Katarzyna Kawa to w tym momencie piąta najlepsza tenisistka z Polski. Bezkonkurencyjna jest tu oczywiście Iga Świątek, która zajmuje drugie miejsce na liście WTA. Dalej mamy na 27. miejscu Magdalenę Fręch i na 33. Magdę Linette oraz na 125. – Maję Chwalińską.
Kawa błysnęła kilkanaście dni temu w drużynowym turnieju Billie Jean King Cup w Radomiu. Pod nieobecność Świątek i Fręch pokonała dużo wyżej notowaną i dużo bardziej utytułowaną Szwajcarkę Jil Teichmann. A tuż przed występem dla Polski Kawa zanotowała świetny turniej w Bogocie.
W kolumbijskiej imprezie rangi WTA 250 ruszała od eliminacji, w których musiała wygrać dwa mecze, a skończyła na wielkim finale. W nim uległa zawodniczce gospodarzy, Camili Osorio, która była notowana o ponad sto miejsc wyżej. Szkoda, bo to był drugi w karierze Kawy finał turnieju WTA i drugi przegrany. Ale Polka i tak zdobyła w Bogocie tyle punktów, że zapewniła sobie prawo gry w majowych eliminacjach wielkoszlemowego Roland Garros. To będą już szóste w życiu kwalifikacje Kawy do French Open. Może po raz pierwszy skończą się sukcesem? Kawa ma 32 lata i nie przestaje stawiać sobie ambitnych wyzwań. A jej historia pokazuje całkiem inne odcienie tenisa niż te, które oglądamy często, podziwiając Świątek.
Katarzyna Kawa: Szczerze mówiąc, nie do końca pamiętam, czego mi tam życzono. Na pewno "dużo zdrowia" i w ogóle szczęścia, bo każdy sportowiec wie, że wyniki to nie wszystko. Natomiast cała ta sytuacja to było mnóstwo emocji i nagromadzonego zmęczenia oraz zaskoczenia. Totalnie nie wiedziałam, że północ minęła, więc byłam bardzo zaskoczona tym "Sto lat". I w ogóle tym, że ktokolwiek wiedział, że mam urodziny. Cała ta chwila była tak magiczna i tak wypełniona różnymi emocjami, że tak naprawdę nie do końca wiem, kto mi czego życzył.
- Dotarło do mnie parę informacji, ale mam zasadę, że generalnie nie czytam za dużo w mediach o sobie, bo jakbym zaczęła to czytać, to pewnie bym po pewnym czasie stwierdziła, że w ogóle nie umiem grać w tenisa. Tak, takie tam są perełki. Raz jest fajnie, a potem jest generalnie cały czas źle, więc nie śledzę tego. Ale rzuciło mi się w oczy, że wtedy dostałam bardzo dużo miłych komentarzy i masę wiadomości z życzeniami. To było fantastyczne.
- Aha, no to faktycznie miło! Ha, ha, ha!
- Nie no, tak nie można powiedzieć! Ale faktycznie to była trudna decyzja kapitana [Dawida Celta], który uwierzył we mnie, bo widział, że z Igą dobrze się zgrywamy i tenisowo na treningach, i też w takim sensie, że się dobrze dogadujemy, a to też jest bardzo ważne. Wychodząc na mecz miałam wysoko zawieszoną poprzeczkę, no bo grając w parze z Igą wiedziałam, że jak coś nie pójdzie, no to wiadomo, że cała wina spadnie na mnie, tak? Ale wiedząc o tym i tak bardzo chciałam zagrać ten mecz, absolutnie akceptowałam presję, która była we mnie.
- Na pewno w tamtym meczu były ogromne szanse dla nas, bo grałyśmy dobrze i te szanse sobie wypracowałyśmy. Nie mogę na siebie brać całej odpowiedzialności, bo obie z Igą zrobiłyśmy błędy, a też przeciwniczki zagrały bardzo dobrze w decydujących momentach.
- W każdym razie to faktycznie stracona szansa. Ale też z drugiej strony i tak to był historyczny wynik, pierwszy raz nasza reprezentacja doszła do półfinału. To jest ta szklanka do połowy pusta albo do połowy pełna – każdy decyduje, na której opcji będzie się koncentrował.
- Na początku widzę pustą i strasznie marudzę, bardzo przeżywam porażkę. Ale jak już przejdą mi te emocje i gdzieś tam odbędę parę konstruktywnych rozmów z ludźmi, z którymi pracuję, to zaczynam widzieć, jak wiele dobrego zrobiliśmy i gdzieś tam na dłuższą metę widzę jednak szklankę do połowy pełną.
- Moja kariera to jest zdecydowanie szklanka do połowy pełna. Tenis dał mi bardzo dużo, zaczynając od tych najwcześniejszych lat w Krynicy, gdzie nikt nie gra w tenisa i nikt absolutnie nie pomyślał, że mogę dojść do takiego poziomu, do którego doszłam. Swoją determinacją i też z pomocą wielu dobrych osób, które spotkałam na swojej drodze, pokonałam niejedną trudność i tak, coś osiągnęłam. Ale myślę, że poza wynikami ważne są te wszystkie kompetencje, które uzyskałam po drodze. To wiara w siebie, w to, że stać mnie na pokonywanie różnych trudności, na radzenie sobie z porażkami. To jest też to, że mam w sobie zdrową asertywność, której uczy sport. Nie pozwalam sobie nie być szanowaną, stawiam granice – to są takie rzeczy, których tenis mnie nauczył. One zostają z człowiekiem na całe życie. Dlatego uważam, że cała moja kariera jest sukcesem. Natomiast ci, co mi wypominają, że nie jestem najmłodsza, robią to już od tylu lat, że się po prostu do tego przyzwyczaiłam, ha, ha!
- Na tę chwilę chciałabym złamać granicę pierwszej setki. To jest taki najbliższy cel.
- Tak, to nie jest moje największe marzenie ever, ale nie chcę iść w te marzenia. Nie chcę sobie zawieszać poprzeczki ani za wysoko, ani za nisko. Po prostu chcę być wybitnym sportowcem, chcę pokazać Polsce, światu, chcę pokazać wielu kobietom, które może się poddały ze względu na wiek, że jeżeli czegoś się chce i jest się zdeterminowanym, i jeszcze ma się dookoła siebie dobrych ludzi, to można sporo osiągnąć. Chcę pokazać, że nie można dać się zaszufladkować i słuchać tych, którzy mierzą innych przez pryzmat swoich własnych ograniczeń. Mam taką swoją małą misję. Na tym mi zależy najbardziej, a nie na rankingu, na jakichś cyferkach przed nazwiskiem. Chcę być bardzo dobrym sportowcem i to jest mój cel. A gdzie mnie to zaprowadzi, zobaczymy.
- Nie. Od niesprawiedliwego oceniania czy wręcz od hejtu żaden sportowiec się nie uwolni. Iga jest w tym momencie druga na świecie i dostaje nieprawdopodobną ilość hejtu. Ocena innych nie świadczy o tym, jak dobry jest zawodnik. My funkcjonujemy w globalnym sporcie, w którym na życie zarabia tak naprawdę tylko pierwszych stu zawodników. Patrząc, ile osób uprawia ten sport i jak dużo jest w nim pieniędzy, uważam, że ten system jest po prostu kiepski.
- Tak, bo jeżeli ja nie zarabiam tyle, żeby odkładać z tej swojej kariery, to co będzie później? Ale skoro na tenisie nie zarabiam, to chyba nie jestem aż tak wybitnym sportowcem. Faktycznie najlepsi zarabiają ogromne pieniądze i to jest świetne. Uważam, że najlepsi powinni zarabiać bardzo dobre pieniądze, ale też powinni być bardziej doceniani ci zawodnicy, którzy są powiedzmy w drugiej setce. Przełóżmy to na jakikolwiek drużynowy sport, na najbardziej popularną piłkę nożną. Powiedzmy, że zawodnik z dziesiątej najlepszej drużyny na świecie byłby takim uśrednionym piłkarzem zaraz spoza światowego top 100. Wiadomo, jak piłkarze zarabiają, nawet z polskiej ligi, prawda? To jest bardzo niesprawiedliwe i krzywdzące dla tenisistów.
- Przy swoim nazwisku widziałam kwotę zbliżoną do miliona dolarów. Ale zapewniam, że ja tego miliona dolarów nie mam!
- To jest w ogóle dziwnie liczone. To kwoty brutto. Kompletnie nie jest brane pod uwagę to, że momentalnie oddaję przynajmniej 20 proc. podatku tam, gdzie zdobyłam daną premię, i później przynajmniej 20 proc. w Polsce. Tak plus minus mówię. A dochodzą wszystkie koszty. Wszystko jest na moich barkach - trenerzy, przeloty, hotele, absolutnie wszystko, co można sobie pomyśleć. Więc czy kwota milion dolarów na tyle lat grania, wymieniając te wszystkie koszty, to dużo? Moje miesięczne koszty to około 50 tysięcy złotych.
- Oczywiście.
- Mam wsparcie, ale bardzo małe jak na potrzeby, które ciągle są. Małe wsparcie mam z Polskiego Związku Tenisowego, pomoc mam też z klubu, który reprezentuję, BKT Advantage. Natomiast, tak jak mówię, te koszty zdecydowanie przewyższają wsparcie, jakie mam i zawsze wiem, że muszę zrobić dobre wyniki, żeby się utrzymać. To jest nóż na gardle. Niestety, w tenisie nie płacą za trenowanie. Robią to wyłącznie za wygrywanie.
- Ja do tej pory nie wiem, jak moja mama, bo to głównie moja mama, była w stanie pozwolić sobie na to, żebym grała w tenisa. Na pewno bardzo dużo było robione po kosztach. Moja mama jest z zawodu nauczycielką, nigdy nie była bogata. Natomiast miałam tyle szczęścia, że poznałam wielu ludzi, którzy mi pomogli na mojej drodze. Kiedy miałam 15 lat, przez dwa lata sponsorował mnie wujek. To był bardzo ważny czas, mogłam przejść przez bardzo trudny okres juniorski, gdzie się kompletnie nie zarabia, a trzeba jeździć po świecie. I miałam właśnie to szczęście, że tę pomoc otrzymałam. Jak patrzę z perspektywy czasu, to przypominam sobie, że miałam takich małych sponsorów, którzy pomagali, ale naprawdę nie wiem, w jaki sposób wszystko się jakoś spinało. Teoretycznie to się nie miało prawa udać. I tak sobie myślę, że dzisiaj nikt by nie chciał robić wielu rzeczy po kosztach tak bardzo, jak ja musiałam. Dziś słyszę, że zawodnicy nie grają, gdy nie mogą wyjeżdżać z trenerem, fizjoterapeutą i tak dalej, a ja w wieku 16-17 lat jeździłam sama po świecie. Tak bardzo chciałam grać w tenisa, że jakoś sobie radziłam. Bywało nawet, że spałam w hotelach na godziny, bo nie stać mnie było na nic więcej.
- Aż tak to nie, ale pamiętam, jak na przykład w Brazylii hotel oficjalny był dla mnie za drogi. Wiedziałam, że mnie nie stać, więc znalazłam tańszy. A że był na godziny i różne rzeczy się w nim działy? Trudno, jakoś w tych niebezpiecznych sytuacjach przetrwałam. Najważniejsza była moja determinacja. Wiedziałam, że moim marzeniem jest grać w turniejach wielkoszlemowych i że nie ma siły, która mnie od tego odwiedzie.
- Tak, to była firma architektoniczna z Krakowa, MOFO się nazywała i gdzieś tam wtedy był właśnie taki dobry czas, że wujek był w stanie mi pomóc. Zawsze będę pamiętać, że mnie wyciągnął z Krynicy, w której nikt nie myślał o tenisie, i umożliwił mi pójście drogą do wielkiego, światowego tenisa.
- Miałam z pięć-sześć lat, gdy uderzyłam pierwsze piłki, a z siedem lat, gdy poszłam na pierwsze treningi. Tenis mi się spodobał, bo moja mama trochę odbijała, a wiadomo, że dzieci naśladują rodziców. Jako dziecko uprawiałam wiele sportów, oczywiście jeździłam na nartach i początkowo byłam w tym lepsza niż w tenisie. Nawet byłam w pierwszej dziesiątce w Polsce w kategorii do lat 12.
- Zwłaszcza że w Krynicy nie ma hali tenisowej! Najbliższa hala jest pół godziny drogi, 30 kilometrów jazdy.
- Nic się nie zmieniło. A nawet jest gorzej, bo nie ma już miejskich kortów odkrytych. Zarosły.
- No niestety, Krynica nie może się tenisem pochwalić. Ale ja tenis pokochałam. I chociaż na nartach jeździłam bardzo dobrze, to w końcu w tenisie też stałam się zawodniczką z najlepszej dziesiątki w Polsce. To też było w kategorii do lat 12. Trenowałam jedno i drugie, chociaż mówiłam, że wolę tenis. Ale kto bym tam tak do końca słuchał, 12-latki, prawda? Wiesz co w końcu przeważyło? To, że w rodzinie była jakaś taka dziwna logika, że narty to są drogie, że trzeba będzie wyjeżdżać, a w tenisie będzie łatwiej. Ktoś to wtedy nieźle wymyślił, ha, ha! W każdym razie poszłam dalej w tenis, załapałam się do kadry, dostałam trochę pomocy finansowej, dużo też dało to, że trener, który mnie w tamtym czasie prowadził to, to był młody człowiek, z którym wszystko robiliśmy z pasji, z fantazją. Ktoś starszy, rozsądniejszy, stwierdziłby, że to się nie uda i by się nie udało. Z czasem się przekonałam, że tenis to sport, który leży najbliżej mojego charakteru. Ta walka jeden na jeden podoba mi się najbardziej. W niej czuję się dużo lepiej niż na przykład w koszykówce, którą też trenowałam.
- To było strasznie dziwne US Open, bo rozgrywane w trakcie pandemii. Nie było nawet eliminacji, przez które trzeba by było przejść. Trybuny były puste, kompletnie zabrało to atmosferę turnieju wielkoszlemowego.
- Ten Wimbledon zdecydowanie lepiej wspominam. I to, że się tam przebiłam przez eliminacje, i to, że wygrałam pierwszą rundę, i nawet to, że znowu przegrałam z Ons Jabeur. Tamten turniej miał już odpowiednią atmosferę.
- Jasne! Kiedyś trzeba się zrewanżować za tamte porażki wielkoszlemowe.
- Na pewno chciałabym zostać chociaż trochę w tenisie i na pewno nie tak na sto procent, żeby dalej poświęcać się temu i podróżować. Ale myślę, że warto by było podzielić się doświadczeniem, które zdobyłam przez tyle lat kariery. Jestem osobą, która po prostu jak na coś wpadnie, to się zaangażuje w to na sto procent i absolutnie nie wyobrażam sobie siebie pracującej od 7 do 15 przy biurku. To by było dla mnie nie do zrobienia. Mam nadzieję, że gdzieś tam moje życie potoczy się w taki sposób, że będę się mogła dalej spełniać.
- Myślę, że najwięcej do zrobienia jest na polskim podwórku na poziomie juniora czy seniorów wchodzących w tour. Tam nie ma wiedzy, nie ma doświadczenia, nie ma gdzie zapytać, zdobyć rady. Tam najchętniej poszukałabym swojego miejsca.
- Zdecydowanie zrobiliśmy postęp. Jest o wiele lepiej niż mniej więcej 25 lat temu, gdy zaczynałam. Wtedy najbardziej brakowało wiedzy. Wszystko robiło się według swojego uznania, przeczucia. Przez to ja tak długo dochodziłam do poziomu, na którym jestem. Brakowało profesjonalizmu, gdy byłam nastolatką. Wtedy trzeba już naprawdę robić sensowne rzeczy, a ja robiła niezbyt sensowne.
- Chodzi o rodzaj treningu, o rodzaj podejścia do treningu, o sposób gry. To są takie rzeczy, których się trzeba nauczyć, tego nastoletni tenisista nie może wiedzieć, a ja nie miałam dostępu do trenerów, do zawodników, od których mogłabym się czegoś nauczyć. Nie miałam dostępu do niczego, co by mnie poprowadziło w odpowiednim kierunku.
- Tak jest, bardzo ciężko pracowałam. Właściwie teraz patrząc z perspektywy czasu, myślę, że za ciężko. Ale to nie była ta praca, która powinna być wykonywana.
- Zmieniła się trochę dostępność kortów i pewnie już nie jest tak, jak ja miałam, że trenować mogłam tylko o 6 rano w nieogrzewanej hali. Dla dzisiejszego nastolatka to by były abstrakcyjne warunki. I bardzo dobrze, bo nie sądzę, żeby mi w czymś granie w takich warunkach pomogło. No może oprócz tego, że jestem twardsza. Ale dziś naszym problemem jest to, że tenis stał się sportem bardzo komercyjnym. Bardzo mało jest klubów, w których zawodnik dostanie kort bez problemu w zimie. Korty są wtedy poblokowane, a ceny strasznie poszły w górę, bo wielu ludzi chce spróbować tenisa i ci ludzie są gotowi płacić. To nie sprzyja rozwojowi naszego profesjonalnego tenisa. Zawodnik potrzebuje hali na trzy i pół godziny treningu dziennie, a dostaje na półtorej, bo pan Kowalski zapłacił i trzeba zwolnić miejsce panu Kowalskiemu.
Ja mam swój klub w Bielsku, gdzie nigdy nie ma problemu z dostępnością kortu czy z zawodnikami do treningu. Natomiast aktualnie trenuję w Warszawie, gdzie zdobycie kortów do treningu w zimie jest ogromnym wyzwaniem. Często jest tak, że co chwilę muszę zmieniać obiekt i też nawierzchnię. Nikogo nie interesuje, że jestem reprezentantką Polski. Jest to przykre. A skoro tak mam ja, to co dopiero mówić o mniej znanych zawodnikach i o trenującej młodzieży. Ja płacę pełne stawki, jestem traktowana jak każdy klient, a w Warszawie wynajęcie kortu w zimie to koszt od 100 złotych za godzinę. Mało kto może sobie na takie wydatki pozwolić. Zwłaszcza gdy jeszcze dojdzie koszt trenera. Nie idziemy w takim kierunku, w jakim powinniśmy. Może to kwestia nie tylko dostępności kortów, ale też pewnej kultury. W każdym razie rzeczywiście w Czechach nie ma problemu, żeby dostać kort, żeby grać i żeby to kosztowało rozsądne pieniądze.