W pewnym momencie pierwszego seta na korcie nr 1, na którym rywalizowały Magdalena Fręch i Ons Jabeur, rozległ się spory hałas. To efekt oberwania chmury i kropel deszczu uderzających z wielką siłą o zasunięty dach. Nawałnicę przypominało też momentami to, co działo się za sprawą Tunezyjki na trawie. Tunezyjka wygrała 6:3, 6:3 i wysłała sygnał, że mimo ostatniego trudnego półrocza w Londynie trzeba się z nią liczyć. Polka z kolei, po udanych startach w ostatnich tygodniach w turniejach WTA , tym razem nie miała zbyt wiele do powiedzenia.
- Wielki Szlem to najważniejszy turniej na danej nawierzchni i nie można brać pod uwagę wcześniejszych startów, bo dziewczyny czasem grają na nich tak, by coś potrenować, przećwiczyć przed najważniejszym występem. I dopiero w Wielkim Szlemie wychodzi, jak są przygotowane i jak grają naprawdę, gdy rywalizują o dużo większą stawkę - zaznaczyła Fręch w poprzedzającej jej wtorkowy pojedynek rozmowie ze Sport.pl.
I rzeczywiście szósta rakieta świata pokazała zupełnie inną twarz niż w ostatnich miesiącach. W dwóch poprzednich turniejach na trawie łącznie wygrała tylko jeden mecz. We wcześniejszych sześciu miesiącach zmagała się z kłopotami zdrowotnymi i płakała, kreczując lub przegrywając, gdy nie była w stanie walczyć nie tylko z rywalką, ale i słabością własnego ciała. We wtorek zobaczyliśmy Jabeur w najlepszym wydaniu. W takim jak m.in. rok temu w Londynie - dopóki w finale nie zjadły jej trochę nerwy.
W pojedynku z Fręch grała bardzo pewnie. Wyciągała z rękawa kolejne świetne skróty, potężnymi serwisami nieraz nie dawała zbytnio szans 70. na światowej liście Polce. Po zagraniu z ostrego skosu, którym zakończyła pierwszego seta części publiczności aż zerwała się z krzesełek. A za wszystkie popisowe akcje zbierała gromkie brawa. Nic w tym nowego - niezwykle pogodna zazwyczaj Tunezyjka budzi powszechną sympatię - zarówno wśród kibiców, jak i koleżanek z kortu.
Po kilku popisowych zagraniach przeciwniczki Polka bezradnie spoglądała w stronę swojego boksu. Raz podeszła tam, a trener Andrzej Kobierski przekazywał jej jakieś wskazówki. W innym momencie w ciszy słychać było mobilizujące oklaski polskiego szkoleniowca. Fręch zaliczyła mały zryw w drugiej partii, gdy odrobiła stratę 0:3. Dostała też gromkie barwa, gdy w jednej z akcji sięgnęła trudną piłkę, co zaprocentowało punktem. Ale na tym się skończyło.
Kilka razy pretensje mogła mieć tylko do siebie, bo gdy wydawało się, że poradziła sobie z trudniejszym uderzeniem Jabeur, to po chwili posyłała piłkę w teoretycznie łatwiejszej sytuacji daleko w aut lub w środek siatki.
O ile faworytka pokazała się w najlepszym wydaniu od kilku miesięcy, to Polka narobiła trochę większych nadziei niedawnymi występami i sukcesem z poprzedniej edycji Wimbledonu. Dwanaście miesięcy temu dotarła w Londynie do trzeciej rundy, co jest jej najlepszym wynikiem w Wielkim Szlemie, a w ostatnich tygodniach na trawie dwukrotnie była w ćwierćfinale imprez WTA. A może to właśnie duża dawka. Pozostaje żałować, że tym razem na tej prestiżowej imprezie dała się trochę zepchnąć rywalce do narożnika.
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!