Weronika Falkowska w ostatnim czasie brała udział w turnieju WTA 250 w Warszawie. Nie dostała się jednak do głównych zawodów, ponieważ odpadła już w pierwszej rundzie kwalifikacji po porażce z Chorwatką Janą Fett 6:7(4), 2:6. O wiele lepiej poszło jej w deblu w parze z Katarzyną Piter. Polki dotarły do finału stołecznego turnieju, gdzie przegrały z brytyjsko-belgijskim duetem Heather Watson/Yanina Wickmayer 4:6, 4:6.
Dzisiaj 23-latka rozpoczęła zmagania w turnieju ITF W40 we Wrocławiu. Rozpoczęła i zakończyła po jednym dniu, bo chociaż w zmaganiach singlowych była rozstawiona z numerem siódmym, to już w pierwszej rundzie niespodziewanie przegrała z Ukrainką Oleksandrą Olijnykową 2:6, 3:6.
Kilka godzin po tym spotkaniu Falkowska zamierzała rozpocząć turniej deblowy we Wrocławiu. Polka podjęła decyzję o wystartowaniu z Rosjanką Darią Astachową, a ich rywalkami miały być siostry Maryna i Nadija Kolb z Ukrainy. Trzeba przyznać, że w świetle obecnej sytuacji na świecie wizja meczu polsko-rosyjskiej pary przeciwko ukraińskiej w Polsce brzmi bardzo absurdalnie. I do tego spotkania ostatecznie nie doszło, bo Falkowska i Astachowa oddały je walkowerem. Jaki był powód? Tego nie wiadomo.
Wcześniej Polka z Rosjanką startowały wspólnie w turnieju w Barcelonie w październiku 2021 roku, czyli na cztery miesiące przed rosyjską agresją na Ukrainę.
Więcej takich informacji znajdziesz na Gazeta.pl
Tym niemniej sama decyzja o wspólnym starcie z Astachową jest dziwna z punktu widzenia Falkowskiej. Polskie związki, PKOl czy ministerstwo sportu potępiają udziały rosyjskich sportowców w różnych imprezach. Wystarczy wspomnieć, że przed miesiącem przed turniej w Warszawie rosyjska tenisistka, Wiera Zwonariowa nie została wpuszczona do Polski. Za to organizatorzy turnieju w Kozerkach wprost poinformowali, że "zawodnicy reprezentujący Rosję i Białoruś nie będą mile widziani".