Odszedł król Federer. Ale Wimbledon ma innego króla. Rozkochał w sobie kibiców

Agnieszka Niedziałek
Szalony i waleczny Andy Murray znów rozkochał w sobie fanów Wimbledonu. Po wygraniu przez 36-letniego tenisistę z "metalowym biodrem" dwóch setów na trybunach kortu centralnego były wybuchy ogłuszającej euforii. Gdy nagle padł na kort z bólu, to zapanowała chwila strachu. Napakowane emocjami widowisko przerwano z powodu ciszy nocnej i zostanie wznowione w piątek. Ale już teraz wiadomo, że Grek Stefanos Tsitsipas się pomylił.

Królem Wimbledonu dla wielu jest Roger Federer, który triumfował w turnieju rekordowe w męskim singlu osiem razy. Legendarny Szwajcar w poprzednim roku zakończył karierę i na londyńskim turnieju pojawia się jako witany z honorami gość. Ale prestiżowej imprezie nie grozi bezkrólewie. W czwartkową noc o serca tenisowych fanów powalczył Brytyjczyk Andy Murray, który już wcześniej nie narzekał na brak uwielbienia z ich strony. Kolejną szansę będzie miał w piątek, bo jego elektryzujący pojedynek drugiej rundy z Grekiem Stefanosem Tsitsipasem został przerwany przy stanie 6:7, 7:6, 6:4 z powodu ciszy nocnej. 

Zobacz wideo Iga Świątek rozbawiona pytaniem od dziewczynki trenującej tenis. "Mój Boże, też bym chciała się dowiedzieć"

Tsitsipas w salonie Murraya. "Na samą myśl o tym mam teraz gęsią skórkę"

Kariera Murraya to sukcesy przeplatane poważnymi kłopotami zdrowotnymi i tylko dlatego były lider światowego rankingu pięć lat temu zajmował 839. miejsce, a na początku poprzedniego sezonu był jeszcze poza TOP100. Po długiej i mozolnej odbudowie obecnie jest 40. rakietą globu, choć pod względem waleczności chyba nie ma sobie równych. 36-letni Szkot ma za sobą dwie operacje biodra i od kilku lat ma w nim metalowy element. Trudno zliczyć, ile razy skazywano go już na sportową emeryturę. Tymczasem on pokazuje, że za nic ma logikę i rozsądek, walcząc do upadłego.

Udowodnił to m.in. w styczniowym Australian Open. Dotarł do trzeciej rundy, a w dwóch pierwszych zaliczył wyniszczające pięciosetowe mecze-maratony. Właśnie takie, w czasie których miał zakrwawione kolano i kuśtykał po korcie. Szczególnie w pamięci zapadł pojedynek drugiej rundy z reprezentantem gospodarzy Thanasim Kokkinakisem. Niemal sześciogodzinne spotkanie zakończyło się po godz. 4 rano. Podczas Wimbledonu taka sytuacja się nie powtórzy, ale mecz z Tsitsipasem ma szansę być równie pamiętny. O ile dwukrotny triumfator tego turnieju tym razem nie przegra walki z własnym ciałem.

- Pamiętam, jak byłem świadkiem, gdy Andy wygrał po raz pierwszy Wimbledon. Na samą myśl o tym mam gęsią skórkę. Trudno było mu domknąć ostatniego gema i za każdym razem oglądając ten fragment, mam dreszcze na całym ciele - opisywał Grek po awansie do drugiej rundy w Londynie.

I nazwał wtedy żartobliwie tutejszy kort centralny salonem Murraya. Ten wywalczył na nim wielkoszlemowy tytuł w 2013 i 2016 roku. Grek nigdy wcześniej na nim nie grał, ale w czwartkowy wieczór nie miał problemu z tym, żeby się tam odnaleźć. Mimo że w nogach miał dokończony dopiero w środowy wieczór hitowy pięciosetowy mecz otwarcia z Austriakiem Dominikiem Thiemem, który trwał cztery godziny.

A pojedynek ten był podzielony na dwa dni ze względu na opóźnienia związane z deszczem. Murray z takim problemem się nie mierzył - pierwsze spotkanie tegorocznej edycji również rozegrał na zadaszonym korcie centralnym.

Euforia, strach, euforia i... przerwa. Znak zapytania przy Murrayu i serenada na jego cześć

O ile przez pierwsze trzy dni opady mocno utrudniły rywalizację w Londynie i spowodowały opóźnienia, to w czwartek było bardzo słonecznie i ani przez chwilę nie groziła przerwa z powodu deszczu. Mimo to mecz Murraya z Tsitsipasem od początku toczył się przy zasuniętym dachu. Mógł to być środek ostrożności, ale równie dobrze manewr korzystny dla reprezentanta gospodarzy, bo dzięki temu wrzawa po wygranych przez Szkota akcjach uderzała ze wzmocnionym efektem.

A takich momentów było sporo, bo dwukrotny mistrz olimpijski walczył na całego. Do tego stopnia, że pod koniec trzeciego seta nagle padł na kort z grymasem bólu na twarzy, a wokół zapanowała cisza. Po chwili podniósł się jednak i przypieczętował zwycięstwa w tej partii. Wcześniej tradycyjnie raz zachęcał kibiców do jeszcze głośniejszego dopingu, kiedy indziej złościł się na siebie po straconej szansie na punkt. Nie miał jednak racji Grek, gdy po awansie do drugiej rundy rzucił, że nie spodziewa się, by ktokolwiek go wspierał podczas tego meczu z trybun. Publiczność nagradzała brawami także efektowne wymiany, które kończyły się jego zwycięstwem.

Gorący doping był też na słynnym "The Hill' (alternatywnie "Henman Hill") - wzgórzu znajdującym się na terenie kompleksu, na którym zasiadają kibice, by na wielkim ekranie umieszczonym na ścianie kortu numer jeden oglądać rywalizację. W czwartkowy wieczór było wypełnione kibicami.

Przedstawienie skończyło się o 22.39 czasu miejscowego. Zgodnie z przepisami Wimbledonu mecze przerywane są najpóźniej o godz. 23 ze względu na ciszę nocną. W tym wypadku przerwano ją tuż po trzecim secie. Z pewnością zawodnicy nie zdążyliby już rozegrać pełnego seta, ale nie da się ukryć, że brak rozpoczęcia choćby tej partii był korzystniejszy dla Murraya, który jeszcze chwilę wcześniej zwijał się z bólu.

Teraz główne pytanie brzmi, czy ciało pozwoli mu kontynuować rywalizację w piątek późnym popołudniem, kiedy pojedynek ma zostać wznowiony. Serca kibiców już zdobył, o czym można było się przekonać poruszając się powoli w tłumie opuszczającym teren wokół kompleksu. Poza dyskusjami o emocjach i zamówieniami na taksówkę słychać było też serenadę na cześć walecznego Szkota w wykonaniu szczęśliwych kibiców z piwem w ręce.

Więcej o: