Radwańska oceniła Świątek. "Dostrzegłam tylko jeden błąd"

Agnieszka Niedziałek
- Jak Iga Świątek będzie dalej szła w tę stronę, to prędzej czy później zobaczymy ją w finale Wimbledonu. Ma za dużą siłę, by nie wygrać tego turnieju - mówi Sport.pl Agnieszka Radwańska. Analizuje też szanse 22-latki na zachowanie pozycji liderki rankingu WTA w tym roku. Sama nie pójdzie w ślady wznawiającej karierę Caroline Wozniacki, ale zaoferowała już przyjaciółce pomoc.

Agnieszka Radwańska w żadnym innym turnieju wielkoszlemowym nie odnosiła takich sukcesów jak w Wimbledonie i po zakończeniu kariery wciąż z przyjemnością się na nim pojawia. Od ubiegłego roku znów na korcie, w roli zaproszonej do rywalizacji legendy. Przy okazji debiutu w tej roli dotarła w dniu, gdy z turniejem żegnały się ostatnie polskie singlistki. W tym grająca bardzo nerwowo Iga Świątek, która przegrała w trzeciej rundzie.

Zobacz wideo Była numer 1 uważa, że Iga Świątek może przenieść wszystko z mączki na trawę. Trener Igi: Zgadzam się, jak najbardziej

Tym razem finalistka z 2012 roku i dwukrotna półfinalistka (2013, 2015) miała więcej okazji do oglądania rodaków z trybun. Zobaczyła m.in. Świątek, która doszła do ćwierćfinału i Huberta Hurkacza, który stoczył zacięty czterosetowy pojedynek z Novakiem Djokoviciem. Bardzo chwali oboje za ten występ. W przypadku Świątek wspomina o momencie w meczu 1/8 finału, w którym ta - jej zdaniem - pokazała, dlaczego jest liderką rankingu WTA. I wskazuje jeden błąd, który według niej 22-latka popełniła.

Agnieszka Niedziałek*: Po raz drugi z rzędu pojawiłaś się na Wimbledonie w roli legendy. Tym razem jednak z nieplanową zmianą partnerki w trakcie turnieju. Co się stało z Na Li?

Agnieszka Radwańska: Według mnie chyba nie zdawała sobie do końca sprawy z poziomu, jaki będzie w Londynie. Bo inne dziewczyny na co dzień grają. Wiadomo, jedne są w lepszej formie, inne w gorszej, ale grają. Ona zaś wcześniej nie trenowała i w Londynie sobie zbytnio nie radziła. Po dwóch meczach zrezygnowała. Tłumaczyła, że bolą ją kolana, ale myślę, że źle się też z tym wszystkim czuła. W obu spotkaniach odstawała trochę od trzech pozostałych zawodniczek na korcie.

Rok temu zestawiono cię z Jeleną Janković, która też nie była do końca przygotowana.

No tak, ale ona nadrabiała swoim talentem, czutką. Odniosłyśmy dwa zwycięstwa i niewiele brakło, byśmy grały o tytuł. Jelena nie radziła sobie kondycyjnie, śmiała się ze swojej nieustannej zadyszki i „umierała" w ostatnim meczu. Ale grała, coś się działo.

A ty kiedy zaczęłaś przygotowania do tego występu?

Cały czas jestem w rytmie, trenuję. Od czasu do czasu biorę udział w meczach pokazowych, turniejach legend. Gdy wiem, że czeka mnie taki start, to nawet podczas wyjazdu wypoczynkowego znajdę czas, by poćwiczyć. Ale robię to też dla samej siebie - żeby lepiej się czuć, nie zrobić sobie krzywdy na korcie. Tym bardziej, że z barkiem różnie bywa. Trenuję mało, ale regularnie, a to jest tu najważniejsze.

Poważnego urazu doznała jesienią w turnieju pokazowym w Luksemburgu Janković.

