Luty to tradycyjnie moment w kalendarzu kobiecego tenisa, gdy największe turnieje odbywają się na Bliskim Wschodzie. W ostatnim tygodniu w Abu Zabi rozegrano imprezę rangi WTA 500. Jednocześnie już w niedzielę wystartował turniej WTA 1000 w katarskiej Dosze, a po jego zakończeniu odbędą się zawody w Dubaju, również rangi WTA 1000.
Do niedzielnego finału w Zjednoczonych Emiratach Arabskich awansowały Daria Kasatkina i Jelena Rybakina. Ich mecz rozpoczął się o godzinie 17 czasu lokalnego, a lepsza okazała się Rybakina. Kolejnego dnia Kasatkina ma już do rozegrania spotkanie pierwszej rundy w Dosze przeciwko rodaczce Anastazji Pawluczenkowej. Pojedynek rozpocznie się około godziny 15 tamtejszego czasu.
- To jest straszne. Mam pytanie do władz WTA albo organizatorów turniejów: czy chcecie nas, zawodniczki, zabić albo sprawić, że będziemy łapać kontuzje? - grzmiała Daria Kasatkina w Emiratach Arabskich.
Zamieszanie wynika z kalendarza kobiecego tenisa i specyfiki tej części świata, gdzie odbywają się obecnie najważniejsze turnieje. Impreza w Abu Zabi została zaplanowana w dniach 5-11 lutego (poniedziałek - niedziela). Turniej w Dosze odbędzie się z kolei w terminie 11 - 17 lutego (niedziela - sobota). To dlatego, że w Katarze weekend wypada na piątek i sobotę. Z kolei zawody w Dubaju potrwają od 18 (niedziela) do 24 lutego (sobota).
Natężenie spotkań dla najlepszych zawodniczek jest wyjątkowe. Mają one obowiązek występować w turniejach rangi WTA 1000 i 500, jeśli na koniec roku chcą zakwalifikować się do kończących sezon WTA Finals. To jeden z wymogów - obok znalezienia się w rankingu na pozycjach jeden-siedem (ósme miejsce jest zarezerwowane dla najniżej sklasyfikowanej mistrzyni wielkoszlemowej).
Przypadek Darii Kasatkiny jest o tyle trudny, że to obecnie 14. zawodniczka świata. Z tego powodu nie załapała się do grona ośmiu, które uzyskały tzw. wolny los w pierwszej rundzie w Dosze. Wśród nich są Iga Świątek, Jelena Rybakina czy Coco Gauff. Kasatkina jest zmuszona grać od pierwszej rundy w Katarze. Czy to wyłącznie jej problem? Niekoniecznie.
Cała sytuacja odbija się niekorzystnie na wizerunku kobiecego tenisa. Władze WTA zapowiadały modyfikację kalendarza, tak by nie dochodziło do podobnych sytuacji, gdy tenisistki - najważniejsze podmioty w tym biznesie - czują się przemęczone terminarzem i narażają swoje ciało na urazy.
Na obronę działaczy można wskazać, że to dopiero początek sezonu, a akumulatory zawodniczek nadal są nieźle ładowane po okresie przygotowawczym, który przypada na koniec listopada i grudzień. Z kolei między Abu Zabi a Doha jest tylko 600 km, co oznacza zaledwie godzinny lot między miastami.
Z drugiej jednak strony trudno mówić w przypadku Darii Kasatkiny o jakimkolwiek odpoczynku, gdy w niedzielę przebywała jeszcze w Emiratach rywalizując o tytuł, a kolejnego dnia walczy o punkty w Katarze. Rosjanka dodała, iż rozumie, że "teraz już nic nie da się z tym zrobić". Wyraziła nadzieję, że w przyszłości organizatorzy znajdą lepsze rozwiązanie. Pytanie, co można zrobić w takiej sytuacji?
Istnieje możliwość przyznawania specjalnego przywileju, tzw. performance bye. Zgodnie z nim tenisistki, które w turnieju organizowanym w ostatnim tygodniu doszły np. do półfinału lub finału, otrzymują wolny los w pierwszej rundzie imprezy rozgrywanej w następnym tygodniu. Lepsze wyniki premiują dłuższym odpoczynkiem.
"Performance bye" zostało zastosowane jesienią ubiegłego roku przez organizatorów turniejów w Tokio i Pekinie. Dzięki temu najlepsze tenisistki z turnieju rozgrywanego w Guadalajarze mogły zacząć od drugiej rundy w stolicy Japonii, a zawodniczki, które zaszły najdalej w Tokio, miały potem przywilej wolnego losu w stolicy Chin.
Wskazane turnieje odbywały się pod koniec sezonu, gdy występuje największe zmęczenie u tenisistek. Stąd decyzja o zastosowaniu "performance bye". Nie wszystkim takie rozwiązanie się jednak spodobało, a do grona krytykujących należała m.in. Jelena Rybakina.
W Tokio od drugiej rundy rywalizowały najwyżej sklasyfikowane Iga Świątek i Jessica Pegula oraz półfinalistka z Guadalajary Caroline Garcia i mistrzyni Maria Sakkari. Przywilej obowiązywał cztery zawodniczki, co oznaczało, że Rybakina, mimo wysokiego miejsca w rankingu, musiała startować w Japonii już od pierwszej rundy. Nie chciała się na to zgodzić i postanowiła w proteście w ostatniej chwili wycofać się z tokijskiego turnieju.
Wracając do trwających dziś imprez na Bliskim Wschodzie, pojawiają się także pytania, czy władze WTA mogły inaczej zaplanować kalendarz na początku sezonu.
Turniej kobiecy Australian Open zakończył się w sobotę 27 stycznia. Dwa dni później w poniedziałek ruszył w austriackim Linzu turniej WTA 500 na 32 zawodniczki, który trwał cały tydzień i został zamknięty dopiero w niedzielę 4 lutego. Z tego powodu zawody w Abu Zabi mogły ruszyć dopiero 5 lutego, a do tego doszły wyjątkowe zasady obowiązywania weekendów w Katarze.
Impreza w Linzu wystartowała 29 stycznia, bo dzień wcześniej odbywały się kwalifikacje. Wystąpiło w nich wiele zawodniczek, które wcześniej grały w Australii (np. Magdalena Fręch) i potrzebowały czasu na zmianę kontynentu i aklimatyzację. Inna sprawa, że uczestniczki eliminacji w Austrii nie grały do końca w Australian Open, najpóźniej odpadła właśnie Fręch - w czwartej rundzie AO. 21 stycznia Polka przegrała w Melbourne z Coco Gauff.
Podobne dyskusje pojawiają się choćby w zakresie planowania turniejów najwyżej rangi WTA 1000. W tym roku będzie ich 10, a w kalendarzu WTA występują parami: niebawem Doha, a od razu po nim Dubaj, w marcu Indian Wells i tuż potem Miami, wiosną Madryt i Rzym, w sierpniu Toronto i Cincinnati, a jesienią Pekin i Wuhan. Tak ułożony kalendarz to dla najlepszych zawodniczek, które przynajmniej w teorii powinny zachodzić najdalej w imprezach rangi 1000, spore wyzwanie.