W XVIII wieku królową Francji, jako żona Ludwika XV z dynastii Burbonów, była Polka Maria Leszczyńska. Koronowano ją w 1725 roku. Niemal równo 300 lat później w ojczyźnie Wieży Eiffle'a jest kolejna władczyni rodem z naszego kraju. Nazywa się Iga Świątek, która po raz czwarty, a trzeci z rzędu, wygrała paryski Roland Garros.
Trzeba przyznać, że Jasmine Paolini nie zagrała złego meczu. Włoszka robiła, co mogła. Na początku pierwszego seta nawet zaskoczyła Polkę przełamaniem na 2:1. Ale jeżeli wchodzisz do legowiska lwicy i ją sprowokujesz, musisz albo szybko uciekać, albo liczyć się z rozszarpaniem na strzępy. Stało się to drugie. Świątek od tamtego momentu wygrała nie tylko pięć kolejnych gemów seta pierwszego, wygranego 6:2, ale też pięć w drugim. Przy rezultacie 6:2, 5:0, Polka miała już rywalkę na widelcu, a w na mączce i to tej paryskiej, raszynianka takich okazji nie marnuje.
Ostatecznie Świątek zafundowała rywalce bagietkę, a nie bajgla i triumfowała 6:2, 6:1. Paolini może być z siebie wyłącznie dumna, zagrała turniej życia i zanotowała awans na najwyższe w karierze siódme miejsce w rankingu WTA, wyprzedzając m.in. Ons Jabeur czy Marię Sakkari, Jest też obecnie piąta w WTA Race. Jak to z kolei wygląda w przypadku Igi Świątek?
Wygląda wręcz kosmicznie. Dzięki wygranej w Roland Garros, Polka ma obecnie 11695 punktów. To o niespełna 4000 więcej niż nowa wiceliderka Coco Gauff. Natomiast w WTA Race to już punktów 7335, o niecałe 3000 więcej od Aryny Sabalenki.