Dziewięć dni dzieli ćwierćfinał w Tokio i finał w Pekinie, ale różnicę w grze Igi Świątek w ćwierćfinale z Weroniką Kudermietową i finale z Ludmiłą Samsonową lepiej niż te czas oddaje ponad 2000 km dzielące stolice Japonii i Chin. Gdyby jednak nie czas, którego zwieńczeniem był pamiętny mecz z ubiegłego tygodnia, to teraz nie byłoby aż takiej radości i wzruszenia u Polki, która w niedzielę wygrała 6:2, 6:2 i wywalczyła 16. tytuł w karierze.
Dwa uderzenia wygrywające i 0 podwójnych błędów - na podstawie tej statystyki wielu kibiców polskiego tenisa pomyślałoby w pierwszej kolejności o Agnieszce Radwańskiej. Ze względu na styl gry takie liczby były charakterystyczne zdecydowanie bardziej dla niej niż dla Igi Świątek, która zwykle stawia na bardziej ofensywne nastawienie. Ale nie, to dane 22-latki z niedzielnego meczu. Grała ona z ogromnym spokojem i cierpliwością, dając szansę mylić się Samsonowej, a ta z tego mocno korzystała.
Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza ten brak niewymuszonych błędów. Zdarza się to tak rzadko, że budzi spore wątpliwości, czy aby na pewno statystycy czegoś nie pominęli. Bardzo możliwe, że coś im umknęło, ale niezależnie od tego obraz gry Świątek nie pozostawia wątpliwości - odcięła się mocną kreską od tego, co działo się w zeszłym tygodniu. We wspomnianym meczu z Kudiermietową już po 17 minutach gry miała na koncie 10 niewymuszonych błędów, a na koniec aż 50. Przy 18 winnerach. I pewnie pamiętając to i inne niedawne spotkania, podczas których bardziej męczyła się na korcie niż bawiła, tak bardzo się wzruszyła po ostatniej piłce finału w Pekinie.
W Chinach zobaczyliśmy inną Igę. Od pierwszego meczu proporcja między winnerami i niewymuszonymi błędami była znacznie korzystniejsza. Widać było także różnicę w jej zachowaniu na korcie - nerwowość zastąpił spokój.
- W greckiej mitologii Atlas dźwigał na barkach ciężar całego świata. Były takie momenty w trakcie 75-tygodniowej serii liderowania Igi Świątek w rankingu WTA, gdy jej ciężar wydawał się równie duży. Ale kiedy przegrała w US Open i straciła miano pierwszej rakiety, to wszystkie radości i cienie związane z prowadzeniem na tej liście przejęła Aryna Sabalenka. Iga zaś w ostatnich meczach grała z niezaprzeczalną wolnością - napisał ostatnio w tekście na stronie WTA Greg Garber.
I trudno się z nim nie zgodzić. Widać to było w poszczególnych spotkaniach w Pekinie i po finale, gdy po wyściskaniu członków swojego sztabu skakała lekko na korcie i machała do publiczności. Publiczności, która po raz pierwszy w tym tygodniu spełniła jej prośbę sprzed kilku dni i licznie zapełniła trybuny.
22-letnia Polka sama przed finałem przyznała, że jest jej teraz łatwiej. - Łatwiej ci się skupić i utrzymać koncentrację. Nie masz myśli, które mieszają ci w głowie. Czasem nawet łatwiej jest biegać czy wykonać jakąś techniczną rzecz, bo przychodzi to naturalniej. Ogółem jestem bardziej wyluzowana i czuję się bardziej wolna - zapewniła wtedy wiceliderka światowej listy.
Początkowo wydawało się, że 22. w tym zestawieniu Samsonowa sprawi jej więcej kłopotów. Nie przez przypadek w trzech z sześciu ostatnich startów dotarła co najmniej do półfinału. A jej sobotnia wygrana z Jeleną Rybakiną była jej trzecim w tym sezonie zwycięstwem nad zawodniczką Top5 (z Kazaszką w całej karierze ma bilans 4-0). Rosjanka początkiem meczu zasygnalizowała, że będzie grać bardzo ofensywnie. Właściwie nie ma innej metody na pokonanie Polki, ale trzeba dobrze wyważyć proporcje, a tego właśnie 24-latce w niedzielę zabrakło.
- W przypadku Samsonowej kluczowa będzie wybiórcza pamięć. Musi zapomnieć o laniu w Dubaju (ugrała tylko gema - red.) i pamiętać pierwszy pojedynek ze Świątek w ubiegłorocznym półfinale w Stuttgarcie - pisano w zapowiedzi finału w Pekinie na stronie WTA.
Rosjanka, która miała do niedzieli z Polką bilans 0-2, również odnosiła się do tego pierwszego meczu podczas sobotniej konferencji prasowej. - Podobało mi się to, jak wtedy weszłam w ten mecz. Moje nastawienie było wtedy takie "Gram przeciwko numerowi jeden na świecie i zobaczmy, co z tego wyjdzie. Spróbujmy dać z siebie wszystko. Żadnej presji". Kiedy jestem w ten sposób nastawiona mentalnie, to mogę grać swój najlepszy tenis - opowiadała.
Początkowo w niedzielę wydawało się, że właśnie takie nastawienie miała i teraz. Bo przez pierwsze gemy nie ustępowała zbytnio Świątek. Ale potem wyglądało bardziej na to, że wybrała złe wspomnienie, bo podejmowane ryzyko przestało przynosić jej korzyść. Gubiło ją też zamiłowanie do skrótów, z których korzystała w niewłaściwych momentach. Zepsuciem takiego zagrania zakończyła też mecz. Pierwszego seta zaś oddała po podwójnym błędzie serwisowym.
Dzięki temu zwycięstwo raszynianka dołączyła do Agnieszki Radwańskiej w gronie zwyciężczyń turnieju w Pekinie. Ta druga wygrała go dwukrotnie - w 2011 i 2016 roku. Zmniejszyła też stratę punktową w rankingu do Sabalenki (wynosić będzie ona od poniedziałku 630 "oczek"). Rywalizacja o miano pierwszej rakiety świata z Białorusinką trwa już kilka miesięcy, ale teraz to rywalka musi uciekać, a Świątek goni.