Minister Sportu Adam Korol: WF był święty. Teraz tendencja jest odwrotna

- Rozmawiam ze znajomymi nauczycielami, przekonując, że nie mogą pracować na pół gwizdka. Muszą się starać, zaszczepiać pasję. Nawet jeśli nie wychowają wielkiego piłkarza, to sprawią, że ktoś będzie lubił się ruszać. I poda to dalej - mówi Minister Sportu Adam Korol.

Dominik Szczepański: Co by powiedział wioślarz Adam Korol ministrowi sportu?

Adam Korol: "Panie ministrze, kondycja polskiego sportu nie jest tak zła, jak się o niej mówi".

Skąd u pana taka opinia?

- Zbudowało się we mnie szersze spojrzenie na sport. Najpierw postrzegałem to z perspektywy zawodnika. Gdy przestałem wiosłować zawodowo, zostałem nauczycielem WF-u, a więc sport u podstaw, u najmłodszych. Jednocześnie nawiązałem współpracę z Polskim Związkiem Towarzystw Wioślarskich i zostałem koordynatorem programu kadry narodowej B. Chcieliśmy wyłowić najbardziej uzdolnioną sportowo młodzież i stworzyć jej lepsze warunki do treningu niż mają w klubach.

Taka praca daje satysfakcję, bo efekty są szybko widoczne. Przez trzy lata pracowałem z gimnazjalistami i licealistami. Fajnie obserwować, jak się zmieniają i zaczynają wiedzieć, czego chcą. Powinni ich szkolić najlepsi, którzy od razu będą przekazywać dobre wzorce.

Pokonali rowerami 50 tys km. Tak wygląda WF w warszawskiej szkole podstawowej

A dlaczego z Igrzysk Olimpijskich wracamy z 10, a nie 20 medalami?

- W Polsce nie trenuje jeszcze tyle dzieci, co na Zachodzie. W związku z tym, mamy mniej kandydatów na wyczynowych sportowców. Spód piramidy to sport powszechny, środek - półamatorski, szczyt to wyczyn. Podstawa jest wciąż zbyt mała, ale nie zgadzam się, że polski sport przeżywa kryzys. Mamy mistrzów świata w siatkówce, brązowych medalistów w piłce ręcznej, w piłce nożnej idzie coraz lepiej, w Soczi zrobiliśmy najlepszy wynik w historii zimowych igrzysk. Tych medali jest dużo.

Ktoś może powiedzieć, że jeśli byłoby więcej pieniędzy, to byłoby lepiej. Moim zdaniem nie należy tego w ten sposób przeliczać. Kiedyś pieniędzy nie było, a sportowcy radzili sobie dobrze.

Jak mierzyć polski sport - liczbą medali, procentem ćwiczących na wf-ie, czy wskaźnikiem otyłości Polaków?

- Z tego, co słyszę, wszystkim chodzi tylko o medale. Nie mówimy, ile osób jest aktywnie fizycznych. Proszę spojrzeć na to, co dzieje się w biegach masowych, zawodach triatlonowych czy rowerowych. To fenomen. Na niektóre biegi zapisy kończą się w kilka godzin po otwarciu list. Ludzie zaczynają odczuwać potrzebę ruchu.

Głównie dwudziestoparolatkowie i starsi, a nie dzieci. Wśród nich przyszłych wyczynowców pan nie znajdzie

- Wiadomo, że nie będą mistrzami, bo za późno zaczynają. Biegają, bo chcą dobrze wyglądać, czuć się zdrowo, mieć o czym porozmawiać w pracy. Opowiadają sobie o startach, treningach, modzie biegowej. To duża zmiana w mentalności. Kiedyś tego nie było. Co roku biorę udział w imprezie "Gdańsk biega". To bieg rodzinny na 3 km, bez pomiaru czasu. W pierwszej edycji sześć lat temu przyszło 400 osób. Rok temu 4 tysiące. Pierwsza edycja maratonu gdańskiego? Dwa tysiące miejsc rozeszło się w tydzień.

Świadomość potrzeby sportu jest coraz większa. Ci ludzie, którzy mają teraz dwadzieścia kilka lat i wkręcają się w bieganie za chwilę założą rodziny i pasję zaczną przenosić na dzieci.

Chce pan oprzeć przyszłość polskiego sportu na biegach masowych?

- To tylko przykład, ale ważny. Bieganie to jedna sprawa, ale program jest kompleksowy. Za moment wchodzimy do szkół z programem lekkoatletycznym dla gimnazjów i klas ponadgimnazjalnych oraz z zajęciami piłki ręcznej. Mamy szkółki piłkarskie i klasy sportowe. Mamy się na czym oprzeć.

Berek, guma, hola-hop. Nauczycielu, wyciągnij dzieci z ławek

Był pan na pięciu igrzyskach olimpijskich, w sporcie wyczynowym spędził 20 lat. Jak pan ocenia relacje z ministerstwem sportu?

- Ludzie zapamiętają nas - Konrada Wasielewskiego, Marka Kolbowicza, Michała Jelińskiego i mnie - jako mistrzów olimpijskich z Pekinu. Droga była jednak kręta, nie zawsze wygrywaliśmy. Często wracaliśmy bez medalu, ale nie wyobrażam sobie, że mógłbym mieć pretensje do ministerstwa sportu za osiągnięty wynik, bo to sprawa wyłącznie moja i sztabu. W mistrzostwach świata startowałem od 1995 do 2012 roku. Stypendium zawsze uzależnione jest od miejsca na dużych imprezach. Kiedy nie mieliśmy wyników, zarabialiśmy mniej. Nigdy nie zabrakło nam jednak środków na zgrupowanie. Broniły nas wyniki, bo prezentów nikt nikomu nie dawał.

