Polski bohater AO poleciał do Egiptu. Nie mógł uwierzyć. "Oszukują cię"

Agnieszka Niedziałek
Rok temu Jan Zieliński mocno przeżywał przegranie finału debla w Australian Open i nie potrafił się cieszyć, choć odniósł życiowy sukces. Popijał smutny piwo, które - za sprawą triumfu w mikście - zastąpić teraz mógł szampanem. Zdaniem trenera jest mentalnym tytanem. Wzmocniła go zapewne droga przez tzw. piekło tenisowe. Wspomina ją jako mękę, ale bez tego być może nie zdobyłby teraz historycznego tytułu wielkoszlemowego. W trybie last minute.

- W Janku porażki chwilę zostają, ale to jest bardzo twardy gość. Mam nadzieję, że po wygraniu Wielkiego Szlema o tym przegranym spotkaniu zapomni - mówił mi rok temu w Melbourne Mariusz Fyrstenberg, trener Zielińskiego. Wtedy jego zawodnik rzeczywiście był bardzo przygnębiony, choć nigdy wcześniej nie dotarł tak daleko w najbardziej prestiżowej rywalizacji tenisowej na świecie. Opowiadał wtedy, że ma poczucie, iż zawiódł wiele osób. W tym tę, na cześć której zrobił sobie wyjątkowy tatuaż. Teraz można sprawdzić, czy już zapomniał o tamtym meczu - w piątek dołączył do grona triumfatorów imprez wielkoszlemowych. A przy okazji przerwał polską klątwę w tych turniejach.

Zobacz wideo Hubert Hurkacz zbliża się do perfekcji. "Czołowa trójka na świecie"

Mały rewanż w Melbourne. Sezon wzlotów i upadków

Przed piątkowym finałem miksta Zieliński cały czas jeszcze myślał o wydarzeniach sprzed 12 miesięcy. Potwierdzają to jego słowa tuż po triumfie, który odniósł razem z Tajwanką Su-Wei Hsieh.

- Super to smakuje. Wrócić po roku i wziąć mały rewanż. Może nie w grze podwójnej, ale w mieszanej. W zeszłym roku bardzo bolało, że nie udało się postawić tej kropki nad i - przyznał 27-latek w rozmowie z reporterem Eurosportu.

Rok temu siedzieliśmy w trójkę w biurze prasowym w Melbourne - Zieliński i dwoje polskich dziennikarzy. Tenisista miał spuszczoną głowę i trzymał w rękach kilka otwartych butelek piwa. To nie była jego forma celebracji - był jeszcze wciąż zły i rozczarowany porażką w dwóch zaciętych setach. Chciał w ten sposób po prostu przyśpieszyć kontrolę antydopingową. 

- Ciężko przeżyć to, że byliśmy krok od spełnienia marzeń i się nie udało. Czuję, że wiele osób dziś zawiodłem. Nie byłem w stanie tego zrobić dla taty, który całe życie mnie wspierał i odszedł kilka lat temu - rzucił wtedy samokrytyczny i smutny. Jego ojciec zmarł 29 kwietnia 2019 roku. Datę tę ma wytatuowaną na przedramieniu.

Jak na razie ubiegłorocznego sukcesu odniesionego w parze z Hugo Nysem nie powtórzył. Wciąż gra razem z Monakijczykiem, z którym spotkali się pierwszy raz trzy lata temu w finale w Metz, ale wówczas byli rywalami. Zieliński partnerował wtedy Hubertowi Hurkaczowi, z którym przyjaźni się od dawna i zawsze docenia jego wsparcie. 

- Ma duży udział w tym moim "wyskoku" w tourze. Zagraliśmy razem trzy turnieje - zdobyliśmy jeden tytuł i dotarliśmy do półfinałów prestiżowych turniejów ATP rangi 1000 i 500. Bez Hubiego nie wiem, gdzie bym był. Na pewno byłoby o wiele ciężej - nie kryje Zieliński.

Z Nysem zaczął grać wiosną 2022 roku. Monakijczyk jest tym spokojnym, Polak - tym impulsywnym, któremu zdarza się zniszczyć rakietę podczas meczów, by dać upust emocjom. Połączyli siły, choć obaj mieli wtedy niskie notowania w światowym rankingu deblowym (starszy o pięć lat Nys był poza top 40, a Zieliński poza "70"), ale wspólnie stopniowo je poprawiali. Po finale w Melbourne sprzed roku tenisista z Warszawy awansował na 15. pozycję.

Po tamtym występie mieli słabszy okres - przez pierwsze miesiące przeważnie szybko odpadali z dużych turniejów i nieraz dokładali starty w challengerach. Największym błyskiem w dalszej części sezonu był majowy triumf w tysięczniku w Rzymie, dzięki któremu Zieliński zadebiutował w czołowej dziesiątce listy ATP (najwyżej był siódmy). W drugiej części roku dołożyli obronę tytułu w Metz, finał w Bazylei, półfinał w Winston-Salem czy ćwierćfinał US Open, a obecny zaczęli od półfinału w Adelajdzie. Ale to było za mało, by zachować miejsce w ścisłej czołówce. Obecnie Polak jest 17. rakietą świata wśród deblistów, a od poniedziałku powinien plasować się ok. 25. lokaty.

Duet last minute z listy poszukujących. Hsieh specjalistką od przełamywania klątw

O ile partnera deblowego zawodnicy specjalizujący się w tej konkurencji wybierają zwykle na dłuższy okres czasu, to w mikście bardzo często dochodzi do nieplanowanych z wyprzedzeniem współprac. Tak też było teraz z Zielińskim i 38-letnią Hsieh. On, lecąc do Melbourne, nie myślał zbytnio o grze mieszanej. Wcześniej startował w Wielkim Szlemie w tej konkurencji cztery razy, z czterema różnymi partnerkami i za każdym razem odpadał w meczu otwarcia.

- Zgłosiłem się więc teraz właściwie dla zabawy i by zobaczyć, jak będzie. Szukałem partnerki do ostatniego dnia, dosłownie ostatniej chwili. Trafiliśmy na siebie dzięki liście poszukujących. Kiedy zobaczyłem tam nazwisko Su-wei, to pomyślałem: "To właściwie może być najlepsza partnerka, jaką miałem. Spróbujmy" - wspominał Polak.

Weteranka z Tajwanu to była liderka rankingu deblistek, która miała już przed tym turniejem na koncie sześć tytułów wielkoszlemowych w grze podwójnej kobiet. Dzięki piątkowemu sukcesowi wywalczyła pierwszy w mikście. Bilans Biało-Czerwonych w finałach w tej konkurencji był dotychczas mało optymistyczny - 0-5. Zieliński więc nie tylko zdobył pierwszy wielkoszlemowy tytuł w karierze, ale także zapisał się w historii krajowego tenisa.

- Od wczoraj dostawałem wiele wiadomości i statystyk dotyczących przegranych wcześniej przez Polaków finałów miksta. Były tam nawet piłki meczowe. Zaczęło mi się kręcić w głowie dziś, gdy prowadziliśmy wysoko w super tie-breaku i sytuacja zaczęła się nieco wymykać spod kontroli. Musieliśmy bronić meczbola. Pomyślałem wtedy: nie chcę być kolejnym gościem, który znów miał swoje szanse. Przed wyjściem na rozgrzewkę Su-Wei powiedziała mi, że jest specjalistką od przełamywania klątw, więc podziękowania dla niej za uporanie się z tą polską dotyczącą finałów w grze mieszanej - podsumował żartobliwie 27-latek, który wraz z Hsieh pokonał w decydującym meczu Amerykankę Desirae Krawczyk i Brytyjczyka Neala Skupskiego 6:7 (5), 6:4, 11-9.

"W szatni mówi się o nim inaczej". Tzw. piekło tenisowe i studia w USA

Zielińskiemu zaś komplementów nie szczędzi Fyrstenberg, który pracuje z nim od czterech lat. - Widzę, jak z tygodnia na tydzień się poprawia. Tam, gdzie były kiedyś słabości, zaczynają być mocne strony. W szatni mówi się o nim inaczej. Każdy wie, jak jest mocny psychicznie, a to bardzo ważne. Jest najmłodszym tenisistą w pierwszej trzydziestce rankingu deblistów, to także bardzo dobry prognostyk - zwrócił uwagę na antenie Eurosportu.

Tenisista brał kiedyś udział w treningach obecnego kapitana reprezentacji Polski w Pucharze Davisa i jako młody zawodnik korzystał już z cennych rad będącego wtedy u szczytu kariery "Frytki". Dlatego też po powrocie z USA, gdy podjął decyzję o skupieniu się na deblu, zaproponował mu współpracę w roli szkoleniowca. A za ocean udał się, by nadal grać w tenisa, bo w pewnym momencie ze względów finansowych stanął przed wyborem - studia w Stanach Zjednoczonych lub koniec kariery. Bardzo ciężko było mu bowiem przebić się na początku seniorskiej rywalizacji i źle znosił to psychicznie.

- Byłem juniorem z top 30, a potem nagle ze świata turniejów wielkoszlemowych, jedziesz na najmniejsze turnieje, do tzw. piekła tenisowego. Egipt, Turcja, Tunezja - imprezy z pulą nawet 10 tys. dol. Nie zarabiasz żadnych pieniędzy, chyba że wygrasz turniej, to może wychodzisz na zero. A ja maksymalnie przechodziłem rundę, może dwie w singlu, a w deblu docierałem do półfinału czy finału. To była męka - wspominał mi rok temu.