To był straszny uraz. Do końca nie wyciągnęła wniosków, bo zdawała sobie sprawę, że trochę zawaliła w Londynie i przepraszała mnie za to sto tysięcy razy. Sądziłam, że odrobiła lekcję, ale w Luksemburgu też pojawiła się nieprzygotowana. Powiedziała, że zrobiła przed przyjazdem 10 treningów po 40 minut. Popatrzyłam na nią wtedy sceptycznie, bo nie sądziłam, by to było wystarczające. Tym bardziej, że mówimy o meczu w singlu, w hali pełnej ludzi, z transmisją telewizyjną, są adrenalina i nerwy. Jelena zerwała ścięgno Achillesa. Ale tak całkowicie, że stopa wisiała jej na samej skórze. Oglądałam to w telewizji i wycięto najbardziej drastyczny moment. Opowiadała potem, że myślała, iż oderwała się jej podeszwa buta. Operację miała praktycznie następnego dnia. Wciąż dochodzi do siebie tak naprawdę. Gdy rozmawiałyśmy trzy miesiące temu, to zaczynała chodzić.

Jak doszło do tego, że po wycofaniu Na Li dołączyła do ciebie na ostatni mecz Brytyjka Katie O’Brien?

To było zastępstwo na ostatnią chwilę. Na takim turnieju nie ma jako tako rezerwowych. Można sprawdzić osobę grającą w innej grupie lub organizatorzy szukają kogoś z Brytyjczyków – tak, by mecz się odbył. Podobnie było z Goranem Ivaniseviciem. Nie chciał grać przed meczem Novaka Djokovicia, co jest oczywiście zrozumiałe, bo ma wtedy swoje obowiązki trenerskie. Nie udało się jednak znaleźć pasującej godziny, Chorwat nie wyszedł na kort, skończyło się walkowerem. A miał grać miksta przeciwko Martinie Navratilowej - duży kort, pełne trybuny. Organizatorzy nie byli zadowoleni, więc wyrzucili go z turnieju, a Ivie Majoli dano do pary Brytyjczyka Andrew Castle. Moja partnerka z ostatniego meczu może nie jest bardzo znana w świecie tenisa, ale na trawie gra świetnie i dzięki temu był to fajny mecz. Było tak, jak powinno to wyglądać.

W tym turnieju w roli legendy wystąpiła Caroline Wozniacki, która już niedługo ma wrócić do profesjonalnego tenisa. Ciebie, jako jej przyjaciółkę, na pewno nie zaskoczyło, gdy ogłosiła decyzję publicznie decyzję o wznowieniu kariery.

- Wiedziałam oczywiście wcześniej. Ciągnęło ją do powrotu już po urodzeniu pierwszego dziecka, ale wyszło inaczej. Zaskoczyła mnie, że po drugim nie zmieniła zdania, bo to jednak ogromna różnica. Fajnie, że wraca. Na pewno nie będzie grała dużo - ma dwójkę małych dzieci. Nie gra też dla rekordu w liczbie rozegranych turniejów. Pojawi się w tych największych i pewnie w kilku mniejszych, w ramach przygotowania. Na pewno nie wraca na długo. Ja to wiem, ale nie chcę za dużo zdradzać (uśmiech).

Nie kusi cię, by do niej dołączyć?

Pytanie o powrót jest mi zadawane od lat, ale nie zamierzam tego robić. Powiedziałam Caro, że mogę być jej sparingpartnerką i w tej roli jestem do jej dyspozycji (uśmiech).

Inna tenisowa mama – Jelina Switolina – wróciła do rywalizacji w kwietniu. Dwa miesiące później dotarła do ćwierćfinału Roland Garros, a w Wimbledonie – dziewięć miesięcy po porodzie – do półfinału.

Na pewno należy się jej ogromny szacun, bo to jest naprawdę krótki czas. Sama wiem, jak się czułam osiem miesięcy po porodzie. Trenowałam, ale bałam się i zamiast trzech kroków do piłki robiłam dwa, a ona wygrywa mecze i dochodzi tak daleko w Wielkim Szlemie. Bardzo szybko wróciła do formy. Ale teraz ma chłodniejszą głowę, mniej presji, większą swobodę gry, mniejszy ciężar na barkach. To robi ogromną różnicę. To nie jest kwestia forhendu czy bekhendu. Nie ma ich lepszych. Ale przy luźniejszym ciele i ręce piłka lata inaczej. Inaczej się człowiek porusza, jest szybsza reakcja. Tak naprawdę to tylko kwestia mentalna. Sama Jelina mówiła, że czuje teraz mniejszą presję i to widać.

Fakt, trochę inaczej bym obstawiała ten półfinał po tym, co wcześniej pokazała, ale z drugiej strony nie do końca, bo była pewnie już wypompowana emocjonalnie i fizycznie ćwierćfinałem z Igą. Bo żeby wygrać z Polką, to trzeba dać z siebie 200 procent, co daje o sobie potem znać. Na pewno kosztowało ją to bardzo dużo zdrowia i dlatego w półfinale już nie pokazała takiego samego poziomu co wcześniej.

Zaskoczył cię wynik kobiecego finału?

Był dla mnie niespodzianką. Gdybym miała obstawiać przed meczem, to wskazałabym na Ons. Tym bardziej, że miała większe doświadczenie w wielkoszlemowych finałach, choć Marketa też nie była debiutantką. Jabeur na pewno nie miała łatwej drogi. Grała w tym turnieju świetnie. Pokonała kolejno Jelenę Rybakinę i Arynę Sabalenkę, trzy razy z rzędu odrobiła stratę seta. Wiadomo, finał rządzi się swoimi prawami. To gra nerwów, kilka sytuacji na styku, trzeba panować nad sobą odnośnie sytuacji na korcie i poza nim. Pewnie czuła, że to jej szansa, że przeszła już najgorsze, a teraz niby powinno być już łatwiej. Ale tak się tylko mówi, bo tak do końca nie jest. Czeszka grała swoje, nie miała nic do stracenia.

Wydaje się, że Tunezyjka przegrała przede wszystkim z własnymi emocjami…

A co było z Sereną Williams, gdy grała w finałach po ciąży? To nie było tak, że grała gorzej. To była kwestia głowy, nie mogła tego dopiąć. A mogła mieć te kilka tytułów wielkoszlemowych więcej.

W przypadku Jabeur podkreślano nieraz, że tworzy historię tunezyjskiego i afrykańskiego tenisa. U Switoliny dochodzi jeszcze podkreślana przez nią chęć dania nieco radości rodakom w czasie wojny. Ty również notowałaś historyczne wyniki w polskim tenisie. Czy świadomość takiej dodatkowej wagi własnych występów może ciążyć podczas meczu?

W tym kontekście historia to nie tylko pojedynczy mecz, ale cała kariera. Dziewczyny udowadniają, że się da. Tak jak Ons pokazuje, że można być z takiego kraju jak Tunezja i być w czołówce światowego tenisa. Ale sądzę, że na korcie to mniej wpływa na człowieka, bardziej myśli się o tym poza meczami.

Przejdźmy do małego podsumowania występu Polaków. Zacznijmy od Igi Świątek.

Absolutnie na plus. Grała dużo lepiej na trawie niż w tamtym roku. Miała teraz zupełnie inne nastawienie – było to widać od pierwszego meczu. Naprawdę zrobiła duży postęp. Myślę, że jak będzie dalej w tę stronę szła, to prędzej czy później zobaczymy ją w finale Wimbledonu. Ma za dużą siłę gry, by nie wygrać tego turnieju. Nie widzę na razie wśród jej konkurentek kogoś, ktoś by ją regularnie zatrzymywał. Tym bardziej, że naprawdę radzi sobie na trawie. Było już widać trochę slajsa. Widać, że próbuje i przekonuje się do tej nawierzchni. Wiadomo, zawsze można mówić, że szkoda tego ćwierćfinału, że powinna była wygrać. Podobny był ten pojedynek 1/8 finału z Belindą Bencić. W gemie, w którym obroniła meczbole, pokazała, dlaczego jest numerem jeden. Na palcach jednej ręki można wymienić osoby, które potrafią wygrać w taki sposób.

Czy ten mecz ze Szwajcarką mógł ją kosztować tak dużo emocjonalnie, że nie dała rady powtórzyć udanej końcówki w ćwierćfinale?  

Nie sądzę. Aczkolwiek byłam trochę zaskoczona przebiegiem trzeciego seta. Myślałam, że po wyjściu znów z dużych tarapatów – jakie miała w tie-breaku w drugiej partii – Iga złapie trochę oddechu, luzu i to się inaczej potoczy. Trzeba oddać Ukraince, że nie odpuściła, walczyła do samego końca, bardzo dobrze grała. Dostrzegłam u Igi tylko jeden błąd. Jelina i Belinda są bardzo podobne jako przeciwniczki, o czym miałam okazję przekonać się na własnej skórze. Grają z kontry, bazują na cierpliwości, przebijaniu piłki, byciu ścianą. Akurat one dwie robią to najlepiej. Żadna z nich nie oddała choćby pół piłki za darmo w tych meczach. Nie można dać się im sprowokować, trzeba robić swoje. A w pewnych momentach Iga zaczęła się trochę za bardzo spieszyć. Chciała za bardzo, za szybko.

To są dziewczyny grające już bardzo dobry tenis, tu nie da się z każdej piłki posłać winnera. Do tego dochodzą jeszcze nerwy, wynik robi się niekorzystny, dochodzą błędy i jeszcze ciężej z tego wyjść. A u Igi zwłaszcza pod koniec meczu ze Switoliną tych błędów było więcej. Ale nie można powiedzieć, że grała źle. To były spotkania na bardzo wysokim poziomie, które się naprawdę świetnie oglądało. Szkoda tylko, ze skończyło się jak się skończyło, ale to był kawał dobrego tenisa.

Niewiele brakło, by Aryna Sabalenka zastąpiła w poniedziałek Polkę w roli liderki światowego rankingu. Dzięki świetnemu jak na razie sezonowi mocno się do niej zbliżyła. Jak twoim zdaniem może pod tym kątem wyglądać dalsza część sezonu?

Sama jestem tego ciekawa. Iga przed US Open nie broni zbyt wielu punktów. Podczas nowojorskiego turnieju będziemy mieć taki punkt kulminacyjny, gdzie Sabalenka może się podpiąć, jeśli Iga nie obroni tytułu, a ona sama dobrze zagra. Tu dopiero pewnie będzie więcej emocji i liczenia.

Białorusinka po przegranej w Londynie powiedziała, że dla niej liczy się pozycja w rankingu na koniec roku. Jak oceniasz szanse Polki na zachowanie wtedy jedynki przy nazwisku?

Myślę, że pozostanie liderką. Gra bardzo dobrze, dobrze się czuje. Nie widzę powodu, by mogła stracić prowadzenie. Wiadomo, to sport i kolejność w międzyczasie może się jeszcze kilka razy zmienić, ale myślę, że Iga skończy rok jako jedynka.

Pora na Huberta Hurkacza. Jakie miałaś wrażenia po jego meczu z Novakiem Djokoviciem?

Wiadomo, z maszyną ciężko się gra. Na pewno szkoda pierwszego seta. W takich meczach jak się prowadzi 6-3 w tie-breaku, to trzeba to brać. A jak się nie wykorzysta jednej piłki w pojedynku z takim rywalem jak Novak, to ciężko to potem odrobić. To taki zawodnik, że jak ty tego nie wykorzystasz, to on to weźmie. Ale to był świetny mecz. Szkoda, że nie doszło do piątego seta. Hubert pokazał się jednak z jak najlepszej strony w tym turnieju.

