Przygoda Agnieszki Radwańskiej z igrzyskami olimpijskimi nie jest niestety bogata w sukcesy. Była tenisistka najlepiej poradziła sobie w 2008 roku w Pekinie - wtedy odpadła w drugiej rundzie po meczu z Francescą Schavione.
Jeszcze gorzej było cztery lata później w Londynie. Po porażce w pierwszej rundzie z Julią Goerges media skupiły się na tym, że polska tenisistka wystąpiła bez orzełka na piersi. Ona sama w rozmowie z Przeglądem Sportowym Onet ocenia, że była wtedy zbyt zmęczona po finale Wimbledonu i przyznaje, że gdyby wygrała z Niemką, to historia mogłaby potoczyć się inaczej. - Nie wiem, czy miałabym medal, ale jestem przekonana, że wygrałabym kilka kolejnych spotkań - stwierdziła.
Najwięcej była tenisistka opowiedziała o igrzyskach w Rio de Janeiro. Tam również Radwańska odpadła po meczu w pierwszej rundzie. Wtedy nie dała rady Chince Zhenh Saisai, z którą przegrała 4:6, 5:7.
- Nic się tam niestety nie składało. Absolutnie nic. Do Brazylii miałam się dostać z Ameryki Północnej. Odwołano loty i leciałam w końcu przez Europę. Pierwszy raz miałam taką podróż. W żadnym samolocie nie było miejsca. Razem z Dawidem czekaliśmy na lotnisku, czy coś się zwolni. Bezskutecznie. Wszystko ostatecznie zajęło 56 godzin, a oczywiście grałam następnego dnia po przylocie. Bez treningu. Niemal z samolotu po tych nieprzespanych nocach wyszłam na kort - wspomina Radwańska.
Do nieszczęśliwych okoliczności doszła kiepska forma Polki w spotkaniu z Chinką - to jednak zrozumiałe, gdy weźmie się pod uwagę warunki, w których podróżowała. - Naprawdę chciałam być na igrzyskach znacznie szybciej i gdyby nie ten pech, to na pewno bym była. Niestety wszyscy lecieli w to samo miejsce o tej samej porze i w tej konkretnej sytuacji nie miałam się jak przedostać. Na kort wyszłam rozbita. Warunki też były wtedy bardzo ciężkie. No i niestety z Saisai Zheng nie zagrałam wtedy dobrze - przyznaje.
Na kolejne igrzyska olimpijskie Agnieszka Radwańska już nie pojechała. W listopadzie 2018 roku zakończyła karierę sportową.