Rywalki nagle łapiące życiową formę i nieustanna presja - według Alicji Rosolskiej to elementy stale towarzyszące liderce rankingu WTA. Sama nigdy nie była "jedynką", ale - rywalizując od wielu lat w tourze i rozmawiając m.in. z Caroline Wozniacki - dobrze poznała realia. Tak samo jak specyfikę komentarzy, które tenisistki dostają po przegranych meczach i trudność skupienia się na samej grze podczas walki o realizację marzeń. Półfinalistka Wimbledonu w deblu i finalistka US Open w mikście (oba sukcesy są z 2018 roku), która oczekuje na poród drugiego dziecka, z przykrością obserwowała zamieszanie wokół WTA Finals i czytała wiadomości od sfrustrowanych zawodniczek. W rozmowie ze Sport.pl deblistka, która pięć lat temu była rezerwową w mastersie, opowiada też o sytuacji finansowej WTA i o specyfice igrzysk w Paryżu. To, co w przyszłym roku czeka Igę Świątek, ona przerobiła 11 lat temu w Londynie.
Alicja Rosolska: Zawsze mi bardzo szkoda dziewczyn, gdy widzę te negatywne komentarze. Gdy ludzie twierdzą, że trzeba zmienić trenera, gdy doszukują się jakiś niuansów co do tego, co należy od razu poprawić. Trochę mnie denerwuje, gdy robią to osoby, które nie znają się dobrze na tenisie, a pozują na fachowców. Trenuje się cały rok i sama przegrana już boli. Zepsujesz jakąś ważną piłkę, coś się nie uda, przejście przez to samemu nie jest przyjemne, a potem jeszcze wiele obcych osób dokopuje ci komentarzami. To jest naprawdę przykre. Nie mówię tu o samej Idze. Dużo tenisistek dostaje nieprzyjemne wiadomości, np. życzenie śmierci, bo ludzie przegrywają u bukmacherów. To nie jest fajne.
A Iga miała supersezon. Bardzo się cieszę, że wygrała WTA Finals i zamknęła sezon tak dużym zwycięstwem i że udało się jej zrewanżować Jessice Peguli. Bo gdy na początku sezonu przegrała z nią w United Cup, to widać było, że była niepocieszona. Nie radziła sobie trochę na korcie tego dnia, warunki były ciężkie - zmienialiśmy miasto, nie było dużo czasu na przestawienie się. Teraz nie dość, że wygrała bardzo duży turniej i wróciła na pierwsze miejsce w rankingu, to mogła się też zrewanżować i Arynie Sabalence, i Peguli. Bardzo się cieszę, że mimo tych wszystkich negatywnych opinii po niektórych turniejach robiła dalej swoje. Miała na tyle odwagi, by zrezygnować z niektórych startów, nie goniła za drobnymi punktami, tylko umiała zrobić przerwę, nabrać sił i powrócić mocna.
Jeśli zawodnik umie się odciąć od rankingu, punktów, czy tego, co go motywuje - bo to mogą być też sława czy pieniądze - i na tyle skoncentrować na samej grze, to potem to wszystko razem przychodzi. Jeśli myśli uciekają w taką stronę, że "Jak wygram tę piłkę, to będę krok bliżej celu", to gra się ciężej, dużo ciężej. Często to widać w trakcie meczu. Ktoś gra świetnie, a w końcówce blokada. Nagle nie potrafi tak samo szybko serwować, ręka zwalnia, pojawiają się błędy, prezentuje się dużo gorszy poziom. To właśnie efekt tego, że w głowie pojawiają się różne myśli. Klasa zawodnika polega właśnie na tym, że umie - jak Iga powiedziała - skoncentrować się tylko na tym, by dobrze grać.
Nigdy nie byłam światową "jedynką", więc trudno mi się wypowiadać. Nie wiem, jaka to jest presja, ale rozmawiałam z dziewczynami, które były w takiej sytuacji. Caroline Wozniacki mówiła, że jak była numerem jeden i dziewczyny wychodziły na mecz z nią, to nagle wszystkie grały życiówkę. Nie miały nic do stracenia, grały na luzie i miały dodatkową motywację, mierząc się z najlepszą dziewczyną w tourze. Nawet jeśli wcześniej spisywały się gorzej, to nagle rozgrywały supermecze przeciwko niej. Utrzymanie tego prowadzenia w rankingu kosztowało ją sporo pod względem mentalnym, było stresujące. To nie dotyczy tylko świata WTA, ale też ATP. Bycie liderem nie jest takie proste. Tym większy podziw dla Igi, że tak długo była w stanie utrzymać się na szczycie i grać tydzień w tydzień, odnosząc wiele sukcesów.
