Mimo przegranej Igi Świątek w trzeciej rundzie tegoroczny Australian Open był dla polskiego tenisa bardzo udany. Magdalena Fręch zaszła do czwartej rundy (najlepszy jej wynik w karierze), Hubert Hurkacz do ćwierćfinału, a Jan Zieliński w parze z Su-Wei Hsieh sięgnęli po wygraną w rywalizacji par mieszanych.
To dotychczas największy sukces w karierze 27-letniego Zielińskiego, ale nie jedyny. Rok temu dotarł do deblowego finału w Melbourne u boku Hugo Nysa z Monako. Para Zieliński - Nys dochodziła także m.in. do ćwierćfinałów US Open 2023 i 2023, wygrywała turniej ATP 1000 w Rzymie w poprzednim sezonie czy dwukrotnie imprezę ATP 250 we francuskim Metz.
W niedawnym Australian Open Jan Zieliński przeszedł do historii polskiego tenisa jako pierwszy zawodnik, który wywalczył tytuł wielkoszlemowy w mikście. Jadwiga Jędrzejowska (Roland Garros 1947), Klaudia Jans-Ignacik (Roland Garros 2012), Marcin Matkowski (Roland Garros 2015) i Alicja Rosolska (US Open 2018) zachodzili do finałów gry mieszanej.
Zieliński to dziś 26. tenisista rankingu deblowego ATP, ale w czerwcu poprzedniego roku sklasyfikowany nawet na siódmej pozycji. Biorąc pod uwagę jego wiek, umiejętności i charaktery gry podwójnej oraz miksta (zawodnicy po 30-stce często osiągają największe sukcesy) wiele wskazuje na to, że w następnych sezonach Polak zapisze sobie w CV kolejne osiągnięcia.
Jednak już teraz jego dokonania mogą imponować, a mimo to Jan Zieliński pozostaje nieznany dla przeciętnego polskiego kibica, z wyłączeniem największych fanatyków tenisa w naszym kraju. W ostatnich dniach jego nazwisko zostało odnotowane przez polskie media, ale trudno mówić o „Zielińskomanii". Nie obserwowaliśmy objazdu 27-latka po największych stacjach telewizyjnych, na co dzień niekoniecznie zajmujących się sportem. Zupełnie inaczej wyglądało to w przypadku zwycięstw Igi Świątek czy sukcesu Magdy Linette w Melbourne w zeszłym roku.
Po finale Australian Open 2023 Jan Zieliński nie otrzymał nominacji do nagrody „Przeglądu Sportowego" dla najlepszego sportowca roku, choć w gronie 20 nominowanych znaleźli się Iga Świątek (m.in. liderka rankingu), Magda Linette (półfinalistka AO w singlu) i Hubert Hurkacz (m.in. 10. tenisista świata na koniec sezonu).
Nie widzieliśmy też dyskusji, fali oburzenia ze strony fanów, którzy domagaliby się obecności Zielińskiego wśród nominowanych. Od dawna powtarza się, że to plebiscyt na najbardziej popularnego, a nie najlepszego sportowca, ale jednak brak samej nominacji dla 27-latka jest dość wymowny.
To wszystko nie może bowiem dziwić, gdy spojrzymy choćby na media społecznościowe Jana Zielińskiego. Na Instagramie sześć tysięcy obserwujących, na Facebooku dwa tysiące, na Twitterze 1800. Dla porównania Iga Świątek doczekała się na IG ponad milion obserwatorów, Hubert Hurkacz ponad 230 tys., Magda Linette 141 tys, Magdalena Fręch 27 tys. To oczywiście głównie singliści, o czym więcej za chwilę.
Można śmiać się z argumentu liczb w social mediach, ale dobrze wiemy, że ten czynnik ma w dzisiejszym świecie spore znaczenie, także na gruncie marketingu i współprac sponsorskich. Dlaczego sukcesy Jana Zielińskiego w deblu czy mikście nie cieszą się większym zainteresowaniem?
Tu pojawiają się od razu kolejne pytania - także o konkurencje w tenisie. Od lat singliści zarabiają więcej, są bardziej doceniani i popularniejsi aniżeli debliści czy tenisiści występujący w mikście. Z czego to wynika? Czy tak było zawsze?
Przypadek Jana Zielińskiego nie jest przecież odosobniony. Spójrzmy chociażby na polskie podwórku: Klaudia Jans-Ignacik, Łukasz Kubot, Alicja Rosolska, Mariusz Fyrstenberg czy Marcin Matkowski osiągali w ostatnich latach wielkie sukcesy w grze podwójnej i mieszanej, ale żadne z nich nie przebiło nigdy pod względem uwielbienia kibiców Agnieszkę Radwańską czy Jerzego Janowicza. I to mimo, że w Wielkim Szlemie każdy z tej piątki zaliczył nie mniej finałów niż Radwańska, która doszła do finału Wimbledonu 2012, a najlepszym wynikiem Janowicza pozostaje półfinał w Londynie 2013.
Singliści są wyraźnie faworyzowani przez stacje telewizyjne. Nadawcy wolą pokazywać singla, organizatorzy turniejów często decydują, by w najlepszym czasie antenowym postawić na mecz gry pojedynczej a nie podwójnej czy mieszanej.
Spotkanie finałowe miksta AO 2024 z udziałem Jana Zielińskiego rozpoczęło się w ostatni piątek w samo południe w Melbourne. Finały singla pań i panów zaczynały się odpowiednio w sobotę i niedzielę o 19:30 czasu lokalnego. Nie trudno zgadnąć, podczas którego z tych spotkań było najmniej kibiców na trybunach.
- Jest właściwie jedna prosta odpowiedź: pieniądze. Za singla płaci się mniej więcej pięć razy więcej niż za debla, a za debla zarabiasz pięć razy więcej niż za miksta. To się zaczęło od początku ery Open (1968 rok - odtąd zawodowcy i amatorzy mogli rywalizować we wszystkich turniejach - przyp.red.). W czasach Wojciecha Fibaka (lata 70. i 80. - przyp.red.) ten rozjazd nie był jeszcze tak wielki, ale systematycznie powiększał się - mówi w rozmowie ze Sport.pl Adam Romer z magazynu „Tenisklub".
Początkowo było inaczej, o czym opowiada Tomasz Wolfke, komentator Eurosportu. - Jakieś od 100 do 60 lat temu wszyscy dobrzy tenisiści i tenisistki grali singla, debla i miksta. Czasem spędzali więc na korcie dosłownie cały dzień - np. w mistrzostwach Polski, bo przecież nie było tie- breaków, a mężczyźni walczyli do trzech wygranych setów zarówno w grze pojedynczej, jak i podwójnej. Ale oczywiście hierarchia ważności pięciu tenisowych konkurencji była zawsze jasna: single (mężczyźni, potem kobiety), deble (mężczyźni, potem kobiety), mikst - mówi Wolfke.
Nikt inny w naszym kraju nie zna lepiej historii tenisa niż Tomasz Wolfke, autor „Historii Polskiego Tenisa" wydanej jako książki i w formie strony www przy współpracy z Polskim Związkiem Tenisowym.
Wolfe dodaje: "Upadek męskiego debla zaczął się w latach 90. XX wieku, gdy najlepsi singliści przestali w niego grywać, bo nagrody za najważniejszą konkurencję wzrosły na tyle, że nie trzeba było sobie "dorabiać", dodatkowo męcząc się w tej mniej prestiżowej konkurencji. Ostatni mężczyźni, którzy byli równocześnie klasyfikowani w TOP 10 obu rankingów, to bodaj Rosjanin Jewgienij Kafielnikow (1998/1999) i Austriak Juergen Melzer (2010/2011)."
Tenisiści od lat 70. zaczęli powoli skupiać się na singlu, a nie deblu czy mikście. Wiemy już, że to kwestia pieniędzy - za występy w grze pojedynczej organizatorzy zwiększali wtedy stawki w znacznie większym stopniu aniżeli w innych konkurencjach tenisowych. Ale dlaczego tak postępowali? Dlaczego, jak wspomina Tomasz Wolfke, hierarcha "zawsze była jasna"? Szukamy dalej odpowiedzi.
Adam Romer: "Zasada była taka: wszyscy próbowali zrobić karierę w singla. Kto nie przebił się, próbował w debla. Znamy tylko pojedyncze przykłady tenisistów, którzy dzięki dobrym wynikom w deblu zrobili potem karierę w singla. Jednym z nielicznych takich przypadków jest Łukasz Kubot."
Kubot w parze z Austriakiem Olivierem Marachem wygrali w latach 2009-2010 sześć turniejów ATP. Trzy lata później Polak osiągnął największy sukces singlowy - doszedł do ćwierćfinału Wimbledonu. W kolejnych latach zdobył z kolei już jako deblista dwa tytuły wielkoszlemowe i został numerem jeden na świecie w rankingu debla.
