Po chwilowych turbulencjach w trzysetowym meczu drugiej rundy Wimbledonu z Caty McNally wydawało się, że spotkanie z Danielle Collins będzie dużo trudniejszym sprawdzianem dla Igi Świątek. Tymczasem Polka oddała Amerykance, z którą dwa miesiące temu zaliczyła bolesną przegraną na ulubionych kortach ziemnych, zaledwie pięć gemów, zwyciężając 6:2, 6:3. Zdaniem Wojciecha Fibaka to właśnie 54. rakieta świata - obok Jeleny Ostapenko - jest jedyną zawodniczką w tourze, która tak dobrze potrafi zmieniać rytm gry i atakować serwis czwartej zawodniczki rankingu WTA. W rozmowie ze Sport.pl były tenisista wskazuje, dlaczego tym razem Collins nie była żadnym zagrożeniem dla Polki i jak ta ostatnia mogła dodatkowo wykorzystać na swój użytek ten mecz.
Wojciech Fibak: Jest kilka pozytywnych wieści. Pierwsza, że Iga zaczyna lubić trawę. Jej forhend też zaczyna funkcjonować na tej nawierzchni, bo to był dotychczas największy problem. Pokazała to już trochę w Bad Homburg i w poprzednich meczach w Londynie. Naprawdę wydaje się, że Iga zaczyna się czuć komfortowo na trawie. Kolejna dobra wiadomość jest taka, że jednak zniknęła, wyparowała Jelena Rybakina. Gdyby Iga miała wskazać, na którą z wszystkich dziewczyn by nie chciała na tej nawierzchni trafić, to pewnie byłaby to właśnie Rybakina. A jej już nie ma. Ale Clara Tauson też jest bardzo wszechstronna, doświadczona, z dużym talentem i potencjałem. Przeszkadzały jej kontuzje, ale teraz w pełnej krasie powraca. To będzie pewnie najtrudniejszy mecz Igi z wszystkich dotychczasowych w tym turnieju. Zawsze wierzyłem, że kiedyś Iga wygra Wimbledon, no to może...
Może to zrobi wcześniej, niż myślimy. Coś jest na rzeczy. Niektórzy mówią, że teraz wreszcie u Igi funkcjonuje serwis. Że teraz lepiej się porusza. Ale to nie tak. Z tym nigdy nie było problemu. Jedyny duży defekt to był jej forhend. Ale Rafael Nadal też potrzebował kilku lat, aby się z trawą polubić i oswoić. U Igi nie zaszła żadna zmiana techniczna. Ale tym razem udało jej się wypracować to, czego nie było w poprzednich latach - właściwy timing. W Bad Homburg popełniała jeszcze dużo błędów z forhendu, ale już widać było, że jakiś proces się zaczyna i ten timing się stabilizuje. A dziś było fenomenalnie - 15 uderzeń wygrywających i tylko 10 niewymuszonych błędów. A jeszcze niedawno tych drugich miała na trawie 30-40 i to głównie były zepsute forhendy.
To była ta sama Collins, tylko że nic się nie układało po jej myśli.
Tak, Iga nie pozwalała jej na nic. Tak trafiała serwisem i sprytnie serwowała w ciało, że Amerykanka nie mogła nic zrobić. Bo jej jedyną szansą jest wybicie z rytmu Igi. A teraz albo podejmowała zbyt dużo ryzyka, albo Iga ją zaskakiwała, blokowała. A przecież Collins pewnie wygrała swoje dwa poprzednie mecze tutaj i jest jedną z najlepszych tenisistek na szybkich nawierzchniach ostatnich lat. Niby ma klucz na pokonanie Igi - właśnie tymi returnami, łamaniem rytmu gry... A jak one się pożegnały? Bo tego nie widziałem. W miarę miło?
Nie, zupełnie nie. Nigdy nie podejrzewam jej o takie rzeczy.
