Najpierw horror, a potem spacerek. Iga Świątek przerobiła na otwarcie WTA Finals niemal powtórkę z poprzedniego meczu z Marketą Vondrousovą. Dwa miesiące temu wygrała z nią 7:6, 6:1. Teraz zaczęła słabo i zdenerwowanym kibicom oglądającym w Polsce jej mecz niepotrzebna była w środku nocy kawa na pobudzenie. Wynagrodziła im to efektownym powrotem i dużą poprawą jakości gry. Czeszka z kolei odwrotnie - nie podniosła się po zmarnowaniu ogromnej szansy w pierwszym secie.
Wymarzony scenariusz Świątek w Cancun - wygrać po raz pierwszy w karierze WTA Finals i odzyskać miano pierwszej rakiety świata na koniec sezonu. Realizacja tego drugiego celu jest częściowo zależna od Aryny Sabalenki, a ta pierwszym meczem w Meksyku w niedzielę wysłała jasny sygnał, że łatwo fotela liderki nie opuści. Na otwarcie pokonała w 74 minuty Marię Sakkari 6:0, 6:1. Fanom Polki miny zrzedły, gdy ich ulubienica przegrywała dzień później 2:5. Od tego momentu jednak wiceliderka światowego rankingu na dobre wróciła na właściwe tory.
Bezsilna Sakkari, która notuje słaby sezon, w przerwach meczu z Sabalenką oraz zaraz po tym spotkaniu zakrywała twarz ręcznikiem i płakała. Dwa lata temu, pod koniec grupowego pojedynku mastersa w Guadalajarze z tenisistką z Aten łzy ocierała Świątek (później tłumaczyła to zespołem napięcia przedmiesiączkowego).
Teraz 22-latka wróciła do Meksyku po dwóch latach przerwy. Pierwotnie była też zgłoszona w tym sezonie do "zwykłego" turnieju WTA w Guadalajarze, ale wycofała się z powodu napiętego kalendarza. W 2021 roku w WTA Finals odpadła po fazie grupowej, w poprzednim sezonie - w amerykańskim Fort Worth - w półfinale. Jak będzie teraz - przekonamy się za kilka dni. O ile pierwsza z jej poniedziałkowych twarz nie napawała optymizmem, to druga uspokoiła.
Starsza o dwa lata Vondrousova debiutuje w obsadzie mastersa i nikt wśród faworytek tej imprezy by jej nie umieścił. Tyle że nikt też raczej nie podejrzewał przed Roland Garros 2019, że dotrze tam do finału, przed igrzyskami w Tokio, że zdobędzie srebrny medal, a przed tegorocznym Wimbledonem, że sięgnie po tytuł. Wyróżniająca się licznymi tatuażami zawodniczka - która jeszcze w marcu była 105. w światowym rankingu, a przed londyńskim turniejem 42. - sprawiła jednak sensację. Po tym sukcesie trafiła do Top10, a obecnie jest szósta.
- Czuję się tu najmniejsza. Nie mam takiej mocy jak inne dziewczyny, to czasem jest trudne - przyznała przed rozpoczęciem turnieju Czeszka.
Ale od razu przyznała, że zawsze występowała z tej pozycji i musiała znaleźć swoje sposoby na zaradzenie temu. Wśród jej atutów są m.in. urozmaicona gra i spokój.
- To, że gram lewą ręką też jest trochę irytujące dla moich rywalek. To właśnie staram się robić, być również irytującą - dodała z uśmiechem.
Ubiegłoroczną edycję Wimbledonu oglądała jako widz, z ręką w gipsie. Ma za sobą w sumie dwie operacje nadgarstka, a ta ostatnia wiązała się z ok. półroczną przerwą. Długą nieobecność nadrobiła w pełni w tym sezonie, który jest zdecydowanie jej najlepszym w karierze. Dotychczas wygrała w nim 40 spotkań, przegrywając 15, a od sukcesu w Londynie ma bilans 16-5.
Czeszka bardzo dobrze też zaczęła poniedziałkowy występ. Grała pewnie, dobrze serwowała taktycznie i czekała na pomyłki Polki. A tych, niestety, było wówczas sporo. Zaraz na początku straciła podanie, a potem - gdy tylko odrobiła stratę m.in. dzięki skutecznym returnom (2:2) - to znów pozwoliła rywalce na dwa przełamania. Od pierwszych minut 22-latka pokazała, że jest nastawiona na ofensywną grę, często chodziła do siatki. Ale zamiast winnerów traciła punkty, a zamiast asów częściej notowała podwójne błędy.
Vondrousova zaś ze stoickim spokojem sięgała po skróty albo mijała przeciwniczkę. U tenisistki trenera Tomasza Wiktorowskiego zaś było za dużo nerwowości, która prowadziła do zgubnego pośpiechu. Jej mina była coraz bardziej nietęga i przypomnieć się mogły nieco jej kłopoty z poprzedniego występu w Meksyku. Znalazła się właściwie pod ścianą, przegrywając 2:5. Okazało się, że paradoksalnie od tego momentu zaczęła sobie lepiej radzić. Znacznie poprawiła grę, a nagrodą było zapisanie na swoim koncie czterech gemów z rzędu.
Zarówno przy stanie 5:5, jak i 6:5 zmarnowała cenne szanse. Po jednej z tych sytuacji aż w złości i frustracji pochyliła się przed siatką. Te niepowodzenia nie wytrąciły jej jednak z rytmu, tak samo jak przegranie dwóch pierwszych akcji 16. tie-breaka w sezonie. Piłkę setową zapewniła sobie długo wyczekiwanym asem, a po chwili - za sprawą podwójnego błędu Czeszki - 11. raz w tym roku wygrała taką wydłużoną partię.
O ile Polka w drugiej odsłonie kontynuowała bardzo dobrą grę, to Vondrousovą wyraźnie podłamało zmarnowanie wielkiej okazji. Teraz to ona popełniała seryjnie błędy i wyglądała na zrezygnowaną. Efektem była gładka przegrana do 0. Zdobyła przy tym jedynie dziewięć punktów. A Świątek zaliczyła 64. zwycięstwo w sezonie.
Szybkie rozstrzygnięcie przez nią drugiego seta jest tym cenniejsze, gdy weźmie się pod uwagę warunki w Cancun. Czyli upał, dużą wilgotność i wiatr. Akurat tym razem ten ostatni nie dał o sobie mocniej znać (kilka godzin wcześniej padał natomiast intensywny deszcz), ale dwa pierwsze czynniki jak najbardziej. Już pod koniec pierwszej odsłony widać było jak całkiem przemoczony od potu strój Polki przylepił się mocno do jej ciała.
Przed turniejem jednak do warunków pogodowych nie składano zbyt wielu zastrzeżeń. Sporo krytycznych głosów pojawiło się zaś ws. organizacji turnieju i jakości kortu. W kilku akcjach meczu Polki i Czeszki też widać było, że piłka odbija się od nawierzchni w zaskakujący sposób. Pecha pod tym względem miała bardziej Vondrousova, bo raczej po jej stronie dochodziło do takich niespodzianek. Ale też trudno uznać, by zdarzało się to na tyle często, by wypaczyć wynik meczu.
O stawkę zawodniczki te zmierzyły się wcześniej dwukrotnie. Trzy lata temu to właśnie od meczu z Czeszką Polka zaczęła triumfalny marsz w Roland Garros, zdobywając pierwszy w karierze tytuł wielkoszlemowy. W tamtym meczu straciła zaledwie trzy gemy. Dwa miesiące temu ćwierćfinał w Cincinnati z ich udziałem był już trochę bardziej zacięty, ale znów górą była młodsza z tenisistek. Tak samo w 2020 roku, gdy grały w towarzysko w Czechach.
Świątek w poniedziałek zanotowała dziewiątą w sezonie wygraną nad rywalką z Top10. Jeśli dołoży kolejną, to zostanie trzecią tenisistką w ostatnich 40 latach, która zwyciężyła w co najmniej 30 na 45 takich spotkań. Dołączyłaby wówczas do dwóch tenisowych legend - Steffi Graf (45) i Moniki Seles (44).
O 10. wygraną nad przeciwniczką z czołowej "10" w tym roku Polka zagra w środę z Coco Gauff lub Ons Jabeur. Z którą z nich zmierzy się wtedy, wyjaśni się po zakończeniu meczu Amerykanki z Tunezyjką.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!