Igrzyska w Londynie, 217 sportowców z Polski. Dużo. Medali 10. Mało?

- Tyle, na ile nas było stać. Cały system szkolenia w Polsce opieramy na kilku etapach. Istnieją klasy sportowe, szkoły sportowe, szkoły mistrzostwa sportowego, akademickie centra szkolenia sportowego, wojskowe centra szkolenia sportowego. Wreszcie są kadry narodowe. To dobry model, trzeba tylko do sportu zachęcić dzieci. W najbardziej medialnych dyscyplinach nie mamy z tym problemu, ale medale olimpijskie najczęściej zdobywamy w dyscyplinach mniej popularnych: wioślarstwie, pływaniu, kajakarstwie. Te dyscypliny trenuje garstka, a przez pryzmat zdobytych przez nich medali, oceniamy cały polski sport.

To może trzeba zmienić model szkolenia i skupić się na kilku dyscyplinach, w których mamy szansę rywalizować ze światem?

- Chińczycy zdobywają medale, bo mają bardzo dużo trenujących zawodników. Sport jest dla nich szansą wyrwania się z biedy. U nas też tak kiedyś było. Ale czy to dobry model? Gdyby taki był, to Chińczycy zdominowaliby każdą dyscyplinę na świecie. Model brytyjski to duże pieniądze, ale też świadomość społeczna, od małego, że sport jest ważny. W kilka priorytetowych dyscyplin wpompowali olbrzymie pieniądze, mają z nich dużo medali, ale nie wiem, czy ten model sprawdziłby się u nas.

Zalęknieni rodzice hamują rozwój swoich dzieci. Kochasz? Zaufaj!

Nie potrzebujemy rewolucji?

- System szkolenia jest w porządku.

Jakby miał pan 10 lat, to co by pan zmienił w polskim sporcie? Od czego zaczął?

- Gdy ja chodziłem do szkoły unikanie WF-u było obciachem. WF był święty. Teraz tendencja jest odwrotna. Trzeba dotrzeć do świadomości dzieci, rodziców i nauczycieli, bo wina leży pewnie po środku. Rozmawiam ze znajomymi nauczycielami, przekonując, że nie mogą pracować na pół gwizdka. Muszą się starać, zaszczepiać pasję. Nawet jeśli nie wychowają wielkiego piłkarza, to sprawią, że ktoś będzie lubił się ruszać. I poda to dalej.

Inna sprawa to zapewnienie środków dla zawodników, którzy osiągają najlepsze wyniki. Nie powinni się zastanawiać, czy będą mieli pieniądze na wyjazdy i sprzęt. Nie mogą się rozpraszać, mają trenować. Musimy pracować nad dołem i górą tej piramidy sportu.

A czy my w ogóle musimy być potęgą sportową? Może zbyt wiele wymagamy?

- Przede wszystkim nie powinniśmy się wstydzić tego, co osiągamy w wyczynowym sporcie. Przykład wioślarski. Wioślarstwo jest w USA bardzo popularne, ma ogromne tradycje na uniwersytetach, uprawia je pewnie kilkaset tysięcy ludzi. Gdy Amerykanie przyjeżdżają na mistrzostwa świata, nie zdobywają gradu medali. Jeden, dwa, czasem trzy. To tyle, co my. A u nas wioślarstwo trenuje około 1000 osób.

Uważam, że jak na tą liczbę osób, która uprawia regularnie sport, radzimy sobie bardzo dobrze.

Jak pan wyobraża sobie polski sport za 10 lat?

- Chciałbym, żeby więcej Polaków uprawiało jakąkolwiek dyscyplinę, a na igrzyskach reprezentacja nie liczyła 217 osób, a ponad 300. Bez upowszechniania sportu u podstaw, to będzie trudne.

Zdaje pan sobie sprawę, że może być pan ministrem tylko przez kilka miesięcy, do wyborów parlamentarnych? Jak coś zmieniać z taką świadomością?

- Nie ma za bardzo czego zmieniać. Polski sport nie potrzebuje rewolucji.

Nie czuje Pan, że jest wykorzystywany do doraźnego celu politycznego. Wizerunkowego Złoty medalista, Dominator, ba szef Dominatorów.

- Tu nie chodzi o politykę, ale o sport. Jak powszechnie wiadomo nie jestem politykiem. Chcę działać na rzecz polskiego sportu. Myślę, że właśnie tym kryterium kierowała się premier Ewa Kopacz powołując mnie na to stanowisko.

Trwają zapisy do III edycji WF-u z Klasą

Akcja wspiera nauczycieli w rozwijaniu kultury fizycznej uczniów i przyczynia się do wypracowania pomysłów na nowoczesne lekcje. 1 września ruszyła druga edycja, która potrwa do 31 sierpnia 2015 roku. W programie uczestniczy 1500 szkół. Program prowadzony jest przez Centrum Edukacji Obywatelskiej we współpracy z "Gazetą Wyborczą" i Sport.pl, współfinansowany ze środków Ministerstwa Sportu i Turystyki. Program objęty jest honorowym patronatem minister edukacji narodowej oraz ministra sportu i turystyki. Więcej o akcji przeczytasz na stronie www.wfzklasa.pl .