6:1, 6:0 w mniej niż godzinę - tak wyglądał finał WTA Finals, w którym Iga Świątek ograła Jessikę Pegulę. Wynik mówi sam za siebie. Polka grała fenomenalny tenis i zasłużenie wygrała Turniej Mistrzyń - po raz pierwszy w karierze. Ponadto wróciła na fotel liderki rankingu WTA.
To miało być wyrównane starcie, gdyż 29-letnia Amerykanka w Cacun radziła sobie bardzo dobrze. W drodze do finału nie straciła seta, ogrywając m.in. Arynę Sabalenkę, Elenę Rybakinę czy Coco Gauff, więc numer jeden, trzy i cztery na świecie. Nowopowstały kort sprzyjał jej sposobie gry. Podkreślała to Białorusinka, a po finale także Tomasz Wiktorowski, szkoleniowiec Polki. - U Peguli prędkość winnerów jest zwykle na poziomie 125-130 km/h, u Sabalenki to około 135-137 km/h. U Igi czasem nawet wyżej, ale te średnie Jessiki długimi okresami są wyższe niż Białorusinki. Mieliśmy więc wrażenie, że będzie bardziej wymagającą rywalką dla Igi, bo ten kort mógł jej sprzyjać. Jest szybszy niż nasze treningowe - analizował na antenie Canal+Sport Wiktorowski, który w 2015 roku doprowadził do triumfu w tym turnieju Agnieszkę Radwańską.
Mało kto spodziewał się aż takiej dominacji Świątek również, dlatego że Pegula w tym roku już dwukrotnie ogrywała Polkę. Miało to miejsce w United Cup na początku roku, oraz w sierpniu w Montrealu. - Oglądaliśmy to spotkanie nawet tutaj, w Cancun, po starciu Igi z Vondrousovą. I mieliśmy pomysł na dzisiaj, nie obawiałem się tego, czy będzie dobry. Bardziej zaś, czy Iga przełoży go na życie kortowe - mówił Wiktorowski. - Ten turniej był inny, ale cieszę się z tego, jak Iga potrafiła wybrnąć z trudnych sytuacji, które napotkaliśmy. Nie zagłębialiśmy się za bardzo we wszelkie problemy, staraliśmy się robić swoje, nie mogliśmy tu już nic zmienić. Musieliśmy tylko pracować, ale przy okazji powinniśmy wyrażać swoje opinie - podkreślił.
Warunki w meczu finałowym były bardzo dobre. Świeciło słońce, wiatr trochę zelżał, ale cały tydzień był męką dla zawodniczek. Obrazki z Cancun tenisistek opatulonych ręcznikami czy złamanych parasoli na skutek podmuchów wiatru pozostaną z nami na długo. - Pracujemy od dawna, by zaakceptować to, że trzeba czasem rywalizować w trudnych warunkach. Grać z nimi, ale nie przeciwko nim, bo gra się przeciwko rywalce - podsumował Tomasz Wiktorowski. Dodał, że wnioski z tego turnieju musi wyciągnąć przede wszystkim organizator.
Na koniec rozmowy przed kamerami Canal+Sport doszło do komicznej sceny, gdy dziennikarz zasugerował szkoleniowcowi Igi Świątek, że w końcu będzie mógł się ogolić. - Ja już się w trakcie ogoliłem, bo zarosłem jak małpiszon - odparł ze śmiechem Tomasz Wiktorowski.