Uderzyło go też to, że zamiast grać - jak dotychczas - przeciwko dobrze znanym sobie zawodnikom w podobnym wieku, to trafiał na rywali niemal dwukrotnie starszych od niego. - Nagle grasz z 35-latkiem, który przyjeżdża z żoną i dwójką dzieci, by zarabiać pieniądze, a ty masz 18-19 lat i nie wiesz za bardzo, co się dzieje. Jedziesz do Egiptu, grasz z miejscowym, oszukują cię co piłkę, nie wiesz, jak zareagować. Masz dosyć grania. Bardzo ciężko się przebić przez te najniższe rangi - relacjonował.

I dodał, że dodatkowym utrudnieniem jest sytuacja, gdy nie ma się zbyt dużych zasobów finansowych i premia z każdego turnieju warunkuje najbliższą przyszłość.

- W młodszych latach płacą rodzice, więc jak nie jesteś z bogatszej rodziny, to jest to bardzo trudne. Nie ma na początku sponsorów, więc praktycznie wszystko samemu trzeba sobie opłacić. Tym bardziej kiedy ceny prądu rosną, to trenowanie zimą w Polsce jest hardcorowe, o ile nie masz dostępu do lepszych kortów w klubie. To trochę siedzi w głowie, że jak nie zrobisz wyniku teraz, to nie będziesz miał pieniędzy na następny turniej. A jak go nie zagrasz, to nie awansujesz w rankingu. Wrócisz do domu na 3-4 tygodnie i musisz samemu zacząć zarabiać, bo w tym wieku rodzice już nie chcą dokładać cały czas do twojego "widzimisię tenisowego" - opowiadał Zieliński.

Showman i profesjonalista. "Bardzo dużo od siebie oczekuje". Fyrstenberg liczy na wolne

On też - jak mający w dorobku dwa tytuły wielkoszlemowe w deblu Łukasz Kubot - w dzieciństwie wstawał bardzo wcześnie, by dotrzeć na treningi.

- Całe dzieciństwo jeździłem tramwajami, autobusami i rowerem. Zima, lato. Nie byłem wożony przez rodziców, bo pracowali. Nie brałem taksówek, bo nas nie było na to stać. Trening o godz. 6-7 rano, potem szkoła i znów trening. Czasem byłem tak zmęczony, że wsiadałem do autobusu z rowerem, bo nie byłem w stanie jechać na nim. Ale uważam, że to mnie ukształtowało jako człowieka. To, co teraz osiągnąłem, nie zostało mi dane, tylko zapracowałem sobie na to ciężko i zbieram tego plony - podsumował. 

W USA spędził 3,5 roku na Uniwersytecie Georgii. Przez długi czas taką ścieżkę kariery w profesjonalnym tenisie postrzegano jako ryzykowną, bo oznaczała przerwę w występach w zawodowym tourze. Ale Zieliński zaznacza, że w jego sytuacji było to dobre wyjście, bo zapewniało wsparcie finansowe i dobre warunki do treningu. Docenia też fakt, że zyskał wykształcenie. Żałuje jedynie, że dopiero później zaczęto myśleć o zmianach, które pozwalają na połączenie tenisa college'owego z zawodowym. On, mimo wysokich notowań w tenisie juniorskim, musiał zaczynać potem od zera.

Przed podjęciem decyzji o przenosinach do USA radził się jeszcze Marcina Matkowskiego, którzy przeszedł kiedyś taką drogę. Fyrstenberg dostrzega więcej wspólnych elementów o swojego tenisisty i byłego partnera deblowego. 

- Janek tak samo lubi prowokacje, karmi się tym na korcie. To showman. I tak jak Marcin w najważniejszych momentach gra najlepszy tenis. To pokazuje, że jest naprawdę dobry - argumentował w naszej rozmowie sprzed roku.

Z Matkowskim Zieliński ma jeszcze więcej wspólnego - obaj nie lubią porannego wstawania i są fanami amerykańskiego sportu. Jaki jeszcze jest mistrz gry mieszanej Australian Open 2024? Zdaniem "Frytki" to bardzo skromny chłopak i wielki profesjonalista.

- Bardzo dużo od siebie oczekuje. Myślę, że jutro wstanie i będzie rozmawiał o tym, co jeszcze musimy poprawić. I to jest super, ale mam nadzieję, że da mi te dwa dni luzu - rzucił z uśmiechem po wygranym finale miksta na antenie Eurosportu kapitan Polaków w Pucharze Davisa.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.