Niebywałe, co zrobiła Polka. A już chciała kończyć karierę. "Trzęsłam się"

Magdalena Fręch nie sprawiła sensacji i nie pokonała Aryny Sabalenki w ćwierćfinale w Wuhan, ale ten występ jest kolejnym, który potwierdza, że rozgrywa sezon życia. A tego sezonu mogłoby w ogóle nie być, bo prawie 27-letnia tenisistka już dwukrotnie była bliska zakończenia kariery. W tym raz na początku tego roku - tuż przed turniejem, który przyniósł jej przełom, ale i trudności.

Niespełna cztery tygodnie temu Magdalena Fręch wygrała pierwszy turniej WTA w karierze, w poniedziałek zadebiutowała w Top30 światowego rankingu, dwa dni później zaliczyła pierwsze zwycięstwo w karierze nad tenisistką z Top10, a w czwartek po raz pierwszy awansowała do ćwierćfinału "tysięcznika". Pierwszy w karierze pojedynek z Aryną Sabalenką był jednostronny (2:6, 2:6), ale niech nie zatrze on szerszego obrazu. Polka przeżywa najlepsze chwile w karierze i zasłużyła na prezent, który sobie sama sprawi. Bo razem z trenerem wprowadziła system nagród.

Zobacz wideo Świątek bez trenera! Pożegnała się z Wiktorowskim

Fręch miała dość. "Nie mogę już dłużej tego robić"

Styczeń, Magdalena Fręch jest 70. rakietą świata i szykuje się do pierwszego startu w sezonie - w Auckland. Jak się okazuje, ona sama zakładała wówczas, że będzie bardzo krótki - planowała dać sobie spokój z zawodowym tenisem po Australian Open.

- Przed Auckland powiedziałam, że nie mogę już dłużej tego robić. Pracowałam naprawdę ciężko i nie byłam w stanie zrobić znaczącego kroku naprzód. Przy założeniu, że to koniec nie spoczywała na mnie presja. Trener powiedział mi, bym się zrelaksowała i starała się cieszyć chwilą oraz grą. Tak też zrobiłam - wspominała Polka cytowana na stronie WTA po awansie do ćwierćfinału w Wuhan.

Efekt przerósł raczej jej oczekiwania - w Australian Open dotarła do 1/8 finału, co nie udało jej się nigdy wcześniej w Wielkim Szlemie. Fręch na pierwszy i jedyny aż do tego momentu awans do trzeciej rundy czekała do Wimbledonu 2022 roku. Co ciekawe, w Melbourne wcześniej w głównej drabince wystąpiła tylko dwa razy i zarówno zarówno w 2018, jak i w 2022 roku przegrała mecz otwarcia.

Przez kilka lat rzadko pojawiała się w głównej drabince wielkoszlemowych zmagań, co wynikało z dwóch powodów. Czasem po prostu nie była w stanie przedrzeć się przez eliminacje, ale czasem zamiast walczyć z rywalkami na korcie, mierzyła się z kłopotami zdrowotnymi poza nim. Tak było m.in. na przełomie 2018 i 2019 roku, gdy kontuzja nadgarstka wyłączyła ją z gry na dziewięć miesięcy. To wtedy po raz pierwszy realnie myślała o pożegnaniu się z zawodowym tenisem.

- Dwa dni trenowałam, a kolejne dwa walczyłam z bólem. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłam wtedy w depresji. Przez cały czas myślałam tylko o nadgarstku. Nie mogłam robić tego, co kocham. Nie wiedziałam nawet, czy ból kiedykolwiek minie. To był naprawdę straszny okres, po którym został ślad w psychice i do dziś zmagam się z konsekwencjami - opowiadała Fręch pod koniec ubiegłego roku w wywiadzie dla WP Sportowych Faktów.

Pech w Londynie i wypalenie po sukcesie w Melbourne

Postanowiła jednak walczyć dalej, a jej kariera była mozolnym wspinaniem się po kolejnych szczeblach. Długo bez dużego przebłysku. Zbierała nieraz pochwały za grę przeciwko rywalkom z czołówki, ale brakowało jej kropki nad "i". W poprzednim sezonie w ćwierćfinale w Birmingham prowadziła z Jeleną Ostapenko 6:4, 4:0, by przegrać w trzech setach. Zbierała jednak doświadczenie i wykorzystała je choćby we wspomnianym Wimbledonie 2022, gdy dotarła wreszcie do trzeciej rundy. Jej pech polegał na tym, że wyjątkowo nie przyznawano za niego punktów do rankingu (dotyczyło to zakazu występu dla Rosjan i Białorusinów w związku z wojną w Ukrainie). Pozostały jednak radość z sukcesu, premia finansowa i większa wiara w siebie.

- Mam nadzieję, że to początek czegoś nowego. Teraz już w każdym turnieju wielkoszlemowym chciałabym być co najmniej w 3. rundzie. Teraz przed turniejem wzięłabym ją w ciemno, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia i teraz wiem, że jestem w stanie powalczyć o więcej. Mam nadzieję, że tak będzie w kolejnych startach - zaznaczyła po tamtym starcie w Londynie.

Zajęło jej to dłużej niż planowała, bo półtora roku. Po Australian Open też nie było całkiem różowo - w lutym zadebiutowała w Top50, ale w połowie sezonu czuła się wypalona. Jak sama opowiadała ostatnio, pierwsze pół roku spędziła zbyt mocno skupiona na tenisie i była zbyt krytyczna wobec samej siebie.

- Po Wimbledonie podjęłam ze sztabem szkoleniowym pewne decyzje co do tego, że musimy lepiej zbalansować kwestię treningów, turniejów i dni wolnych. To bardzo ważne dla głowy i mentalnej części gry. Starałam się być bardziej otwarta na nowe rzeczy. Skupiałam się na innych rzeczach, nie wyłącznie na tenisie. Dookoła też jest przecież życie i wiele wspaniałych rzeczy do zrobienia. Starałam się to wszystko zrównoważyć - opowiadała ostatnio Fręch.

Jakiego rodzaju aktywności wybiera? Choćby długie spacery, odwiedzanie uwielbianych przez nią parków tematycznych czy chodzenie po galeriach handlowych. Uwielbia też gry, więc przed meczami nieraz z trenerem Andrzejem Kobierskim grają w pokera lub w kości. - Trenujemy mniej, bo gram dużo meczów. Taki model sprawia nam radość i kliknęło - podsumowała Polka.

"Po raz pierwszy w życiu trzęsłam się"

Jej historia pod kilkoma względami przypomina przypadek Magdy Linette. Obie długo czekały na swój moment. Tenisistka z Poznania nawet dłużej. Ona również przełomowy moment w karierze zanotowała w Australian Open (w 2023 roku dotarła do półfinału, poza tym nigdy nie przeszła trzeciej rundy w Wielkim Szlemie), a potem radość z gry odbierały się właśnie wielkie oczekiwania. Przeszkodą były też problemy zdrowotne.

W tym sezonie losy obu Polek splotły się - w lipcu spotkały się w finale w Pradze. W przypadku Fręch był to pierwszy meczu o tytuł WTA w karierze. Górą była Linette. Teraz zaś obie sprawiły niespodziankę, docierając w Wuhan do ćwierćfinału i debiutując w czołowej ósemce prestiżowej imprezy rangi 1000.

Szczególne wrażenie robią ostatnie tygodnie w wykonaniu Fręch. Od US Open ma bilans meczowy 9-2. Z nowojorską imprezą pożegnała się już w pierwszej rundzie - przegrała z 70. w rankingu Belgijką Greet Minnen. Było to rozczarowanie, ale łodziance we znaki dało się zapewne zmęczenie - tuż przed tym turniejem grała w Monterrey, gdzie dotarła do półfinału. A Meksyk na zawsze będzie miał wyjątkowe miejsce w jej sercu, bo w połowie września w Guadalajarze wywalczyła pierwszy tytuł WTA w karierze.

- Po ostatniej piłce po raz pierwszy w życiu trzęsłam się. Byłam taka szczęśliwa, taka dumna z siebie. To był najcenniejszy moment w tym roku, ale i w całej mojej karierze - wspominała ostatnio.

Zabrakło paliwa na Sabalenkę. Wspinaczka w rankingu i system nagród

W Wuhan łodzianka dołożyła kolejne cenne wspomnienia - w drugiej rundzie pokonała ósmą na świecie Amerykankę Emmę Navarro 6:4, 3:6, 6:3. Po raz pierwszy wygrała z rywalką z Top10. Dobę później dołożyła efektowne zwycięstwo nad 12. na liście WTA Brazylijką Beatriz Haddad Maią 6:3, 6:2. Na kort musiała wrócić niespełna 20 godzin później i wyraźnie zabrakło jej sił, by sprostać świetnie sobie radzącej w ostatnich tygodniach Sabalence.

Wiceliderki światowego rankingu Fręch nie pokonała, ale w poniedziałek ponownie awansuje na światowej liście. W ostatni poniedziałek przesunęła się na 27. miejsce, debiutując w Top30, a w najbliższy będzie już 24. rakietą globu.

- Staram się teraz mieć frajdę z gry, bo kocham tenis od samego początku. Ale było wiele takich momentów, że trenowałam może zbyt mocno i wiele rzeczy wgniatało mnie w ziemie - wspomina.

Nauczona tegorocznym doświadczeniem razem z Kobierskim, z którym współpracuje od kilkunastu lat, opracowali też teraz system nagród. Ma to wprowadzić nieco luzu i zabawy.

- Polega to na tym, że trener mówi, że jak wygram dany mecz, to możemy zrobić daną rzecz, a jak wygram inny, to kolejną. Chodzi o takie małe prezenty, małe niespodzianki - tłumaczyła Polka.

Choć sezon się jeszcze nie skończył, to już wiadomo, że zasłużyła w nim na dużą nagrodę. Sama też zdaje sobie sprawę z wyjątkowości tego czasu. - 1/8 finału Australian Open, finał w Pradze, tytuł w Guadalajarze - to z pewnością najbardziej niesamowity rok w mojej karierze. Jestem ogromnie dumna z tych osiągnięć. Ciężka praca z ubiegłych lat teraz przynosi efekty i bardzo się z tego cieszę. Postaram się utrzymać to momentum - zadeklarowała Fręch, która 15 grudnia będzie obchodzić 27. urodziny.

Więcej o: