Iga Świątek, która odpadła na etapie trzeciej rundy tegorocznego Wimbledonu, po przegranym meczu z Julią Putincewą przyznała, że nie zdążyła w pełni odpocząć po Roland Garros. I to pomimo faktu, że po zwycięskim dla niej turnieju w Paryżu miała prawie trzy tygodnie przerwy od rozgrywek tenisowych. W tym czasie nie wzięła udziału w imprezach na kortach trawiastych, które przygotowują zawodników do Londynu.
Polka może czuć się zmęczona, bo za nią bardzo intensywny okres na mączce. Wygrała kolejne zawody WTA 1000 w Madrycie oraz w Rzymie, a także turniej wielkoszlemowy w stolicy Francji. Została drugą tenisistką po Serenie Williams w historii, która dokonała tego w jednym sezonie.
Od lat między Roland Garros a Wimbledonem jest zaledwie kilka tygodni przerwy. To już tradycja, ale nie każda tradycja jest dobra i warta kontynuowania. I nie chodzi tu tylko o Świątek, ale i o pozostałych zawodników. Tenisowe statystyki z ostatnich 30 lat pokazują, że rzadko komu udaje się zwyciężyć w jednym roku zarówno w Paryżu, jak i Londynie.
Wśród pań tej sztuki dokonały jedynie Steffi Graf (1995, 1996) oraz Serena Williams (2002, 2015). U mężczyzn tylko Rafael Nadal (2008, 2010), Roger Federer (2009) oraz Novak Djoković (2021). Najlepsi z najlepszych.
Naturalnie, trawa i mączka wymagają innego stylu gry, innego podejścia do rywalizacji. Wydaje się jednak, że tak krótka przerwa między dwoma wielce prestiżowymi turniejami dodatkowo utrudnia i tak niełatwe już przygotowania do Wimbledonu. Justin Henin cztery razy była najlepsza w Roland Garros, a nigdy nie wygrała potem w Londynie. Nadal zwyciężył co prawda dwukrotnie na trawiastych kortach w Wielkiej Brytanii po wcześniejszym wygraniu Roland Garros, ale z drugiej strony pamiętajmy, że w Paryżu był najlepszy aż 14 razy.
Kto gra do samego końca na Roland Garros, musi potem odpocząć i się zregenerować się. Ale kiedy to robić, skoro trzeba przygotowywać się do Wimbledonu? Nie dość, że przeskok z jednej nawierzchni na drugą w tym wypadku jest wyraźny - oba korty różnią się bardziej niż choćby trawa od nawierzchni twardej - to jeszcze paryscy mistrzowie mają naprawdę mało czasu na przestawienie się do innych warunków.
Dla porównania spójrzmy, ile tenisistek w jednym roku w ostatnich latach wygrywało zarówno Roland Garros, jak i US Open. To Arantxa Sanchez Vicario (1994), Graf (1995, 1996), Henin (2003, 2007), Williams (2002, 2013) i Świątek (2022). Gołym okiem widać, że w tym wypadku znajdziemy więcej mistrzyń, które potrafiły zwyciężyć zarówno na wolniejszej mączce, jak i szybszym korcie twardym. Podobnie wygląda to w męskiej stawce - oba turnieje w tym samym sezonie wygrywali Andre Agassi (1999), Nadal (2010, 2013, 2017, 2019) oraz Djoković (2023).
Nie może być inaczej, jeśli spojrzymy na kalendarz rozgrywek. Weźmy terminarz z tego sezonu: między Australian Open (15-29 stycznia), a Roland Garros (27 maja - 9 czerwca) były aż cztery miesiące przerwy. Pomiędzy Paryżem a Londynem już tylko trzy tygodnie. A między Wimbledonem (1-14 lipca) a US Open (26 sierpnia - 8 września)? Półtora miesiąca, czyli dwa razy więcej czasu niż między mączką a trawą. Po Nowym Jorku tenisiści mają cztery miesiące pauzy do kolejnego szlema w Australii, w tym także około miesiąca bez żadnych turniejów.
Czy można wydłużyć okres gry na trawie przed Wimbledonem? To byłoby problematyczne i bardzo trudne, bo nawierzchnia trawiasta pozostaje bardzo droga w utrzymaniu. Przed laty była częściej spotykana w rozgrywkach, dziś jest rzadkością, w niewielu miejscach na świecie może trenować lub mierzyć się na trawie.
Logicznym rozwiązaniem byłoby zatem przyspieszenie terminu rozgrywania Roland Garros. Czy impreza wielkoszlemowa w Paryżu musi koniecznie zamykać coroczny okres gry na mączce? Tak jest w przypadku Wimbledonu, ale, jak wskazałem, wynika to głównie z ograniczonej liczby imprezy na trawie.
Tymczasem po US Open organizowanym na nawierzchni twardej dalej odbywają się turnieje na podobnych kortach. Nie inaczej jest w przypadku rozpoczynającego sezon Australian Open. Pamiętajmy również, że latem po Wimbledonie znów rozgrywane są imprezy na mączce, choć zwykle niższej kategorii, jak choćby niedawny turniej w Warszawie, gdzie rok temu wygrała Iga Świątek).
Spójrzmy, jak w tym roku wyglądał kalendarz najważniejszych imprez na kortach ziemnych w kobiecym tenisie:
Tak prezentuje się natomiast tegoroczny kalendarz imprez na kortach trawiastych:
Co można byłoby zmienić, żeby wydłużyć okres przerwy między wielkoszlemowymi turniejami w Paryżu i Londynie? Taka propozycja zakłada pewne przetasowania w terminarzu turniejów rozgrywanych na mączce - przede wszystkim przyspieszenie rozgrywania Rolanda Garrosa, przesunięcie paryskiego turnieju na środek maja. Biorąc pod uwagę ten rok - choć 2025 wygląda podobnie pod względem układu imprez - kalendarz wyglądałby następująco:
Przy takim rozwiązaniu przerwa między Roland Garros, a Wimbledonem trwałaby sześć tygodni, a nie trzy - tak długo, jak dziś odstęp między Wimbledonem a US Open. Przed Paryżem odbyłyby się trzy duże turnieje na mączce (Charleston, Madryt i Rzym), które dałyby możliwość przygotowań najlepszym tenisistkom do starcia w stolicy Francji.
Oczywiście, rozwiązanie to nie jest idealne dla wszystkich, bo na znaczeniu straciłby przede wszystkim turniej w Stuttgarcie - rozgrywana po Roland Garros impreza nie przyciągnęłaby tych tenisistek, które zajdą najdalej w Paryżu. Mniejsze zawody na ziemi rangi WTA 250 także zmieniłyby swoje miejsce w kalendarzu. Do tego doszłoby przesunięcie okresu reprezentacyjnego z połowy kwietnia na początek czerwca, choć to nie powinno w żaden sposób wpłynąć na rozgrywki Billie Jean King Cup.
Przede wszystkim jednak na takich zmianach zyskaliby ci, którzy po sukcesie w Roland Garros (finał, półfinał, ćwierćfinał), chcieliby jak najlepiej przygotować się do walki o zwycięstwo na Wimbledonie. W tym roku wśród tenisistek, które zaszły w Paryżu do ćwierćfinału, jedynie dwie - Jelena Rybakina i Jasmine Paolini - pozostają dziś w grze na Wimbledonie. U panów byli to Djoković, Carlos Alcaraz, Jannik Sinner i Alex De Minaur. Ten ostatni wycofał się jednak w środę z ćwierćfinału z powodu kontuzji, zaś Sinner odpadł w ćwierćfinale, mając w trakcie meczu z Daniłem Miedwiediewem problemy z kontuzją.
Przesunięcie turniejów w Madrycie, Rzymie i Paryżu - rozgrywanych głównie na otwartych kortach - pozostaje również możliwe z uwagi na warunki panujące w tych miejscach świata w kwietniu. Może będzie chłodniej niż przy aktualnym terminarzu, ale tenisiści mogliby bez większych problemów rywalizować w nowych datach.
O reorganizacji kalendarza tenisowego dyskutuje się od dawna. Zmian domagają się najwięksi (m.in. Świątek, Rybakina, Nadal, Djoković), jednak dyskusje pozostają na ten moment w kręgu zawodników, dziennikarzy i kibiców. Międzynarodowa Federacja Tenisowa (ITF), Organizacja Kobiecego Tenisa (WTA) czy Organizacja Męskiego Tenisa (ATP) nie komentują postulatów dotyczących modyfikacji terminarza turniejów. Działacze ograniczają się tylko do ogłaszania nowych zasad, jakie wprowadzają, ale te są ostatnio głównie kosmetyczne - m.in. w styczniu przyszłego roku zamiast imprezy w tajlandzkim Hua Hin zawody WTA wrócą do Singapuru (ranga WTA 250).
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!