Iga Świątek zapisała się właśnie w historii - jako pierwsza wygrała trzykrotnie turniej w Dosze, który jest jej rówieśnikiem (pierwsza edycja odbyła się w 2001 roku). I o ile bez wątpienia jest to bardzo cenne osiągnięcie, to równie ważne pod kątem mentalnym jest to, że pokonała po dłuższej przerwie Jeleną Rybakinę - 7:6, 6:2. Czekała na to niemal trzy lata. Wreszcie była górą w pojedynku z zawodniczką, z którą w poprzednim sezonie przegrała aż trzy razy (cały bilans 3-2 dla Rybakiny). W perspektywie całego sezonu i kolejnych lat to może być nawet cenniejsze niż trzecia statuetka w kształcie złotego sokoła, którą otrzymuje tradycyjnie zwyciężczyni imprezy w Katarze.
Rybakina brała udział w jednym z najlepszych meczów ubiegłego roku. Finał Australian Open z Aryną Sabalenką przegrała co prawda 6:4, 3:6, 4:6, ale utkwił on w pamięci wszystkich, którzy go oglądali. To była prawdziwa wymiana potężnych tenisowych ciosów. Sobotni finał w Dosze nie był aż tak miły dla oka. Miał dużo bardziej nierówny przebieg, ale widowiskowych wymian na dużej prędkości też się trochę pojawiło, a wtedy obie pokazały swój kunszt.
Nie brakło też dramaturgii, gdy weźmie się pod uwagę przebieg pierwszej partii. Tej, w której liderka światowego rankingu odrobiła stratę 1:4, wygrywając cztery gemy z rzędu. Tej, która trwała niemal półtorej godziny, czyli o zaledwie kilka minut krócej niż najdłuższy z trzech wcześniejszych spotkań 22-letniej Polki w Dosze. I potwierdziła,
Świątek w poprzednich meczach z Rybakiną przeważnie szybko pozwalała rywalce wejść do swojej głowy. Zniechęcała się błędami i trudnością w przeciwstawieniu się wymagającej przeciwniczce. Teraz walczyła do końca, czego potwierdzeniem jest odwrócenie losów pierwszej odsłony i wytrzymanie nerwowego tie-breaka zakończonego grą na przewagi 10-8. Miała w tym secie też długo problem z bekhendem po prostej, ale w najważniejszym momencie i on zadziałał.
Tenisistka Tomasza Wiktorowskiego zawsze słynęła z potężnych zagrać z głębi kortu i dobrych returnów. Rybakina zaś siała postrach przede wszystkim, gdy serwowała lub gdy po returnie rywalki posyłała bardzo szybką piłkę. Obie jednak pracują nad swoją grą i to było widać. Polka co prawda nie ma się co równać z sobotnią rywalką pod względem asów serwisowych, ale w skuteczności w akcjach przy własnym podaniu nie tylko jej zwykle nie ustępuje, co nawet jest od niej lepsza. Pokazuje to dokładnie zestawienie zaprezentowane przez WTA przed rozpoczęciem finału dotyczące tego sezonu oraz występu obu tenisistek w Dosze w drodze do meczu o tytuł.
Statystyki WTA sprzed finału w Dosze
wygrane akcje po 1. podaniu (w Dosze/w tym sezonie)
wygrane akcje po 2. podaniu (w Dosze/w tym sezonie)
wygrane gemy przy własnym podaniu (w Dosze/w tym sezonie)
Dość przypomnieć, że Polka w ubiegłym roku, gdy przegrała z Rybakiną w 1/8 finału Australian Open wygrała tylko 57 % akcji po pierwszym i drugim podaniu, a dwa miesiące później w Indian Wells, gdy znów na siebie trafiły, jej statystyki wynosiły - odpowiednio 43% i 46%.
W sobotę, niestety, na początku Polka miała liczby na poziomie tych sprzed roku - 49 i 47%. Miała wtedy lepsze i gorsze momenty. Potrafiła posłać asa, gdy posłała co prawda piłkę zaledwie z prędkością 146 km/h, ale mocno ją ścięła. Ale były też takie, gdy niezależnie od tego, czy piłka nabrała podobnej prędkości czy o 40 km/h większej, to Rybakina dominowała. Dopiero w drugiej partii Świątek radziła sobie bardziej na miarę pracy wykonywanej nad tym elementem (75 i 50%).
Z pewnością nie był to dzień, w którym pod względem skuteczności w akcjach po własnym podaniu błyszczała czwarta rakieta świata (62 i 36%). Ona jednak w większym stopniu bazuje na mocy serwisu, a ją wyraźnie osłabiał wiatr. Nieraz widać było jej frustrację, gdy to nagłe podmuchy powietrza decydowały o tym, gdzie poleci piłka. Mimo to ona też w kilku momentach błysnęła w sposób dla siebie nietypowy. Już wcześniej w Dosze zaczęła chodzić do siatki i tym razem także, czym sobie kilka razy pomogła w zdobyciu punktu. Do tego zebrała też trochę braw za bardzo dobre returny przy trudnych serwisach rywalki. W drugim secie - widząc, że Polka jest już na fali - próbowała nawet skrótów, ale ten niespodziewany ruch nic jej nie dał.
W tej partii przewaga Świątek była coraz wyraźniejsza, bo też Rybakinie wyraźnie coraz bardziej brakowało sił. Było wiadomo, że atut świeżości będzie po stronie Polki, która w drodze do finału spędziła na korcie o 2,5 godziny krócej niż rywalka. Do tego trzeba pamiętać o bardzo udanym, ale i intensywnym początku sezonu reprezentantki Kazachstanu, która ma w nim robiący duże wrażenie bilans 15-3 (wygrała dwa turnieje).
Już w piątkowym półfinale z Anastazją Pawliuczenkową, który wygrała pewnie 6:2, 6:4, widać było kumulujące się zmęczenie. Popełniła wtedy aż 39 niewymuszonych błędów. Wiadomo było, że bez ograniczenia tych pomyłek z Polką nie wygra. W finale jednak, po początkowo bardzo dobrej pod tym względem grze, znów zanotowała ich podobną liczbę.
Wiadomo było przed finałem, że ten finał skończy serię jednej z tenisistek. Albo mającej na koncie osiem zwycięstw z rzędu w tym sezonie Rybakiny, albo Świątek, która wygrała w Dosze 12 meczów z rzędu (nie uwzględnia się tu walkowerów z ubiegłorocznego ćwierćfinału i tegorocznego półfinału). Dzięki dalszemu śrubowaniu swojego wyczynu Polka zrównała się także z Rybakiną pod względem liczby wygranych meczów w turniejach WTA rangi 1000, licząc od początku poprzedniego sezonu. Kazaszka z 31 takimi wygranymi była najlepsza w kobiecym tourze pod tym względem. Teraz tym mianem musi podzielić się ze Świątek. Choć dla niej ważniejsze jest na pewno to, że sama w wersji 2.0 pokonała ulepszoną w porównaniu z poprzednim sezonem wersję niewygodnej rywalki.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!