- Obudźcie mnie, jak się skończy - rzucił żartobliwie jeden z polskich dziennikarzy podczas meczu Igi Świątek z Chorwatką Petrą Martić w 2. rundzie Wimbledonu. Atmosfera podczas tego spotkania, które polska tenisistka wygrała 6:4, 6:3, rzeczywiście była dość senna. Choć i tak dobrze, że zostało rozegrane w całości, bo po siódmym gemie wydawało się, że może się zakończyć przedwcześnie.
Poprzednia wizyta Świątek na korcie centralnym Wimbledonu to ubiegłoroczny ćwierćfinał, w którym przegrała z Ukrainką Eliną Switoliną. Wtedy frekwencja dopisała - tak samo jak we wtorek, gdy Polka na mającym podobną pojemność korcie nr 1 eliminowała Amerykankę Sofię Kenin, mistrzynię Australian Open 2020.
Dlaczego w czwartek liderka światowego rankingu nie mogła liczyć na więcej widzów? Pierwszym tropem jest zerknięcie na plan gier tego dnia na korcie centralnym. Wcześniej grał tam będący już legendą tenisa Serb Novak Djoković, a po meczu Świątek zaprezentują się tam w deblu bracia Andy i Jamie Murrayowie. Przy czym pierwszy z nich, będący wielką gwiazdą brytyjskiego tenisa, niedługo kończy karierę i to jego pożegnalny występ w tej imprezie. A z powodu kłopotów zdrowotnych wycofał się wcześniej z singla. Łatwo było się domyślić, że miejscowi kibice będą chcieli przede wszystkim obejrzeć właśnie to spotkanie, a wcześniejsze mogą sobie odpuścić.
Druga sprawa, że rywalka Polki również nie zachęcała. Martić to bardzo solidna i ceniona w środowisku tenisowym zawodniczka, ale nie ma na koncie ani takich sukcesów, ani takiego stylu gry, by przyciągać odbiorców. Bo słynie głównie z regularności, a to doceniają przede wszystkim inni zawodnicy.
To jednak za sprawą doświadczonej Chorwatki przez chwilę obawiano się, czy mecz nie skończy się już po siódmym gemie. Nieco wcześniej przewróciła się podczas jednej z wymiany. Przerwa medyczna trwała dość długo - Polka zdążyła wtedy skonsultować się ze swoim sztabem szkoleniowym, a następnie zaczęła ćwiczyć serwis. To samo robiła już w przerwie między setami w meczu otwarcia.
Ostatecznie zawodniczka z Bałkanów wróciła do gry i dokończyła występ. Trzeba jej oddać, że się nie poddała. Ale nie sposób odnieść wrażenie, że jeżeli Świątek miała jakieś większe kłopoty, to głównie za sprawą kilku własnych błędów.
Na trybunach było więc dość spokojnie. Zmieniło się to dopiero pod koniec, gdy liderka światowej listy popisała się przełamaniem. Wcześniej głównie było słychać tylko od czasu do czasu polskich kibiców, którzy powtarzali stale to samo - "Dawaj, Iga". Szczególnie wybijało się to, gdy krzyczącą była kilkuletnia dziewczynka, wywołująca w ten sposób uśmiech wśród reszty publiczności. Na adresatkę ta motywacja zadziałała - pewnie awansowała do trzeciej rundy, w której zmierzy się z Julią Putincewą. Reprezentantka Kazachstanu słynie z prowokacyjnego zachowania i wielkiej ekspresji, więc wtedy o senności raczej nie będzie mowy.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!