko jego zdenerwowaną, wkurzoną - bo to przeambitny sportowiec - twarz. I moc wreszcie była z nim. Tylko dlaczego, do diabła, skoczył tak tylko raz?

Nikt nie ma do Małysza większych pretensji za osiągnięcia w tym sezonie. Polak wciąż jest w czołówce. Osiem razy był w pierwszej szóstce, raz siódmy, dwukrotnie w drugiej dziesiątce.

Jednak trzeba powiedzieć otwarcie: na razie - nie wiadomo na jak długo - możemy zapomnieć o Małyszu sprzed dwóch lat. Wątpliwe, by ktokolwiek jeszcze kiedyś przez tyle miesięcy przeskakiwał rywali o kilkanaście metrów, wygrywał w takim stylu jak Adam wtedy. To raczej nie do powtórzenia.

Czy jest jednak szansa na to, byśmy zobaczyli jeszcze Adama w takiej dyspozycji jak na początku poprzedniego sezonu, kiedy z pierwszych dziewięciu konkursów PŚ wygrał sześć i zapewnił sobie praktycznie drugi z kolei triumf w klasyfikacji generalnej PŚ? Naszym zdaniem - tak. Wszyscy jednak wokół Adama powinni przestać się szamotać i mówić o złych wiatrach, kiepskich najazdach, za długich bądź za krótkich progach, decydować o zmianie kombinezonu (jednego dnia genialny, następnego za gruby). Nie ma co "ściemniać". Lepiej zagrać w otwarte karty, jak trener Apoloniusz Tajner po konkursie w Oberstdorfie: "Ja już nie mam koncepcji, co powiedzieć". Zabrzmiało to o wiele wiarygodniej niż każde inne tłumaczenie.

Jeśli potrzeba Adamowi odpoczynku i paru dni treningów, by "poczuł próg", niech odpocznie. Niech nie jedzie do Liberca, tylko do ulubionego Ramsau i potrenuje kilka dni. Nie zdobędzie po raz trzeci z kolei Pucharu Świata? Trudno. Nie udało się to jeszcze nikomu w historii. Pewnie, że życzymy tego Adamowi z całego serca, o tym marzymy, chcemy mu pomóc i mamy - wciąż - nadzieję. Ale jeśli coś jest poza zasięgiem sportowca, to nic na to nie poradzimy. Ani my, ani zawodnik, ani trenerzy.

Bo Małysz już teraz, w trakcie kariery, może być pewien, że tego, co zrobił, nikt nigdy mu nie zapomni. Nawet gdy nie będzie już wygrywać i tak zawsze wszyscy będą pamiętać jego cudownie wzruszające, poruszające, ściskające i sympatyczne gesty: uśmiech i ukłon do ziemi, gdy wygrał Turniej Czterech Skoczni; bułkę z bananem; dwa medale olimpijskie; ucałowanie otulonej śniegiem ziemi na Wielkiej Krokwi, gdy rok temu wygrał w Zakopanem zawody Pucharu Świata.

Chodzi tylko o ty, by - jeśli coś jest nie w porządku, po prostu o tym mówić otwarcie. Adam Małysz, Apoloniusz Tajner, Piotr Fijas, doktorzy Jerzy Żołądź i Jan Blecharz mają u wszystkich taki kredyt zaufania, że lepiej, gdyby zamiast owijać w bawełnę, otwarcie mówili o tym, że coś jest nie tak. Nikt się nie pogniewa, nie obrazi. Niech w końcu powiedzą, jak to jest z tą sylwetką dojazdową Adama. Jesienne treningi w tunelu aerodynamicznym dały efekt. W Oberstdorfie Małysz na progu był szybszy nawet od Svena Hannawalda. Co z tego, skoro to Niemiec wygrał, a Polak był 13. A później, jak mówił nasz orzeł, "zacząłem skakać po swojemu [czytaj zmieniłem trochę sylwetkę, bardziej byłem pochylony - red.] i odleciałem".

Zresztą po tym, co Małysz zrobił w drugim skoku w Bischofshofen, można tylko powiedzieć: "Wiem, że nic nie wiem". Jak ma tak skakać dalej, niech nie robi żadnej przerwy, niech jedzie i startuje wszędzie, gdzie się da. Jednak pamiętajmy, że w Bischofshofen Małysz oddał nie tylko fenomenalny drugi, ale też fatalny pierwszy skok. W sumie w całym turnieju z ośmiu skoków miał cztery słabsze (dwa w Oberstdorfie, jeden w Innsbrucku i jeden w Bischofshofen). Na szczęście miał też cztery na tyle świetne, by nasze nastroje co chwila falowały. I tym razem nie skończyło się źle.

Copyright © Agora SA