Mirra Andriejewa najpierw przepraszała Magdalenę Fręch po szczęśliwie zdobytych punktach w pierwszym secie, a potem coraz bardziej się denerwowała własną niemocą. Polka w swoim stylu grała bardzo cierpliwie, ale w pewnym momencie i ona zaczęła się złościć, bo czuła, gdy powoli zaczęłam ulatywać jej szansa na zwycięstwo i występ w wielkim hicie z udziałem Aryny Sabalenki. Drugi powrót z rzędu jej się nie udał i z liderką światowego rankingu zagra utalentowana Rosjanka.
Idealnym scenariuszem dla polskich kibiców byłoby obejrzenie w piątek wczesnym rankiem meczu trzeciej rundy Australian Open między Fręch a Magdą Linette. Ale już po pierwszej fazie turnieju stało się jasne, że do takiego spotkania nie dojdzie (Linette przegrała wtedy z Japonką Moyuką Uchijimą). Zamiast niego dostali mecz 27-letniej Fręch i młodszą o dekadę Andriejewą, który pod względem zwrotów akcji mógł się podobać.
Zarówno Fręch, jak i Andriejewa 12 miesięcy temu dotarły w Melbourne do 1/8 finału, co było ich najlepszym wynikiem w tej imprezie. Teraz stawką ich pierwszego w karierze pojedynku było powtórzenie tamtego osiągnięcia. Dla obu tych zawodniczek poprzedni sezon był najlepszym w karierze, ale ich drogi do tych sukcesów znacząco się różniły.
Rosjanka to złote dziecko światowego tenisa. Po raz pierwszy zwróciła na siebie uwagę dwa lata temu, gdy dotarła do 1/8 finału w Madrycie. Wiele zawodniczek i zawodników marzy, by na koniec kariery móc pochwalić się takimi osiągnięciami, jakie ona ma na koncie jako 17-latka. Bo mowa tu o wielkoszlemowym półfinale (Roland Garros 2024), który osiągnęła po odprawieniu Sabalenki, wygranym turnieju WTA i finale takiej imprezy, mianie 15. rakiety globu (jest jedyną nastolatką w Top100) oraz wicemistrzostwie olimpijskim z Paryża w deblu. I to wszystko mimo ograniczonej liczby startów, którą wymuszają na niej przepisy dotyczące zawodniczek poniżej 18. roku życia.
Fręch, której na przestrzeni lat nie omijały kłopoty zdrowotne, z kolei dość długo czekała na swój czas. Do 2023 roku jej najlepszym wynikiem w Wielkim Szlemie było przejście raz drugiej rundy. Przełom nastąpił właśnie rok temu na antypodach. Co prawda w trzech pozostałych turniejach tej rangi przegrała mecze otwarcia, ale w drugiej połowie sezonu notowała świetne wyniki w zawodach WTA. Triumf w Guadalajarze, finał w Pradze i ćwierćfinały w Wuhan oraz Nottingham mocno przyczyniły się do tego, że zanotowała wielki skok w światowym rankingu i wdarła się do Top30.
Końcówka sezonu była pierwszym sygnałem zwiastującym jej kłopoty. Przegrała wtedy trzy kolejne mecze, tak samo skończyły się jej dwa pierwsze starty w nowym sezonie. Trudno było wtedy o optymizm przed Australian Open. Tym bardziej, gdy po awansie do drugiej rundy opowiadała, że ostatnia gorsza passa była związana ze złamanym palcem u nogi. A Andriejewa poprzedni sezon zakończyła finałem w Ningbo, zaś obecny zaczęła od półfinału w Brisbane.
Fręch bardzo efektowny powrót w Melbourne zaliczyła już w drugiej rundzie, gdy jej rywalką była inna Rosjanka. Przegrała pierwszego seta z Anną Blinkową (73.WTA) 0:6, by dwa kolejne wygrać 6:0, 6:2. Andriejewa to wyższa półka, ale z racji młodego wieku jej gra bywa nierówna. A z tego zawodniczka tak cierpliwa i waleczna jak 27-latka z Łodzi potrafi korzystać.
Początek pierwszego seta zupełnie jej jednak uciekł. Przebudziła się dopiero przy wyniku 0:3. Kibice na trybunach głośno ją dopingowali, ale wyraźnie brakowało jej energii. Po jednej z wymian wzruszyła bezradnie ramionami. Andriejewa grała zaś wówczas spokojnie i pewnie kończyła akcje. Błędów po jej stronie też już wtedy trochę było, ale przykrywała je skutecznością w ofensywnie.
Sytuacja zmieniła się w drugiej odsłonie. Fręch zaczęła grać agresywniej, a Rosjanka zaczęła popełniać więcej błędów. Błędów, po których coraz bardziej się denerwowała. Najpierw uderzyła rakietą o kort, rozemocjonowana przemawiała do swojego sztabu szkoleniowego, dyskutowała z sędzią. Polka zaś spokojnie robiła swoje i doprowadziła do remisu. Jej rywalka zaś po przegranej partii ze złością wystrzeliła mocno w górę piłkę, za co dostała ostrzeżenie.
Jak wiele kosztowało faworytkę to zwycięstwo było słychać w decydującej partii. Po ważnych punktach zginała się w pół, zaciskała pięść i krzyczała. Wyraźnie próbowała sama sobie dodać energii i przerwać słabszy okres w grze. Przyniosło to efekt. Fręch z kolei zaczęło coraz bardziej brakować paliwa. Teraz to ona denerwowała się własną niemocą. Kolejnego zwrotu akcji już nie było i Polka pożegnała się z rywalizacją.