Myślę, że ona po prostu powiedziała wtedy to, co myślała. Była niezadowolona, sfrustrowana i dała temu upust. Ale zupełnie nie podejrzewałem jej o jakieś brudne gierki. Natomiast Iga szacunek już ma, ale gdybym mógł coś zasugerować, to jeśli chce zdobyć więcej serc, to mogłaby następnym razem podbiec do Collins, gdy ta się przewróci. Telewizja uwielbia takie rzeczy, szczególnie BBC. Pokazywaliby to cały czas. Ta najbardziej koneserska publiczność - a taka jest na Wimbledonie i w Paryżu - czeka właśnie na takie gesty. Albo np. na reakcję uśmiechem, przyklaśnięciem lub kciukiem w górę po jakimś magicznym zagraniu rywalki, kiedy na trybunach trwa owacja na stojąco. A Caty McNally takim zagraniem się popisała w drugiej rundzie.
Iga jest arcytwardzielem na korcie i walczy o każdy punkt, ale takie gesty w niczym by jej nie przeszkodziły, a to się zapamiętuje. Miliony ludzi oglądają mecze takie jak ten sobotni. Ja kiedyś wręczyłem rakietę papieżowi, a ten powiedział, że zagramy na korcie trawiastym w Watykanie. Ostatecznie do tego nie doszło, ale potem we Włoszech i Francji byłem znany jako "profesor papieża". Novak Djoković teraz właśnie empatią dla przeciwnika i różnymi miłymi gestami zdobywa serca i jest coraz bardziej lubiany. Aryna Sabalenka ma to w sobie naturalnie - uśmiecha się, śmieje. Iga też, ale dopiero po meczu. Wtedy jest taką ujmującą szczebiotką.
Nie, Danielle Collins nie musi się z niczym oswajać. Danielle Collins jest wyjadaczką, bywalczynią. Gdyby chodziło np. o Hailey Baptiste, to można mówić o tym, że ją to sparaliżowało. Bo potrafi grać stylowo i atakować z głębi kortu, ale w meczu z Mirrą Andriejewą nie mogła nic ugrać. Była właśnie usztywniona tym, że pierwszy raz w życiu gra na takiej arenie. Ale przecież Collins takich meczów rozegrała już dziesiątki.
Tak. Clara zawsze była bardzo wszechstronną tenisistką i niebezpieczną. To będzie inny mecz niż ten sobotni. Bo Collins zawsze lubi grać szaleńczy tenis i stosuje ekstremalnie ryzykowne rozwiązania, ekstremalnie ryzykowne. Szczególnie z Igą, bo wie, że nie biega tak szybko jak Polka, więc próbuje grać na jedno uderzenie. Jest kwestia tego, czy trafia, a poza tym teraz Iga psuła jej wszystkie scenariusze mądrym serwowaniem tak, że rozbił się cały projekt. Czułem, że tak będzie. Do tego Iga pokazała, że jej forhend funkcjonuje. Chyba nigdy na trawie nie miała tak, by w meczu z jedną z najlepszych tenisistek na świecie popełnić tylko 10 błędów i to na trawie. To jest fenomenalna statystyka.
Nie, nie, aż tak to nie sądzę. Uważam, że to będzie najtrudniejsze spotkanie Igi, ale oczywiście z silnym wskazaniem na nią. W tej chwili naprawdę idzie jak burza.
Na pewno drabinka jest otwarta. Półfinał to pewnie Jekaterina Aleksandrowa, Mirra Andriejewa lub Emma Navarro. Naprawdę można patrzeć na to z dużym optymizmem. Byłoby wspaniale.
Nie. I rzeczywiście - patrząc na drabinkę Igi - wygląda na to, że to może być jakaś absolutna bomba. To wisi w powietrzu. No ale najpierw jeszcze niech pokona Tauson. Samsonowa gra podobnie jak Aleksandrowa, a ta potrafi być niebezpieczna na trawie z tymi płaskimi uderzeniami.
Tak, mało kto się spodziewał tego, że to odrodzenie, ten prawdziwy renesans nastąpi w Wimbledonie.