Kto by nie chciał wygrać na Stadionie Olimpijskim, potem pojechać do Warszawy, a na koniec polecieć do Melbourne, aby zobaczyć na własne oczy najlepszych na świecie? Chyba każdy, ale to jeszcze nie powód, żeby zapomnieć o tym, co w tenisie na trochę niższym poziomie wydaje się najcenniejsze. We Wrocławiu nikt o tym nie zapomniał, dzięki czemu wszyscy doskonale się bawili, a tenis stał się świetnym pretekstem do jeszcze jednego towarzyskiego spotkania na korcie.
Wszystkie turnieje kwalifikacyjne KIA Soul Open mają te same cele pośrednie. Pierwszym jest awans do ćwierćfinału. Kto nie da rady, ten w niedzielę może się wyspać, a na korty wrócić już tylko dla jeszcze jednej wspólnej fotografii. Drugi, chyba najważniejszy, to miejsce w półfinale. W tym roku tylko po cztery najlepsze pary z każdej eliminacji zachowują marzenia o podróży z rakietą na drugi koniec świata. Celem trzecim, aby adrenalina całkiem nie opadła, jest zwycięstwo w turnieju kwalifikacyjnym.
W mikście, w deblach zresztą też, na jedno zwycięstwo pracują dwie osoby. Piotr Jaros woli odwrotne proporcje - podczas turnieju w Gołuchowie sam sobie zdobył dwa puchary, startując w dwóch konkurencjach. Nie on jeden wpadł na ten pomysł, ale tylko jemu udało się wygrać wszystkie mecze. W finale kategorii open pokonał Pawła Aszyka 6:2, 6:1, natomiast w kat. +35 wygrał z Krzysztofem Zubrzyckim 6:4, 6:7, 6:4. Andrzej Bednarz wybrał towarzystwo tylko rówieśników po pięćdziesiątce i spisał się jak na najwyżej rozstawionego przystało - w finale 7:5, 6:1 z Krzysztofem Kużdrzałem.
To nieprawda, że ostatnio wszystkim tenisistkom tylko miksty w głowie. W Radomsku stawiły się trzy singlistki. Puchar ST Woy zdobyła Grażyna Wojtala, która nie podzieliła się z koleżankami nawet jednym setem.
Panów chętnych do wygrania kategorii otwartej było dokładnie tylu, ile miejsc w drabince, więc do nikogo nie uśmiechnął się wolny los. Nikt też nie uśmiechał się na myśl o pojedynku z Maciejem Bańdo, który potwierdził rankingową kolejność i także wygrał bez straty seta - w finale 6:2, 6:1 z Mikołajem Mielcarzem.
W kat. +45 numerem nie do pokonania była natomiast dwójka, wpisana przy nazwisku Arkadiusza Wojtali. Wynik finału ze Zbigniewem Popieluchem identyczny jak w kat. open.
Uczestnicy turnieju o Puchar Burmistrza Gminy Rymanów mieli zezowate szczęście. Sześciu spośród dziesięciu graczy nie zadowoliło się samym singlem i zgłosiło się jeszcze do debla. I tak się złożyło, że każda para musiała spotkać się także po przeciwnej stronie siatki. Z partnerami własnym i cudzymi najlepiej poradził sobie Józef Krzysztyński - zwycięzca obu konkurencji. W finale singla pokonał Jakuba Lorenca 4:6, 6:1, 7:5.
W gminie Zebrzydowice też lubią tenis. Osiem par rywalizowało najpierw w dwóch grupach, więc nikt nie powie, że sobie nie pograł. Najdłużej i najlepiej grali Piotr Cebula i Marcin Mazgaj, a nieco gorzej (6:7, 3:6) Lucjan Penkala i Marek Wiśniewski. Dla pokonanych był to nieudany rewanż za wcześniejsze porażki w singlu - Wiśniewski przegrał z Cebulą w pierwszej rundzie, a Penkala w finale.
Ponadprzeciętną frekwencję odnotowali organizatorzy już czwartego w tym turnieju o Grand Prix Toyoty w Olsztynie. Spośród 16 zawodników najlepszy okazał się Michał Smoczyński, który w najważniejszym pojedynku imprezy zwyciężył Przemysława Zielińskiego 6:4, 6:4.
Kolejne zawody z cyklu Grand Prix Warszawy Amatorek przebiegały pod znakiem rywalizacji rutyny z młodością. W finale spotkały się Ewa Karwowska, mistrzyni Polski w kat. +55, oraz Zuzanna Wróblewska, dla której był to dopiero trzeci start w rozgrywkach atp. Mecz skończył się po 21, a kto mógł i chciał zostać na kortach tak długo, ten na pewno nie żałował. Skończyło się na 6:4, 3:6, 6:3 dla 21-latki.
Więcej o Amatorskim Tenisie Polskim - czytaj tutaj ?