Iga Świątek awansowała do ćwierćfinału turnieju BNP Paribas Warsaw Open. W czwartek pokonała 6:2, 6:2 Amerykankę Claire Liu (78. WTA). Dwa dni wcześniej ograła zaś Naginę Abduraimową (181. WTA) z Uzbekistanu 6:4, 6:3. W piątek czeka ją pojedynek z Czeszką Lindą Noskovą (59. WTA). Teraz ma krótki czas na regenerację.
Wydawać by się mogło, że nigdzie nie wypocznie się tak dobrze jak we własnym domu. Tymczasem Iga Świątek ujawniła, że na czas turnieju się z niego wyprowadziła, choć z rodzinnego Raszyna na korty Legii ma niecałe 18 kilometrów drogi. Czym więc się kierowała? - Śpię w hotelu. Kiedy wracam do domu, to zawsze mam wrażenie, że jest coś do zrobienia, a ja jestem na tyle aktywną osobą, że czasem muszę wręcz zmuszać się do odpoczynku - wytłumaczyła w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
Nie oznacza to jednak, że od powrotu do Polski w ogóle nie miała okazji, by spędzić czas w domu w rodzinnym gronie. - Miałam, bo po powrocie z krótkich wakacji, na które pojechałam po Wimbledonie, właściwie cały czas byłam w domu. Przeprowadziłam się do hotelu dopiero dzień przed turniejem. Spędziliśmy więc nieco czasu razem, choć wiadomo, że zawsze po powrocie do kraju mam też inne obowiązki. Tak wygląda druga część mojej pracy. To raczej tata, który organizuje ten turniej, miał przez to tego czasu dla mnie nieco mniej - dodała.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl.
Świątek postąpiła więc jak prawdziwa profesjonalistka i pokazała, że traktuje występ w Polsce równie poważnie jak każdy inny. Mimo wszystko przyznaje, że przed polską widownią czuje się nieco inaczej. - To dla mnie wyjątkowy turniej. To zupełnie inny stres, niż podczas innych turniejów. Cieszę się, że miałam szansę zagrać przed polską publicznością. Kibice śledzą moją grę wszędzie tam, gdzie gram, ale występ w Warszawie to coś zupełnie innego - powiedziała zaraz po pierwszym meczu w wywiadzie na korcie.