Zakończył przegraną z Djokoviciem, ale zwróciłabym uwagę na mecz z Lorenzo Musettim. Włoch gra bardzo fajny tenis na trawie, a tu Hubert z pełną kontrolą wygrał trzy sety. Grał spokojnie, ale jednocześnie ofensywnie, a to najlepsza kombinacja na tę nawierzchnię. Prosiłam go, by nauczył mnie serwować, bo nawet po karierze mi się to przyda, ale chyba nie widzi potencjału (śmiech). Obecnie w tourze w tym elemencie jest jednym z najlepszych, o ile nie najlepszy.

Poprzednio widziałyśmy się w Melbourne, rozmawiając m.in. o wielkim sukcesie Magdy Linette. Kolejne miesiące były dla niej dużo trudniejsze. Spodziewałaś się takiego scenariusza?

Przeczuwałam, że może się tak zdarzyć, bo to coś normalnego. Kiedy odnosi się życiowy sukces, to wymaga się też od siebie dużo więcej i nakłada się na siebie samą presję. Nie jest też łatwo grać w roli faworytki. W sporcie trzeba sobie z tym radzić, ale również mieć na uwadze, że po skoku w górę może przyjść spadek.

Nazwałaś Djokovica maszyną. W finale znalazł na nią sposób Carlos Alcaraz.

Miałam przyjemność zobaczyć na żywo ich półfinał w Paryżu i był to tak imponujący mecz, że można było siedzieć 10 godzin i to oglądać. Nie spodziewałam się, że Novak tak wyłączy wtedy Hiszpana z gry. To było po prostu wyłącznie młodszego brata z gry. To spotkanie bardzo dużo kosztowało Alcaraza. Nie widziałam nigdy wcześniej na tym poziomie, by po dwóch setach nie móc się ruszyć. On bardzo chciał grać dalej, nie chciał zejść z kortu, ale nie był w stanie ruszyć nogą. Teraz widać było, że wyciągnął wnioski, odrobił lekcję. Podszedł inaczej do tego meczu. Wiedziałam, że będzie on dłuższy niż ten w Paryżu. Przed finałem stawiałam jednak na doświadczenie, na to nowe 26, na tenisową maszynę. To, co Serb pokazuje na korcie, to przechodzi wszelkie wyobrażenie. Prezentować wciąż taką formę mentalną i fizyczną, tak grać na tym poziomie to po prostu niewiarygodne.

Serb w ostatnich latach zdominował rywalizację na londyńskiej trawie. A jak ona sama się zmieniła na przestrzeni lat?

Wyszłam w tym roku na kort nr 1 i mówię „Jezus Maria!". On był kiedyś dużo szybszy niż kort nr 2. Wiadomo, przy zasuniętym dachu jest inna akustyka, sama gra jest inna. Ale on był szybszy. Nie da się nawet powiedzieć, że to są podobne warunki. A już 15 lat temu, gdy zaczynałam występy tutaj, to wystarczyła jedna piłka w bok i można było powiedzieć, że ma się rywalkę w garści. Bo potem było tylko bronienie się posyłaniem piłki do góry i nic więcej. A teraz nawet w męskim tenisie widzimy wymiany po 30-40 uderzeń. To tylko świadczy o tym, że coś tu jest nie tak. W erze serwis-wolej podanie robiło ogromną różnicę, teraz łatwiej o przełamanie. Ale wiadomo, jest to robione pod show, pod telewizję, by więcej się działo. Rozumiem to. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że lepiej się to ogląda.

Ile dawnej trawy jest w tej obecnej?

Ewidentnie jest inaczej robiona, bardziej gęsta. Kiedyś była też bardziej śliska, a przez to szybsza. Ile osób kiedyś na niej leżało, teraz – dużo mniej. To zupełnie inna nawierzchnia, nie ma co porównywać.

*W rozmowie brał również udział dziennikarz "Przeglądu Sportowego"

Więcej o: