Mirosław Skrzypczyński przestał być prezesem Polskiego Związku Tenisowego pod koniec 2022 roku. Doszło do tego po serii publikacji Onetu, którego dziennikarze ujawnili m.in., że Skrzypczyński znęcał się fizycznie i psychicznie nad rodziną, a jako trener stosował przemoc fizyczną i seksualną. PZT powołał w tej sprawie komisję, a jej raport właśnie został opublikowany w internecie.
Ze wstępnej części raportu wynika, że komisja uwzględniła prośbę niektórych przesłuchanych przez nią świadków o nieumieszczanie w dokumencie końcowym konkretnych fragmentów ich wypowiedzi. "Niektóre dowody lub fragmenty zeznań świadków komisja postanowiła utajnić ze względu na prawo do prywatności, jednakże brała je pod uwagę przy ocenie całości materiału dowodowego" - czytamy.
W sekcji "Wnioski i rekomendacje" komisja stwierdza, że "nie ma dowodów na to, aby w latach 1990-1992 doszło do molestowania seksualnego Katarzyny Kotuli przez Mirosława Skrzypczyńskiego". Podobnie wskazano w przypadku zarzutów sformułowanych przez Katarzynę Teodorowicz.
Jak czytamy: "Komisja stwierdza, że nie ma dowodów na rzekome podanie przez Mirosława Skrzypczyńskiego środków nasennych Katarzynie Teodorowicz podczas śniadania w dniu półfinału singla i w dniu lub w przeddzień finału debla mistrzostw Polski zimą 1990 roku na kortach Mery w Warszawie. Komisja uznaje twierdzenia K. Teodorowicz za niewiarygodne w wysokim stopniu, z zastrzeżeniem, ze wskazane byłoby przeprowadzenie dowodu z opinii biegłych (…). Komisja nie miała możliwości przeprowadzenia dowodu z opinii zespołu biegłych (…)".
Brak możliwości skorzystania ze wsparcia biegłych w sprawie dotyczącej podania środków nasennych to spora rysa na raporcie komisji. W takich sytuacjach głos specjalistów jest więcej, niż oczywisty. Ponadto w przypadku Ewy Ciszek wskazano: "Komisja stwierdza, że nie ma dowodów na molestowanie seksualne i seksistowskie odezwania się Mirosława Skrzypczyńskiego względem Ewy Ciszek. Nikt ze świadków, wśród nich personel restauracji, nie potwierdził relacji E. Ciszek".
Z raportu wynika, że komisja przesłuchała 34 osoby, w tym m.in. Skrzypczyńskiego, który - co nie dziwi - zaprzeczał stawianym mu zarzutom. Jak czytamy, były prezes PZT zeznał, że "w ogóle nie kojarzy E. Ciszek".
Komisja zaprosiła także do współpracy Katarzynę Kotulę, Katarzynę Teodorowicz oraz Ewę Ciszek, ale z raportu wynika, że żadna z kobiet się nie stawiła na przesłuchanie. Podobnie sprawa miała się z dziennikarzami Onetu - Januszem Schwertnerem i Jackiem Harłukowicziem.
Raport jest za to pełen wypowiedzi Skrzypczyńskiego oraz anonimowych świadków, którzy w większości stanęli w jego obronie. "Skrzypczyński naświetlił tło animozji w środowisku powiązanym z byłymi i obecnymi władzami PZT, wątek walki o władzę (wpływy) i o finanse. Wyraził przekonanie, że mogło to być przyczyną publikacji", "M. Skrzypczyński zeznał: - Chociaż słyszę, że są wolne media, to według mnie nie ma wolnych mediów. Moje oświadczenia i mojej rodziny były kasowane, ukrywane, nie myślałem, że coś takiego istnieje" - czytamy w części raportu powołującej się na zeznania byłego prezesa PZT.
Metoda obrony w stylu "nie ma wolnych mediów" wygląda na czysty populizm ze strony Skrzypczyńskiego. Gdyby ich rzeczywiście nie było, wspomniane kobiety nigdy nie miałyby możliwości przedstawić swoich zarzutów w stosunku do byłego prezesa PZT.
W sprawie Katarzyny Kotuli czytamy w raporcie: "Żaden świadek nie potwierdził, aby Skrzypczyński podczas treningów mówił do dziewcząt seksistowskie teksty, również nikt ze świadków nie podał, aby trener zachęcał chłopców do 'obmacywania' dziewcząt lub to sugerował, jak twierdziła w publikacji K. Kotula".