Na pewno nie jest łatwo utrzymać taką samą motywację. Trzeba byłoby Rogera Federera spytać, bo on to długo robił. Stale trenował i ulepszał swoją grę. Mówił, że cały czas trzeba być coraz lepszym, bo świat/inni tenisiści cały czas idą do przodu, więc samemu też trzeba to robić. Bo jak się przestanie, to straci się przewagę i skończą się zwycięstwa. To nie jest tak, że jest się numerem jeden i można to odhaczyć. Cały czas trzeba na to ciężko pracować. Na początku jesteś numerem jeden - jest euforia, życiowy sukces, wszystko jest świetne. Ale by utrzymać to, to już pojawiają się nerwy, życie już nie jest takie kolorowe. Są większe oczekiwania - nie tylko względem samej siebie, ale i ze strony swojego sztabu, innych ludzi, kraju. To nieustanna presja.
Nawet jeśli osoby z teamu cały czas mówią zawodniczce, by koncentrowała się tylko na grze, to nie jest to łatwe. Bo są wywiady, różne zobowiązania, reklamy. Jest tego dużo więcej, gdy jest się numerem jeden. Tu chodzi nie tylko o świat tenisa, ale i mediów, sponsorów. A trzeba też znaleźć czas na trening i odpoczynek. Na pewno jest wtedy dużo ciężej.
Wydaje mi się, że tak. Sama Iga chyba nawet w jednym wywiadzie powiedziała, że przez to, że straciła tę jedynkę, to mogła wziąć drugi oddech i łatwiej jej będzie być znowu numerem jeden. To dotyczy też innych kwestii. Bo jak już ktoś raz był w danej sytuacji, to wie, czego się spodziewać. To już nie jest takie nowe. Zaczyna się taką serię i ją śrubuje, co sprawia, że jeszcze dłużej chce się na tym szczycie utrzymać. Iga jechała wtedy na takim bezdechu. Ciężko to wytrzymać. I tak super sobie poradziła, że tak długo wytrzymała. Naprawdę zrobiła robotę. W tym roku było ciężko, bo to był kolejny sezon już. Ale przecież zdobyła kolejny tytuł wielkoszlemowy. To był bardzo, bardzo dobry sezon.
Ja bym tego raczej tak nie określiła. Tokio to był jeden turniej, w którym Iga nie była sobą, a potem wygrała "tysięcznik" w Pekinie. Niesamowita poprawa. Co do trawy, to wiadomo, że nie jest jej ulubioną nawierzchnią. Każdy zawodnik ma rodzaj kortu, na którym nie do końca lubi grać i nie najlepiej się na nim czuje, a dobra dyspozycja przeciwniczek też robi swoje.
Tu wiedzę ma team Igi, który widzi ją na co dzień, wie, jak ona trenuje, zna ją i czuje, czy ona się denerwuje oraz wie, czy się regeneruje i ile meczów rozegrała wcześniej. Bo pamiętajmy, że rywalizacja na trawie jest zaraz po Roland Garros, gdzie Iga wygrywa. To oznacza zmęczenie oraz bardzo krótki czas na odpoczynek i zmianę nawierzchni. Może gdyby trawa była w zupełnie innym terminie albo przed Roland Garros, to Iga podchodziłaby do tego bardziej na świeżo. Zwycięstwo w Wielkim Szlemie też męczy psychicznie - bardzo chciała obronić tytuł. Nie wiadomo, czy wystarczyło jej potem czasu na regenerację.
Może to też być powód. Ale ja ją i tak podziwiam, że jako jedna z bardzo nielicznych ze ścisłej czołówki, mając takie sukcesy w singlu, gra cały czas tego debla i nie odpuszcza. Za każdym razem jak tylko jest szansa, to wychodzi na kort i gra do końca. Oglądałam kilka jej meczów deblowych w Cancun - miała swoją formę, ale też psuła piłki, których normalnie nie psuje. Też mi się wydaje, że wychodzi tu długi sezon. W tym turnieju nałożyła sobie dużo na barki, bo jednak grają tam najlepsi, jest mało czasu na odpoczynek, a pojawia się granie dwa razy dziennie. U jej partnerki - Coco Gauff - to samo. To mogło mieć wpływ na dyspozycję w finale. Ale też Iga tak świetnie zagrała, że nie dała Jessice szansy nawet wejść w ten mecz. Czasem jeśli ktoś zacznie dobrze, to może tak się to potoczyć.
Jest mi trochę przykro. Chcemy, żeby o tenisie i turniejach dobrze pisano, a przykre, że ten najważniejszy po Wielkim Szlemie jest bardzo słabo oceniany. Nie było mnie na miejscu, ale widziałam frustrację dziewczyn. Pisałam do nich i dostawałam różne wiadomości pokazujące, że nie jest tak, jak sobie to wyobrażały.
- Steve Simon też zapewniał już zawodniczki, że następnym razem będzie to lepiej przygotowane. Zdaję sobie sprawę, że nie mógł wszystkiego przewidzieć. Wszystkie turnieje WTA są dobrze organizowane, więc dlaczego teraz miało być inaczej? On sam kortów nie buduje i nie mógł spodziewać się, że w tym wypadku będą opóźnienia. Jest odpowiedzialny jako szef organizacji, ale z drugiej strony, to nie on bierze młotek i nie stawia tych trybun. Na pewne rzeczy nie ma wpływu. Jest kontrakt, dziewczyny mają premie finansowe, o które walczyły. Z jednej strony fajnie, że chociaż to się udało, ale przykre, że te warunki nie spełniały oczekiwań. Jest to nauczka i na pewno następnym razem będzie lepiej.
Tak, zdecydowanie mogliby wcześniej dawać znać, by organizatorzy turnieju mieli więcej czasu na przygotowanie się. To wszystko ma pewnie wpływ. Magdę Linette można byłoby spytać o kwestie dotyczące tych decyzji, bo wie o nich więcej jako do niedawna członkini Rady Zawodniczek. Na pewno nie jest to prosta sprawa i nie dotyczy to jednego prostego wyboru.
Na pewno szukają pieniędzy, ale nie tyle dlatego, że jest źle, ale by było coraz lepiej. Zawodniczki coraz więcej wymagają i nie tylko one, ale cały tour oraz kibice. Inne sporty w kobiecym wydaniu pojawiają się w telewizji i robi się coraz większa konkurencja. Tenis do tej pory był w tym gronie najbardziej prestiżową dyscypliną. Można było w nim najwięcej zarobić. Teraz pokazywane są też kobiecy golf, piłka nożna, inne również. Cały czas rośnie presja z ich strony, cały czas trzeba coś poprawiać, iść do przodu. Bo jak staniesz w miejscu, to będzie gorzej.
Potrzeba pieniędzy, by było więcej atrakcji, wszystko drożeje. Tak samo jak zatrudnienie trenera, bilety, hotele, cała logistyka. WTA cały czas szuka więc sposobów, by można było funkcjonować, by turnieje nie schodziły poniżej poziomu, który jest obecnie, a uważam, że jest naprawdę wysoki. Cancun, oczywiście, trochę tu napsociło. Ale imprezy w Azji na koniec roku zawsze były dobrze zorganizowane. Władze WTA mają więc dylemat, by to wszystko dobrze ułożyć, ale nie wydaje mi się, by to był duży kryzys. Bardziej chcą iść naprzód, by było cały czas dobrze.
Okres pandemii COVID-19 choćby pokazał, że tyle miesięcy bez grania udało się przetrwać, że nie jest źle, WTA jest mocne i może sobie dać radę.
Tak, było inaczej, Mimo wszystko obiekt wyglądał wtedy trochę smutniej niż zwykle, niestety. W czasie Wimbledonu jest dużo bardziej na bogato, pojawia się dużo więcej ludzi. Nawierzchnia i korty są te same, więc jak już się grało, to nie czuło się różnicy, ale pod względem otoczki już tak. Mniej kwiatów, w restauracji dla zawodników inne jedzenie - nie tak dobre jak zwykle, w szatni brak różnych udogodnień. Zniknęły też tradycyjnie wiszące na terenie obiektu zegary Rolexa - to oczywiście kwestia sponsorów. Obiekt był jakby trochę przytłumiony.
Pojawia się przez to trochę inna energia, dodatkowa mobilizacja i dodatkowy stres. To jedna taka szansa na kilka lat. Same igrzyska też robią wrażenie - mieszkanie w wiosce olimpijskiej, ceremonia otwarcia...Choć akurat w Londynie z Klaudią Jans-Ignacik nie brałyśmy w niej udziału, bo następnego dnia miałyśmy już mecz. Te wszystkie dodatkowe rzeczy sprawiają, że Iga nie będzie mogła myśleć, że jest na normalnym Roland Garros. I tak będzie do niej na różne sposoby docierało, że to inne zawody. Ale na pewno dużym plusem będzie to, że lubi te korty i że to jej ulubione warunki do gry.
Na pewno wyciągnęła wnioski z tamtego startu. Ma też więcej doświadczenia, rozegrała w międzyczasie więcej dużych imprez. To pokazuje, że jest mocniejsza. Grała też już więcej imprez dla kraju - w Pucharze Billie Jean King, United Cup, wygrała turniej WTA w Warszawie przed własną publicznością. Pokazuje, że potrafi odnosić sukcesy, grając pod polską flagą. To wszystko pomoże jej w tym, by w Paryżu mogła się skoncentrować na grze, a nie na tym, że to igrzyska. By być w stanie pokazać swój najlepszy tenis, a wtedy będą medale.