Iga Świątek potrzebowała dwóch godzin i 29 minut, by pokonać Beatriz Haddad Maię (14. zawodniczka światowego rankingu WTA). Gdy prowadziła 4:1, zanosiło się, że znów nie da rywalce większych szans. Ale Brazylijka nie odpuściła, Polka zanadto się spieszyła i dostaliśmy długi mecz.
"Bia kilkukrotnie podrywała publiczność w Madrycie, ale ostatecznie przegrała 1:2 w setach z Igą Świątek" - tak swoją relację z tego spotkania zaczyna serwis ge.globo.com. Dalej Brazylijczycy piszą, że ich zawodniczka przestraszyła faworytkę. "Na przerwę po pierwszym secie Świątek szła z oszołomioną miną, jakby nie rozumiała nic z tego, co się wydarzyło" - czytamy.
Świątek rzeczywiście wyglądała wtedy na zaskoczoną i spiętą. Nic dziwnego, skoro od prowadzenia 4:1 przegrała pięć gemów z rzędu. Na pewno duża w tym zasługa Haddad Mai, ale też trudno było nie mieć wrażenia, że Polka nagle znacznie obniżyła poziom swojej gry. Iga nie była cierpliwa, zbyt pochopnie atakowała, przez co popełniała dużo niewymuszonych błędów. Po meczu Świątek została zapytana przez Joannę Sakowicz-Kostecką z Canal+ Sport, na ile to z własnej winy przegrała tę partię, a na ile było to spowodowane dyspozycją rywalki. Odpowiedź Igi nie pozostawia wątpliwości.
- Wiadomo, że to jest zawsze wina albo zasługa obu stron, ale na pewno każdy widział, że mogę wygrać tego seta, więc powiedziałabym, że to raczej leżało po mojej stronie - wytłumaczyła Świątek. - Po prostu po ludzku trochę się spięłam i wszystkie moje ruchy nagle zaczęły być niepewne - dodała.
W tej rozmowie Świątek powiedziała też tak: "Dla mnie najważniejsze jest to, że wróciłam i że w drugim secie miałam już trochę więcej pomysłów, co zrobić. Wiedziałam, że jak będę grała swój tenis, to będzie dobrze".
I właśnie tak wyglądały drugi oraz trzeci set: Iga miała więcej pomysłów, więcej cierpliwości i spokoju. Ona wtedy grała swój tenis - identycznie jak do stanu 4:1 w pierwszym secie - i było dobrze.
Nie zmienia to faktu, że Haddad Mai należą się słowa uznania. I że dzięki jej postawie swoje małe radości mogą po tym meczu przeżywać Brazylijczycy. "Miło było widzieć pewność siebie Bii w pierwszym secie, nie wspominając o jej różnorodnej grze" - czytamy na ge.globo.com. "Odwrócenie sytuacji przy wyniku 1:4 z numerem jeden wydawało się prawie niemożliwe, ale Bia nie była wstrząśnięta" - pisze też ten brazylijski serwis.
To wszystko prawda. I też samą prawdę Brazylijczycy piszą o reakcji Świątek na przegranego seta. A opisując ją, zdradzają się, że chcieliby móc zajrzeć do tajemniczego notatnika naszej tenisistki.
"Bia pozostała na korcie między pierwszym a drugim setem, natomiast Świątek udała się do szatni, a wróciła z notatnikiem w ręku. Nie wiadomo, co zapisała na tych kartkach, ale ostrożnie umieściła notatnik na ławce i wróciła do gry znacznie bardziej skupiona, stanowcza i agresywna niż w pierwszym secie. Bia natomiast nie potrafiła się odnaleźć w grze przeciwko rywalce, która chciała pokazać, że nie bez powodu jest numerem jeden na świecie" - czytamy.
Nawet we fragmencie, w którym ge.globo.com pisze o "oszołomionej minie" Świątek od razu dostajemy też ilustrację przedstawiającą nastawienie Polki po niespodziewanie przegranym secie. Po "Na przerwę po pierwszym secie Świątek szła z oszołomioną miną, jakby nie rozumiała nic z tego, co się wydarzyło" od razu napisano: "Ale wróciła z twardą miną kogoś, kto dokładnie wiedział, co zrobić, aby wynik się nie powtórzył".
Wynik 4:6, 6:0, 6:2 dla Świątek pokazał Haddad Mai, że niewiele jest w stanie wskórać przeciw Polce, nawet gdy rozegra bardzo dobry mecz. To była jej trzecia porażka z Igą w ich czwartym meczu. A drugim w tym sezonie. Tym razem Brazylijka wypadła znacznie lepiej niż w United Cup, gdzie przegrała 2:6, 2:6, ale znów - jak tam mogłaby w pewnych momentach z bezradności gryźć piłkę. Tylko i to nic by nie dało - w końcu skały nie zjesz.
W półfinale - w czwartek - Świątek zmierzy się z Ons Jabeur (9 WTA) albo z Madison Keys (20 WTA). Ich ćwierćfinałowy pojedynek zaplanowano na wtorkowy wieczór.