"Liczni świadkowie (np. świadek nr 3, 4, 5, 7, 9, 19, 23, 25, 26, 28, 30, 32, 33) doszukują się w publikacjach dotyczących Gryfina i Kotuli motywacji politycznych ("polityka na poziomie warszawskim", "nikt wcześniej nie wiedział, kto to jest p. Kotula, a wybory się zbliżają i teraz wszyscy wiedzą, kto to Kotula") i finansowych, ponieważ - jak twierdzą - kiedyś w PZT był mały budżet, a pojawiły się duże pieniądze, więc są chętni na stanowisko i chcą zniszczyć dorobek M. Skrzypczyńskiego".
Motywacje polityczne to argument dość łatwy do przewidzenia ze strony obrońców Skrzypczyńskiego. Czy to oznacza, że posłanka z racji pełnienia obecnej funkcji nie ma prawa formułować zarzutów w stosunku do innych osób, bo za kilka miesięcy odbędą się wybory?
W kontekście oskarżeń Ewy Ciszek świadkowie mieli zeznać, że całe zamieszanie ich zdaniem ma podłoże polityczne. "Świadkowie twierdzą, że publikacja Onetu spowodowała duże straty zarówno wizerunkowe, jak i finansowe, wzbudziła zaniepokojenie rodziców zawodników. Według niektórych celem publikacji jest walka polityczna związana z nadaniem kortowi centralnemu imienia Marii i Lecha Kaczyńskich" - czytamy w raporcie. Tu znów wracają motywacje polityczne, które mają tłumaczyć atak na Skrzypczyńskiego.
Komisja została powołana przez Polski Związek Tenisowy, ale jej członkinie wielokrotnie podkreślały w raporcie, że działały w pełni niezależnie od związku i nie podlegały żadnym wpływom działaczy PZT. W skład komisji weszły: adwokat dr Monika Struś-Wołos, psycholog dr Ewa Tokarczyk oraz adwokat dr Monika Brzozowska-Pasieka.
Wciąż jednak nie brakuje wątpliwości wokół działań komisji czy jej końcowego raportu. Podstawowy problem dotyczy tego, że przed komisją nie wystąpiły trzy kobiety, które wystosowały w mediach zarzuty w stosunku do Skrzypczyńskiego. Raport bez ich wypowiedzi wygląda na wybrakowany. Podobnie ma się sytuacja z dziennikarzami, którzy przygotowali publikacje, a którzy przed komisją ostatecznie nie stanęli.
Można zrozumieć, dlaczego w raporcie większość świadków występujących przed komisją zyskała status anonimowych, ale z drugiej strony odbiera to siłę ich argumentów. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, kto dokładnie zabrał głos, czy nie były to w większości osoby wspierające od dawna byłego prezesa PZT.
Nadal występują też wątpliwości natury formalnej. - Członkowie komisji pracują na podstawie odpłatnych umów zleceń zawartych z PZT - mówiła nam przed rozpoczęciem prac komisji mec. Strus-Wołos. Jednocześnie dodawała: - Podobne komisje powoływane w zakładach pracy składają się na ogół z pracowników zakładu, którzy nie tylko otrzymują wynagrodzenie od tego pracodawcy, ale nadto są podporządkowani mu służbowo.
Mecenasa Jacka Dubois, którego poprosiliśmy wówczas o komentarz, to nie uspokoiło. - Bardzo możliwe, że postępują w dobrej wierze. Jednak już samo pytanie o niezawisłość zadawane przez dziennikarzy świadczy o jej braku. Samo to, że członkinie komisji są związane odpłatnymi umowami z organem zainteresowanym, który ma nad nimi w ten sposób władzę, nadaje tej komisji charakter bardziej humorystyczny niż taki, który by zasługiwał na wiarygodność. Praworządność polega na tym, by nie było elementów, które budzą niepokój. Tutaj związek jest jasny: zainteresowane osoby wybierają, kto ma w ich sprawie orzekać, płacą im, a na końcu otrzymają od nich raport z działań komisji. Na tym tle powstaje olbrzymia wątpliwość - mówił mecenas w rozmowie ze Sport.pl.
Z informacji "Gazety Gryfińskiej" wynika, że Mirosław Skrzypczyński pozwał Katarzynę Kotulę, a do Sejmu trafił wniosek o uchylenie jej immunitetu. "Do dnia sporządzenia raportu do komisji nie zwrócił się żaden organ ścigania ani sąd o udostępnienie jakichkolwiek informacji" - czytamy w raporcie.
Z kolei, jak przekazała sama Kotula w rozmowie z portalem Wirtualna Polska, prokuratura w Szczecinie przedłużyła śledztwo ws. przestępstw o charakterze seksualnym w polskim tenisie w związku z publicznymi oskarżeniami byłego prezesa.