Sabalenka nagle ryknęła. Nawet Gauff nie mogła uwierzyć

Krzyk czy też - jak określili to niektórzy - ryk, który wydała z siebie w półfinale WTA Finals Aryna Sabalenka, było słychać pewnie w całej hali. Choć wydobył się z jej ust po wygranej akcji, to był to bardziej krzyk rozpaczy. W meczu z Coco Gauff nie oglądaliśmy tenisistki, która brylowała w tym sezonie. Oglądaliśmy dawną Białorusinkę, przegrywającą z samą sobą i popełniającą zadziwiające błędy. Po jednym z nich zaskoczenia nie kryła nawet Amerykanka, która wygrała 7:6, 6:3.

Jeszcze dwa dni temu wydawało się, że Sabalenka i Gauff trafić na siebie będą mogły dopiero w finale WTA Finals - po dwóch kolejkach obie były bezsprzecznie liderkami swoich grup. Obie też solidarnie przegrały ostatnie spotkania tej fazy rywalizacji, gdy były już pewne awansu do półfinału. O ile Białorusince nie przeszkodziło to w zachowaniu pierwszego miejsca w tabeli, o tyle Amerykanka zapłaciła za to spadkiem na drugą pozycję. I właśnie dlatego w piątek zmierzyła się z będącą faworytką kończącego sezon turnieju liderką światowego rankingu. Wydawało się, że to ona raczej pożałuje tego scenariusza, ale to starsza o sześć lat rywalka przegrała wojnę nerwów.

Zobacz wideo Iga Świątek wybrała nowego trenera. "Jestem bardzo podekscytowana"

Do Sabalenki wróciły dawne demony. Przegrała wojnę nerwów

47 niewymuszonych błędów - tyle zanotowała ich Iga Świątek zarówno w swoim pierwszym, jak i w drugim meczu WTA Finals. I choć ta statystyka mogła być bolesna dla polskich kibiców, to można ją było łatwiej przyjąć, pamiętając, że Polka wróciła po dwumiesięcznej przerwie. Ale 47 niewymuszonych błędów w dwusetowym półfinale miała też Aryna Sabalenka. To zadziwia dużo bardziej, bo mówimy o tenisistce, która wygrała wcześniej 22 z 24 ostatnich spotkań, a w całym sezonie wygrała cztery turnieje, w tym dwa wielkoszlemowe.

Rzucanie rakietą, frustracja i negatywny język ciała - taką Sabalenkę pamiętamy z nieodległej przeszłości. Taka też na chwilę wróciła w środę. Zbyt duże wahania pierwszej rakiety świata i nadspodziewanie dobry występ mającej trudny sezon Jeleny Rybakiny sprawiły, że pierwsza z nich przegrała 4:6, 6:3, 1:6. Białorusinka na pomeczowej konferencji prasowej zwróciła uwagę właśnie na swoje nastawienie w pojedynkach - ze sportowego punktu widzenia - o nic.

- To coś, czego się muszę nauczyć - jak utrzymać motywację, głód zwycięstwa i być stuprocentowo skupioną w takich meczach. To było trudne. Zwłaszcza gdy po drugiej stronie masz rywalkę prezentującą wysoki poziom, która nie miała nic do stracenia [Rybakina nie miała już szans na wyjście z grupy - red.], ryzykowała i trafiała. Pod względem emocjonalnym w pierwszym secie byłam kompletnie wyłączona. To coś, co muszę naprawić przed półfinałem - zapowiadała.

Tyle że dwa dni później, gdy grała o bardzo konkretną stawkę, było jeszcze gorzej. Trzeba oddać Gauff, że była bardzo waleczna i przeważnie w ważnych momentach była opanowana. Wygrywała też wszystkie lub niemal wszystkie dłuższe wymiany i wytrzymywała siłę ognia w uderzeniach rywalki. Przypomniała, że nie przez przypadek wygrała jesienią turniej w Pekinie, a w Wuhan dotarła do półfinału (przegrała wtedy z Sabalenką). W piątek też zdarzały się jej czasem proste błędy, ale przeważnie zachowywała przy tym spokój. Po wygranej akcji też od razu koncentrowała się na kolejnej. Żadnego ostentacyjnego celebrowania, miała zadanie do wykonania.

Krzyk, frustracja i bezradność. Sabalence zabrakło idealnego zwieńczenia sezonu

Sabalenka była pod tym względem jej kompletnym przeciwieństwem. Już w pierwszym swoim gemie serwisowym okazywała niezadowolenie. Zamykała oczy, patrzyła wymownie na członków swojego sztabu, wymachiwała ręką w ich kierunku i krzyczała coś do nich. Oni zaś starali się zachować spokój, choć momentami można było odnieść wrażenie, że też są zdezorientowani. Tak jak wszyscy kibice w hali i przed telewizorami.

Białorusinka najpierw na swoje zaskakujące błędy reagowała frustracją. Potem na jej twarzy nieraz pojawiał się uśmiech, ale to był bardziej wyraz bezradności. Bo nie było jej do śmiechu ani w tie-breaku pierwszej partii, w którym przegrywała 1-6, ani 2:5 w drugim secie. Po jej fatalnym błędzie, którym zakończyła się pierwsza odsłona, zaskoczenie widać było nawet na twarzy Gauff.

W drugim secie najpierw był wspominany krzyk, który - jak stwierdził jeden z komentatorów Canal+ - bardziej przypominał ryk, po zdobytym punkcie. W szóstym gemie - po kolejnym wpakowaniu piłki w siatkę - spojrzała w górę, pochyliła się i pokręciła z niedowierzaniem głową. Było też pełne złości bicie się po biodrze i ręcznik zarzucony na głowę podczas przerwy między gemami. To pomogło na chwilę - gdy zaczęła uderzać piłkę z nieco mniejszą mocą, to od razu poprawiła skuteczność i zmniejszyła stratę. Przy stanie 3:5, przy własnym serwisie, prowadziła 30:15 i wtedy całkiem realne wydawało się, że za chwilę może być o krok od remisu. Zwłaszcza że Gauff dwukrotnie wcześniej straciła podanie. Ale nadzieja się ulotniła, bo do pierwszej rakiety świata znów wróciły demony przeszłości.

Oczywiście, ta przegrana nie psuje ogólnego wrażenia - Sabalenka błyszczała najmocniej w tym roku. I to mimo problemów zdrowotnych, z powodu których zrezygnowała m.in. z występu w Wimbledonie. Ale prawdą też jest, że pierwszy triumf w WTA Finals byłby idealnym zwieńczeniem jej najlepszego sezonu w karierze.

Więcej o: