Linette pół roku czekała na takie zwycięstwo. Duża niespodzianka w meczu z zawodniczką z TOP20

Agnieszka Niedziałek
Trzy tegoroczne mecze Magdy Linette z Wiktorią Azarenką były jak lustro pokazujące formę Polki w danym momencie. W sobotnim pojedynku z Pekinie można było wreszcie zobaczyć przebłysk jej styczniowej formy. Waleczność i dawno niewidziana regularność pozwoliły 31-letniej tenisistce na zwycięstwo na przekór sceptycznej matematyce.

Tak jak niektórzy aktorzy bywają niewolnikami jednej roli, tak też czasem sportowcy całą karierę wiązani są z jednym wynikiem. Szwed Robin Soderling na zawsze zapisał się w historii jako ten, który sensacyjnie pokonał Rafaela Nadala we French Open 2009. Magda Linette walczy, by nie zostać zapamiętaną tylko jako ta, która w styczniu sensacyjnie dotarła do półfinału Australian Open. Po miesiącach słabszych występów sobotnim meczem w Pekinie zasygnalizowała, że składać broni póki co nie zamierza. Wygrała na otwarcie z Wiktorią Azarenką 5:7, 6:1, 6:2, a wygrana ta ma duże znaczenie nie tylko ze sportowego punktu widzenia, ale i mentalnego.

Zobacz wideo Iga Świątek wie, co zrobić na trawie. "Średnio 10 centymetrów niżej"

Linette stawia się Azarence na korcie i poza nim

- Jestem w Radzie Zawodniczek, by lepiej wyrażać swoją opinię przy osobach o bardzo dużym autorytecie. Sprzeciwienie się Wiktorii Azarence zajęło mi ponad rok - mówiła Linette w styczniu w Melbourne.

A każdy, kto choć trochę interesuje się tenisem, wie, ile znaczy postawienie się Białorusince, która jest bardzo silną osobowością. W sobotę poznanianka sprzeciwiła się jej na korcie, co również nie jest prostą sprawą, bo była liderka światowego rankingu jest od niej nie tylko wyżej notowana, ale i bardziej doświadczona.

Gdy okazało się, że trafiły na siebie na otwarcie w Chinach, fani Polki i ona sama nie mieli zbytnio powodów do radości. Zajmująca 17. miejsce w rankingu WTA zawodniczka z Mińska w sierpniu w 1. rundzie turnieju w Montrealu oddała będącej 25. rakietą świata rywalce zaledwie trzy gemy. Tyle że wówczas nie było to wielkim zaskoczeniem, bo Linette miała za sobą już kilka słabszych miesięcy.

Wyglądało to zgoła inaczej niż pod koniec marca w 3. rundzie w Miami, gdy poznanianka zwyciężyła 7:6, 2:6, 6:4. Wtedy jeszcze była na fali po życiowym sukcesie w Melbourne, choć już pojawiały się pierwsze sygnały alarmowe. Zadziałały jednak wówczas duch walki oraz tenisowa podstawa. Tak samo było w sobotę. Bo teraz gra Polki też nie była idealna - nieraz Azarenka zbył łatwo radziła sobie przy podaniu 31-latki. Ale właśnie dzięki waleczności i regularności, której w ostatnich miesiącach Linette tak brakowało, wzięła się ona za odrabianie strat po pierwszym secie. 

Bo jego przegrała w końcówce, podobnie jak w wielu innych spotkaniach w tym sezonie. I to zarówno z zawodniczkami prezentującymi poziom zbliżony do niej, jak i z tymi, z którymi - teoretycznie - powinna była sobie pewnie poradzić. Natomiast przez ostatnie ponad pół roku reguła była taka, że Linette wystarczyło mocniej przycisnąć, a potem już tylko dopiąć swego.

Spokój Polki, frustracja Białorusinki. Wygrana o podwójnym znaczeniu

W sobotę od początku pokazywała, że jest w stanie wytrzymać nieco dłuższe wymiany, a po pierwszej partii nie zwiesiła głowy. Nie dała się też sfrustrować tym, że przegrała pierwszą odsłonę, choć Azarenka zaliczyła w niej aż pięć podwójnych błędów. Linette robiła więc w dalszej części meczu swoje, była cierpliwa i pozwalała się mylić rywalce. W tej kolei stopniowo rosła frustracja. A Polka odpowiadała na to skutecznymi zagraniami po skosie i po prostej.

Mimo że Białorusinka popełniała coraz więcej błędów, to według zaprezentowanych na początku trzeciego seta wyliczeń to ona wciąż pozostawała faworytką. Dawano jej kilka procent więcej szans na wygraną. Ale po chwili widać było, że ma coraz większe problemy i zaczynają łapać ją skurcze. A kilka minut później pokazano statystykę, na podstawie której widać było jak drastycznie zmniejszyła się liczba uderzeń wygrywających tej tenisistki po pierwszej partii. Będąc coraz bardziej zmęczoną próbowała bowiem wciąż ryzykownej gry, ale zamiast winnerów dopisywała kolejne niewymuszone błędy na swoje konto.

Przy prowadzeniu 3:0 Linette w przerwie oddychała spokojnie i wyraźnie powtarzała sobie coś na głos. I miała rację, bo Azarenka odpuszczać nie zamierzała. Każdy, kto ją zna, wie, że też walczy do samego końca i teraz też do końca próbowała kąsać. A czasem podejmowane przez nią ryzyko się opłacało. Bo na precyzyjne zagranie Polki wzdłuż linii odpowiedziała tym samym i popisała się przełamaniem. Ale Linette nie straciła czujności - dobiegała do skrótów, pokazując przeciwniczce, że ma jeszcze zapas sił. A tej w końcówce znów zaczęło ich brakować.

Jak ważne było dla Polki to zwycięstwo widać było po reakcji jej oraz sztabu szkoleniowego. Ona mocno zaciskała pięść, a jej trenerzy mocno się wyściskali. Czekali pół roku na takie zwycięstwo - 20. w karierze nad rywalką z Top20. Bo ostatnimi czasy nie tylko nie wygrywała z tenisistkami, które byłyby jej sąsiadkami na liście WTA, ale i notowała sporo rozczarowujących porażek. Tak było, gdy przegrała choćby w Meridzie ze Szwedką Rebeccą Peterson (140.), z Brytyjką Jodie Burrage (131.) w Nottingham, Amerykanką Ann Li (192.) w Cincinnati czy ostatnio w Kantonie z Xiyu Wang (88.).

Sobotnia wygrana zaś da jej nie tylko cenny zastrzyk punktowy (turniej w Pekinie ma rangę 1000), ale i mentalny. Bo na korcie w Chinach pojawiła się Linette z Melbourne. Choć wciąż potrzebne jest potwierdzenie, czy nie był to jedynie krótki przebłysk.

Więcej o: