W tenisowym życiu Huberta Hurkacza wydarzyło się w ostatnim czasie niewiele mniej niż u Igi Świątek. Polak rozstał się z trenerem Craigiem Boyntonem po pięciu latach współpracy już w sierpniu, zaraz po odpadnięciu w drugiej rundzie US Open. Od tamtej pory wrocławianina mogliśmy zobaczyć tylko podczas jednego turnieju, a konkretnie pod koniec września w Tokio, gdzie odpadł w 1/8 finału z Jackiem Draperem. Mimo że decyzja zapadła już prawie dwa miesiące temu, nazwisko nowego szkoleniowca Polaka nadal nie jest znane.
Hurkacz nie wystąpił ani w Szanghaju, ani w Bazylei, gdzie bronić miał wielu punktów rankingowych, bowiem w 2023 roku w Chinach wygrał, a w Szwajcarii dotarł do finału. Brak udziału w tych turniejach kosztował go ponad 1000 punktów i spadek na 14. miejsce w rankingu ATP. Od dłuższego czasu wiadomo jednak było, że Polak powróci do rywalizacji podczas turnieju Masters w Paryżu. Nawet mimo braku trenera.
Jego forma była ogromną niewiadomą, a wyzwanie nie należało do najłatwiejszych. Amerykanin Alex Michelsen to 44. zawodnik świata. W tym roku poczynił spory progres i wszedł do Top 50 światowego rankingu. Grał m.in. w finale turnieju w Winston-Salem (porażka z Lorenzo Sonego), a we wspomnianym Tokio w pierwszej rundzie ograł samego Stefanosa Tsitsipasa. Z Hurkaczem jeszcze nigdy nie grał.
Niestety brak gry i treningów pod okiem doświadczonego trenera był u Polaka piekielnie widoczny już w pierwszym secie. Nie funkcjonowało nic. Koszmarny, zwłaszcza jak na jego warunki, serwis, mnóstwo prostych błędów, zero powtarzalności (chyba że właśnie w błędach). Efekt? Amerykanin aż trzy razy przełamał Polaka (co normalnie graniczyłoby z cudem) i po niespełna dwudziestu minutach było 6:1. Wynik mówił absolutnie wszystko, podobnie jak liczba wygranych punktów. W nich było 27:11 dla Michelsena.
Drugi set to nieco lepsza postawa Polaka, ale nie mylić jej czasem z dobrą. Czy nawet solidną. Wygrywanie gemów szło mu jak krew z nosa, ale przynajmniej do połowy partii trzymał się blisko. Jednak od stanu 3:3 wróciły demony pierwszego seta. Błędy, błędy i jeszcze raz błędy. Michelsen czuł swoją szansę i nie odpuścił. Ostatecznie wygrał 6:3, a w konsekwencji cały mecz w zaledwie 53 minuty. Smutny koniec, bardzo smutnego dla Hurkacza meczu, który po wszystkim wydawał się po prostu niepotrzebny.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!