Jedna z teorii głosi, że w grze podwójnej zawodnicy męczą się mniej, skoro jest ich po dwóch po każdej ze stron siatki. Z tego powodu organizatorzy płacą mniej i dlatego najlepsi wolą ich do singla, gdzie mogą zarobić więcej. To by tłumaczyło także, dlaczego debliści są w stanie osiągać największe sukcesy także po 30. czy 40. roku życia. Singlistom o to trudniej, co widzieliśmy nawet niedawno w przypadku Rogera Federera i Sereny Williams, gdy oboje kończyli kariery w wieku 40 lat, będąc daleko od dawnej dyspozycji.
Tymczasem w poniedziałek liderem rankingu ATP w grze podwójnej został pierwszy raz w karierze 43-letni Hindus Rohan Bopanna, w top 10 są obecnie także m.in. 36-letni Australijczyk Matthew Ebden, 33-letni Amerykanin Austin Kraijcek, 39-letni Chorwat Ivan Dodig, jego rówieśnik Rajeev Ram z USA czy 40-letni Santiago Gonzalez z Meksyku. 26. na świecie Jan Zieliński jest dziś najwyżej sklasyfikowanym deblistą z "dwójką z przodu", jeszcze przed 30. urodzinami. Lokatę niżej za Polkiem znajduje się 28-letni Włoch Andrea Vavassori.
Obrońcy debla wskazują, że choć na korcie dwóch zawodników stoi obok siebie to muszą pokryć większą powierzchnię, bo w grze podwójnej linie boczne są dalej niż w singlu. Ponadto różny wysiłek nie zawsze jest oceniany inaczej na gruncie finansów. Tenisistki w singlu w turniejach wielkoszlemowych grają do dwóch wygranych setów, a zarabiają tyle samo co tenisiści w tych samych imprezach rywalizujący w singlu do trzech zwycięskich partii.
Do tego dochodzi też kontrast między sportem indywidualnym a drużynowym. Jedni powiedzą, że w singlu trzeba wziąć całą odpowiedzialność na siebie za wynik, dlatego nagrody muszą być większe. Inni odwrotnie - że w deblu potrzeba zwykle dobrego występu dwóch zawodników, popis jednego z nich nie wystarczy do sukcesu, gdy partner pozostaje bez formy. Trudniej jest z kolei doprowadzić do sytuacji, że dwóch graczy będzie w odpowiedniej dyspozycji jednocześnie i dlatego nagrody nie powinny być niższe jak dziś tylko nawet wyższe.
Wracając do zainteresowania widzów, zapytaliśmy o debla Tomasza Lorka z Polsatu Sport, który skomentował setki jak nie tysiące spotkań gry podwójnej. Jego zdaniem „debel wymaga odmiennej wrażliwości od widza. Jest niczym jazz, nie każdy go kocha". Singiel jest prostszy w obsłudze". Przy takiej argumentacji wchodzimy na pole dyskusji, które od lat tłumaczy nam przewagę w popularności np. piłki nożnej nad siatkówką, koszykówką czy piłką ręczną. Futbol ma cieszyć się większym zainteresowaniem, bo jego zasady są łatwiejsze do zrozumienia dla przeciętnego odbiorcy.
A może to debliści są sobie sami winni? Lata temu tworzyli długoletnie pary, dziś często rozchodzą się po dwóch-trzech sezonach. John McEnroe i Peter Fleming zdawali się być nierozłączni, podobnie Martina Navratilova i Pam Shiver. Głośno było ostatnio o rozstaniu czeskiej pary Katerina Siniakova - Barbora Krejcikova, które przetrwały razem sześć lat. Obecnie takich duetów jak Czeszki znajdziemy w stawce znacznie mniej niż wcześniej.
Wspomniana Su-Wei Hsieh, aktualnie druga rakieta w deblu kobiecym, przez 20 lat zawodowej kariery wygrywała turnieje WTA z 10 różnymi partnerkami. Podobnie prowadząca w rankingu Elise Mertens: 19 tytułów wywalczyła z siedmioma innymi tenisistkami u boku. Trudno o rozpoznawalność, gdy pary rozchodzą się szybko, to nie zachęca kibiców do utożsamiania się z całą konkurencją, jaką jest gra deblowa.
Słychać też głosy, że wielu deblistów akceptuje status quo. - Dużo dobrego uczynili bracia Mike i Bob Bryan, którzy wywalczyli lepszą pozycję debla. Wynegocjowali, aby mecz deblowy był na korcie centralnym wpleciony pomiędzy mecze singlowe - mówi Tomasz Lorek.
Problem w tym, że amerykańscy bracia zakończyli już kariery i brakuje kolejnych, którzy walczyliby w imię dyscypliny. Działacze tenisowi sami z siebie nie pomogą, co przyznaje nam Lorek ze smutkiem: "ATP nie produkuje sygnału z turniejów rangi 250 w deblu. 500 i 1000 są dużo lepiej zagospodarowane. Nie ma chęci władz, aby promować grę podwójną".
Organizatorzy turniejów w końcu wymusili, by zmarginalizować debla i miksta. - Od lat 90. zaczęła się specjalizacja, a że najlepsi debliści w ogóle nie grali singla, to stawali się coraz bardziej anonimowi. Organizatorzy imprez coraz częściej burzyli się, że muszą przyjmować „darmozjadów", których rywalizacja nikogo nie interesuje (zwłaszcza telewizji), a zajmują korty i hotele. Padały nawet propozycje zlikwidowania debla w rozgrywkach ATP - opowiada Tomasz Wolfke.
Dlaczego do tego nie doszło? - Debla uratowały wtedy: skrócenie meczów, obniżenie pul nagród (stanowią one teraz 22-25 procent singlowych i to do podziału na dwóch) a także okoliczność, że wciąż pozostaje ważny (czasem nawet rozstrzygający) w Pucharze Davisa - wskazuje Wolfke.
Gra podwójna może zadecydować o wyniku rywalizacji w zmaganiach reprezentacyjnych. Najlepszy przykład to finałowy turniej Pucharu Davisa w listopadzie ubiegłego roku. Włosi wygrali wtedy całą imprezę po tym, jak w półfinale pokonali Serbów. Po dwóch singlach, przy stanie 1-1, decydujący punkt dla Włoch zdobył duet Jannik Sinner - Lorenzo Sonego, który pokonał parę Novak Djoković - Miaomir Kecmanović.
Na samym dole hierarchii tenisowej znajdziemy dziś mikst. Rozgrywany głównie w Wielkim Szlemie, na igrzyskach olimpijskich i w turnieju United Cup, który zadebiutował w poprzednim sezonie. Dlaczego tak rzadko? Tu znów Tomasz Wolfke ma najlepszą pamięć.
- Cykle WTA i ATP przez długie lata "mijały się", było bardzo mało wspólnych imprez na tych samych kortach i w tym samym czasie. Tendencja organizowania większej liczby "koedukacyjnych" turniejów to dopiero kwestia ostatnich 10-15 lat. Ale nagrody są śmiesznie niskie - za wygraną w Australian Open 2024 było mniej (na parę!) niż za odpadnięcie w drugiej rundzie singla. A do programu olimpijskiego mikst wrócił na stale dopiero w Londynie 2012 - wskazuje komentator Eurosportu.
Nadzieją pod tym względem jest turniej United Cup, który powoli buduje swój prestiż. W tych zawodach damsko-męskich wystąpili niecały miesiąc temu m.in. Iga Świątek, Novak Djoković, Alexander Zverev, Jessica Pegula, Marketa Vondrousova, Hubert Hurkacz, Caroline Garcia czy Casper Ruud.
United Cup może podnieść znaczenie miksta, ale potrzeba czasu, bo to bardzo młoda impreza tenisowa na tle innych rozgrywek reprezentacyjnych. Puchar Davisa rozgrywany jest od 1900 roku, a Puchar Billie Jean King (wcześniej znany jako Puchar Federacji) od 1963 roku.
Mikst i debel wpadły w zamknięte koło: telewizje rzadko transmitują ich spotkania, przez to kibice nie interesują się rywalizacją, a nie interesują się także dlatego, że nie mają gdzie tego oglądać i zawodnicy występujący w obu konkurencjach pozostają dla nich często anonimowi. Jeśli coś miałoby się na tym polu zmienić to piłka jest po stronie działaczy WTA, ATP i ITF (Międzynarodowa Federacja Tenisowa). Bez ich wsparcia Jan Zieliński nadal będzie dla wielu mało znanym zawodnikiem, nawet jeśli w CV ma już tytuł wielkoszlemowy i finał.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!