Dwa punkty - tyle rok temu dzieliło Huberta Hurkacza od zapewnienia Polsce historycznego triumfu w United Cup. Ale ostatecznie przegrał po dwugodzinnej walce z Niemcem Alexandrem Zverevem, a w kluczowych momentach rzucał sfrustrowany rakietą o kort. Potem razem z Igą Świątek przegrali też decydującego miksta. Kibice Biało-Czerwonych dobrze pamiętają przygnębienie 16. tenisisty świata, gdy podczas dekoracji Zverev mówił, że to była kwestia milimetrów. Teraz robił wszystko, by się zrehabilitować, ale na ostatniej prostej się nie udało. I zostały mu łzy rozczarowania.
Tegoroczny występ w United Cup nie był dla Hurkacza łatwy. Przegrał oba spotkania singlowe w grupie z rywalami z czołówki - Norwegiem Casperem Ruudem i Tomasem Machacem. Poprawił sobie humor w dwóch pierwszych spotkaniach fazy pucharowej, ale trzeba pamiętać, że miał wtedy rywali - Brytyjczyka Billy'ego Harrisa i reprezentującego Kazachstan Aleksandra Szewczenko. Mający w drugiej połowie poprzedniego sezonu duże kłopoty zdrowotne Polak zrobił wtedy to, co do niego należało.
- Ostatni mecz dał mi nieco więcej pewności siebie i z każdym spotkaniem gram coraz lepiej - opowiadał przed finałem.
Tyle że w nim po drugiej stronie stanął czwarty na liście ATP Fritz, który od końcówki poprzedniego sezonu spisuje się świetnie i w United Cup to kontynuuje. Amerykanin - tak jak wrocławianin - jest bardzo wysoki i obaj bazują na mocnym serwisie. W ich pojedynkach bardzo często dochodziło więc dotychczas do tie-breaków, ale przeważnie po tych meczach Polak schodził pokonany. Wygrał zaledwie raz w czterech dotychczasowych konfrontacjach. M.in. w półfinale United Cup 2023 i ich poprzednim meczu - 1/8 finału w Madrycie w poprzednim sezonie.
- Uważam, że Hubi to wymagający rywal. Na moją korzyść działa to, że dobrze serwuję przez cały ten turniej. Przeciwko niemu z pewnością będę tego potrzebował - analizował gracz z USA.
I w niedzielę długo realizował to założenie. Hurkacz nie grał wtedy ogółem źle, ale rywal wykorzystał jego moment słabości przy stanie 2:2 w pierwszym secie. Polak uwijał się wtedy w defensywie jak mógł, ale i tak stracił podanie. Już tego nie odrobił, bo na Fritza, który grał świetnie i trafiał m.in. w linie, nie miał recepty. Pilnował swojego podania, ale w gemach Amerykanina nie był w stanie stworzyć poważnego zagrożenia. A na tak dysponowanego przeciwnika trzeba było czegoś więcej i dlatego po 33 minutach to on prowadził 1:0 w setach.
Na początku drugiej partii Polak doczekał się wreszcie "break pointa", ale wydawało się wtedy, że Amerykanin szybko opanował sytuację. Kilka gemów później wygrał m.in. składającą się z 26 uderzeń wymianę. W kolejnym swoim gemie serwisowym Hurkacz bił mu szczerze brawo po jednym z efektownych zagrań. Ale jednocześnie sam próbował wciąż kąsać.
Uwijał się stale w obronie i sztab polskiej ekipy oraz koledzy z drużyny po udanych akacjach podrywali się w górę i dopingowali go żywiołowo. Ale jeszcze w połowie seta dotyczyło to głównie utrzymania własnego podania. Cierpliwość 27-latka została jednak wynagrodzona. Sytuacja zaczęła zmieniać się mniej więcej od stanu 4:4. Coraz częściej trafiał trudne zagrania, a polska ekipa i jej fani szaleli w euforii. Fritz początkowo tylko się uśmiechał albo zagryzał koszulkę żartobliwie. Ale na koniec nie było mu do śmiechu - w 12. gemie stracił podanie, które pozwoliło Hurkaczowi doprowadzić do trzeciej partii. W ostatniej akcji piłka po zagraniu Polaka otarła się o taśmę i spadła tuż za nią, więc zgodnie z tenisową tradycją przeprosił za to.
W secie na wagę przedłużenia szans Polaków na triumf w Sydney utrzymał on długo świetny poziom. Role z pierwszego seta się odwróciły - to on atakował, a Fritz bardziej bronił się w swoich gemach przed "breakiem". Realizator transmisji pokazał kilkakrotnie oddychającą z ulgą Coco Gauff, która pokonała wcześniej Świątek. Przez długi czas żaden z panów podania w tej odsłonie nie stracił, ale rola showmana należała do Hurkacza. Popisał się m.in. efektownym returnem z ostrego kąta, ale szczyptę tenisowej magii zaprezentował w dziewiątym gemie, gdy wygrał akcję, uderzając piłkę na leżąco.
Wielki pech jego i Polaków polega na tym, że Fritz zachował czujność do końca i przebudził się w kluczowym momencie, czyli tie-breaku, którego wygrał 7-4. A od stanu 3-3, niestety, Hurkaczowi przydarzyły się kosztowne błędy. Po meczu usiadł i zakrył ręcznikiem twarz, po której leciały łzy. Marzenia o triumfie w United Cup Biało-Czerwoni muszą odłożyć co najmniej o rok.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!